„Hetfield uważał, że gramy za szybko”. Biografia Kata o legendarnym koncercie przed Metallicą w Spodku

James Hetfield uważał, że gramy trochę za szybko – tak Roman Kostrzewski wspominał legendarny już występ Kata przed koncertem zespołu Metallica w katowickim Spodku w 1987 r. Temu wydarzeniu poświęcony jest jeden z rozdziałów książki „Piekło i metal. Historia zespołu Kat”. To pierwsza w historii biografia zespołu Kat, która ukazała się 27 września 2023 r. Jej autorem jest Mateusz Żyła, a wydawcą Wydawnictwo SQN.

Kat, obok grup Turbo i TSA, zaliczany jest do tzw. wielkiej trójcy polskiego metalu, a sam Kostrzewski nazywany jest ojcem polskiego metalu. Historia zespołu to wzloty i upadki oraz rozstanie z Romanem Kostrzewski, który po konflikcie z Piotrem Luczykiem, wraz z Ireneuszem Lothem, założył zespół Kat & Roman Kostrzewski.

Opowiada o tym nieautoryzowana biografia Kata „Piekło i metal. Historia zespołu Kat”, autorstwa Matusza Żyły, która ukazała się 27 września 2023 r. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa SQN publikujemy obszerny fragment jednego z jej rozdziałów, który poświęcony jest legendarnemu występowi przed koncertem zespołu Metallica w katowickim Spodku w 1987 r.

„Piekło i metal. Historia zespołu Kat”

Rozdział VI.
Ogień zwalczaj ogniem, czyli Kat i Metallica 1987

(…)

Śląski zespół miał bowiem otwierać koncerty amerykańskich thrasherów. Czy znów sprawę załatwił Dziubiński? Zdania są rozbieżne. „Bądźmy szczerzy, Tomasz Dziubiński nie miał wtedy wiele do powiedzenia, właściwie nie miał nic do powiedzenia – stwierdza Rogowiecki. – Po prostu zastanawialiśmy się z Andrzejem Marcem, jaki zespół sprawdzi się przed Metallicą. Uzgodniliśmy, że Kat jest najlepszym rozwiązaniem, z czego Dziubiński był zapewne bardzo zadowolony, ponieważ w CV dobrze brzmi zapis: «support Metalliki». Kat na to zasługiwał”. Andrzej Marzec zaś uszczegóławia: „O koncerty Kata zabiegałem ja, zabiegał Tomasz Dziubiński, a management Metalliki po prostu zgodził się na takie rozwiązanie. Tak, to prawda, że nie obiecałem muzykom Kata żadnych pieniędzy za te występy. Powiedziałem, że Pagart nie zapłaci, bo i bez Kata Metallica zapełni Spodek. Niemniej chcieliśmy pomóc zespołowi w karierze artystycznej, uważając go za wielce obiecujący”.

(...)

„Polscy fani okazali się wprost szaleni – wspomina Mick «Big» Hughes, słynny inżynier dźwięku, członek ekipy technicznej Metalliki. – Dopiero później dowiedzieliśmy się o bójkach w pociągach i tramwajach. Przed wyjściem Kata pod sceną rozpętała się bitwa. Wyglądało to groźnie. W końcu policja wmaszerowała w tłum i chwyciła faceta, który chciał złamać kark innemu fanowi. Służby wyprowadziły agresora na zewnątrz. Widzieliśmy później, jak płakał za tylnymi drzwiami”. Okołomuzycznych historii towarzyszących wizycie Metalliki uzbierało się więcej. Tomasz Dziubiński, jako założyciel Klubu Miłośników Muzyki Heavy Metal, obiecał kiedyś jego członkom spotkanie z muzykami Iron Maiden przy okazji koncertów w Polsce. Nic z tego nie wyszło, dlatego fani z wielkimi oczekiwaniami, ale też sporym dystansem potraktowali wieść o organizowanej przez niego „otwartej” konferencji zespołu Metallica, którą wyznaczono na środowy poranek (11 lutego), kilka godzin przed drugim koncertem. Dziubiński nie zawiódł, udało się. Setka szczęśliwców – wśród nich muzycy Kata – wtargnęła do sali konferencyjnej hotelu Warszawa, a tłumy czekały na zewnątrz.

Muzycy Kata na konferencji zespołu Metallica (1987 r.)
Muzycy Kata na konferencji zespołu Metallica (1987 r.)

Wydarzenie poprowadził Roman Rogowiecki, odziany w bluzę z grafiką Live After Death Maidenów. „To była bardzo profesjonalna konferencja – wspomina dziennikarz. – Management Metalliki poprosił, żeby nie zadawać pytań o Cliffa Burtona. Zrozumiała sprawa. Rozmowa na forum o śmiertelnym wypadku nie byłaby chyba w dobrym guście. Dlatego temat był przemilczany, ale za to ludzie pytali o inne interesujące kwestie. Metallica była z tego powodu bardzo zadowolona. Zresztą w innym przypadku z pewnością poprosiliby mnie, żebym wcześniej skończył. Tak się czasami zdarza… Podczas tej konferencji panowała przyjazna, chwilami bardzo wesoła atmosfera”. Spotkanie trwało ponad godzinę. Gdy Rogowiecki zamykał rozmowę, zgromadzeni błyskawicznie ruszyli w kierunku muzyków. Butelki coli walały się po stole, ale co tam cola! Najważniejsze, by zdobyć autograf bogów. Nieistotne – gdzie, nieistotne – na czym. Bilet, plakat, płyta, często po prostu jakikolwiek świstek papieru.

Zespół ledwo przedarł się przez tłumy rozemocjonowanych fanów do autokaru, który już rozgrzewał silnik, by podążyć do Oświęcimia. Metallica wreszcie miała okazję się dowiedzieć, o czym śpiewał ich kolega – Tom Araya. „Auschwitz, the meaning of pain”… Po latach James Hetfield wspominał w wywiadzie dla „Teraz Rocka”: „Niesamowicie trudne przeżycie. Gdy się tam wybieraliśmy, niewiele wiedziałem o tym, co zaszło w tym miejscu. Tego dnia dowiedziałem się aż nadto. Zwykle nie przykładam wagi do zwiedzania, lecz to dotyczyło poważnej części historii. Widok cierpienia, jakie tam zaszło, był niewiarygodny. Przerażające odhumanizowanie, niczym rzeźnia dla zwierząt… Naziści nie widzieli w ofiarach istot ludzkich – kompletny obłęd”. Zespół wracał z Oświęcimia do Katowic w kompletnej ciszy, pogrążony w zadumie. Całkowicie zmieniamy klimat i pędzimy do jednego z pokoi w hotelu Warszawa, gdzie kilku młodzieńców z Wałbrzycha nadal rozpamiętywało minioną noc. Otóż odważni nastolatkowie zaprosili do swojego pokoju muzyków Metalliki. Przyszedł tylko i aż… Hetfield, który – oprócz snucia opowieści o Stanach i wypytywania o realia życia w komunistycznym kraju – raczył się polską wódeczką. Wizyta zakończyła się o świcie, gdy upojony wokalista postanowił wrócić do swojego apartamentu. W sennym korytarzu unosiło się ponoć niezgrabne, wesołe: „Coooorvaaahhh”.

Kat i Metallica na wspólnym zdjęciu.
Kat i Metallica na wspólnym zdjęciu.

Najwięcej działo się jednak na polu muzycznym i można by to podsumować następującym stwierdzeniem: Metallica rozsadziła Spodek, wytaczając najcięższą artylerię z Kill ‘Em All, Ride The Lightning i oczywiście Master of Puppets. Publiczność wpadła w amok już przy ultraszybkim Battery i tak pozostało do bisów, czyli The Four Horsemen, Am I Evil?, Damage Inc., Fight Fire With Fire, Blitzkrieg. Na kolana, Polsko! „Jechałem na ten koncert z pewnymi nadziejami – opowiada Wojciech Hoffmann. – Spodziewałem się kosmosu, a to był naprawdę kosmos dla nas, czyli fanów, muzyków z gównianego socjalistycznego państwa. Odlecieliśmy wraz ze Spodkiem, kiedy Metallica wpadła na scenę, a przed naszymi oczami pojawiła się ta wielka flaga z okładką Master of Puppets. Jakość dźwięku – coś niesamowitego! Światła zrobiły na nas równie wielkie wrażenie. Wcześniej widziałem w naszym kraju dwa genialne koncerty Iron Maiden, ale Metallica to był inny wymiar. Zdarzało mi się płakać na tych koncertach, ponieważ uświadomiłem sobie, że jest to dla mnie nieosiągalny świat. Teraz jest więcej możliwości, ale w latach osiemdziesiątych każdy taki występ odbierano dwojako. Z jednej strony był to niesamowity kop w dupę i bodziec do działania, z drugiej – bolesna świadomość elementów techniczno-organizacyjnych, które były dla Polaków nie do przeskoczenia”.

Maciej Głowaczewski pracował tego wieczoru dla gazety „Wieczór” i musiał w wąskiej fosie stoczyć niełatwą batalię z innymi fotoreporterami, by uchwycić szalejących muzyków. Czasu nie było wiele, ochrona już przy trzecim numerze dawała znak, że pora się zwijać. Sprytny Głowaczewski tak się jednak ustawił, by zdążyć jeszcze coś pstryknąć podczas czwartego utworu, a później robił fotki z trybun, w ukryciu, wbrew zakazowi. Dziś, gdy już prawie wszyscy chłoną koncert ze smartfonem w rękach, brzmi to po prostu śmiesznie, ale wtedy… Jacek Chudzik zwraca uwagę nie tylko na sam koncert gwiazdy wieczoru, lecz także na to, jak odebrali go członkowie Kata: „Niewiarygodne przeżycie. Najlepszy koncert Metalliki, jaki kiedykolwiek widziałem, a widziałem kilka. Kat zobaczył, jak duża jest różnica pomiędzy Ameryką i Polską. Mam na myśli liczebność ekipy, jakość sprzętu, organizację koncertu. To była przepaść”. Najtrafniejszym podsumowaniem popisów Metalliki są słowa Krzysztofa Wacławiaka z Non Stopu: „Przyszliśmy tam po metal i Metallica wyprodukowała go więcej niż Huta Katowice przez cały tydzień”. Emocje buzowały, zagraniczna gwiazda spełniła pokładane w niej nadzieje z nawiązką.

Nie zapominajmy jednak, że wydarzenie to było bardzo ważne nie tylko dla fanów zgromadzonych na płycie i trybunach Spodka. Kat zdawał tu bowiem swój najpoważniejszy do tej pory sprawdzian w roli supportu. Zespół nie miał wiele czasu na przygotowania, nie mówiąc o jakiejś poważnej próbie dźwięku. „Byłem odpowiedzialny za sprzęt na scenie, ale zdawałem sobie sprawę z rangi koncertu, więc dopadł mnie dodatkowy stres – wspomina Jacek Chudzik. – Wyznaczono bardzo krótki czas na instalację. Sprzęt Metalliki był już przygotowany, zostawiono nam tylko przód. Podstawiliśmy składany drewniany podest pod bębny Irka, do tego po jednym wzmacniaczu i gramy!” W przeszło dwudziestominutowym secie Kat zaprezentował część ogranego już materiału z 666 (między innymi Czarne zastępy, Morderca, Wyrocznia), jak i kilka świeżych numerów (Diabelski dom cz. II, Porwany obłędem). Zespół nie mógł wywiesić potężnej flagi ani skorzystać z pirotechniki, baletu i innych choreograficznych myków.

„Chłopcy byli stremowani, ale jakoś specjalnie tego nie okazywali – opowiada Chudzik. – Wyszli, zaczęli grać i pewnie trochę zaskoczyła ich stonowana reakcja publiczności. Ludzie przyszli jednak przede wszystkim na Metallicę. Metalowcy znani są ze skrajnych reakcji, więc zakładam, że ci sami ludzie, którzy pogwizdywali na Kata przed Metallicą, pół roku wcześniej szaleli na katowskim koncercie podczas Metalmanii. Widziałem, że najbardziej wkurzony na część publiczności był Irek, krzyczał coś zza bębnów”.

Gwiżdżący prawdopodobnie nie krytykowali jednak twórczości Kata, lecz przede wszystkim akustykę, która – łagodnie pisząc – pozostawiała sporo do życzenia. „Koncert Kata bez rewelacji – ocenia Głowaczewski. – Widziałem chłopaków kilka razy wcześniej, więc wiedziałem, na co ich stać. Nie mam pojęcia, co się stało z dźwiękiem. To była kakofonia! Nie dało się tego słuchać. Nie wiem, czy zawiedli dźwiękowcy, a może Kat się tak zestresował? Skłaniam się ku teorii, że był to celowy zabieg nagłaśniających. Prawdopodobnie chcieli, by publiczność wyczuła różnicę i potęgę brzmienia Metalliki”.

(...)

„W biznesie muzycznym jest mnóstwo brudu – przyznaje Tomasz Jaguś. – Jak grasz z jakimś sławnym bandem, to menedżerowie mówią ci, że możesz wykorzystać tylko pięćdziesiąt procent mocy dźwięku i czterdzieści procent świateł, żeby czasem twój zespół nie wypadł lepiej od gwiazdy wieczoru. Nigdy tego nie zaakceptowałem. Ale oczywiście nie zapomnę tego koncertu, wspominam go z sentymentem”.

Większym entuzjazm wyrażał Piotr Luczyk: „Oni [Metallica] byli wtedy Numerem Jeden i nie wierzyłem, że możemy z nimi zagrać. A kiedy okazało się, że to naprawdę możliwe, spodziewałem się, że czeka nas ciężka przeprawa. Liczyliśmy się z tym, że publiczność nas zje. Postawiliśmy jednak wszystko na jedną kartę, zagraliśmy najlepiej, jak potrafiliśmy – i jednak nas nie zjedli”. Całkiem zaskakująca na tle innych, wręcz kontrowersyjna, okazuje się wypowiedź Ireneusza Lotha, który stwierdził, że występ Metalliki pod względem brzmieniowym nie był najlepszy i znacznie odstawał od poziomu, jaki zaprezentowały wcześniej w Spodku inne zagraniczne gwiazdy: „Koncert był średnio wykręcony… Nie wiem, chyba Amerykanie nie radzili sobie ze Spodkiem. Zresztą początek naszego pierwszego występu to był dramat. Publika gwizdała, bo nic nie było słychać. Ani gitary, ani wokalu. Był tylko bas i bębny! Później przyszli do nas akustycy Metalliki i przepraszali. Muszę wspomnieć, że na ten koncert przyszła nawet moja babcia Stefcia. Siedziała sobie na trybunie, ale nagle wstał przed nią jakiś szalejący metal, zasłaniając scenę. Babcia podobno strasznie go zjebała: «Teee! Siadać! Tam mój wnuczek gro, a jo nic nie widza!”». Poskutkowało (śmiech)”.

Pomimo problemów dźwiękowych Kat przetrwał, dzięki czemu schodził ze sceny przy owacjach. Wojciech Hoffmann podkreśla jednak niewdzięczną rolę supportu: „Kat zaprezentował się przed Metallicą bardzo dobrze. To oczywiste, że ustępował brzmieniowo gwieździe wieczoru, ale występ był OK. Chłopcy szaleli i robili na scenie, co mogli. Zobrazuję ich koncert za pomocą pewnego porównania… Kilka lat temu Judas Priest zagrał w Spodku razem z Megadeth w roli gościa specjalnego. Występ Megadeth okazał się kompletną katastrofą. Słyszałem tylko stopę, gitarę basową, solówki i jakiś drugi wokal. Nic więcej! Z kolei Judas zabrzmiał genialnie. Rzadko słyszy się tak rewelacyjnie nagłośniony koncert. Wracając do 1987 roku: Kat zabrzmiał zdecydowanie lepiej przed Metallicą niż wielki Megadeth przed Judasami w 2018 roku…

(...)

Kat po raz kolejny zyskał też uznanie ze strony Romana Rogowieckiego. „Darzę Kata bardzo dużym szacunkiem z tego względu, że to nie był bogaty zespół, nie miał wielkiego budżetu, a mimo wszystko starał się pokazać coś ekstra, zrobić show na poziomie światowym – mówi słynny RoRo. – Widać w nich było wielką chęć i determinację. Roman Kostrzewski śpiewał prosto z serca. Ludzie pokochali Kata za szczerość, autentyczność. Zespół wybrał wyboistą drogę. To nie były kompozycje łatwe, przeznaczone dla wszystkich, dla radia. Należy wspomnieć o elemencie satanizmu, za który wszyscy się na nich rzucili. To była naprawdę odważna grupa”.

W trakcie koncertów nie zabrakło momentów krótkiej integracji pomiędzy Katem i Metallicą, która nie zakończyła się wyłącznie na wspólnej fotografii wykonanej przez Mirosława R. Makowskiego na zapleczu Spodka. Hetfield bowiem chętnie skorzystał z zaproszenia polskiego zespołu, wpadł do garderoby, gdzie wypił… pół butelki wódki. Trudno powiedzieć, czy właśnie to skłoniło go do szczerości, niemniej nie uciekał od refleksji na temat grania Kata.

„Rozmawiałem z Hetfieldem i przyznał, że zwrócił uwagę na trzy kwestie – mówi Roman Kostrzewski. – Po pierwsze: faktycznie uważał, że gramy trochę za szybko. Po drugie: uderzyło go to charakterystyczne szeleszczenie języka polskiego. I po trzecie: oczekiwał więcej melodyki. Kat w tamtym okresie był bliższy grania thrashowo-blackmetalowego, weźmy choćby Mordercę, mało tu wątków melodycznych. Koncerty z Metallicą pokazały jednak, że różnica pomiędzy polską kulturą grania a wykonawstwem zachodnim nie jest aż taka duża”.

W 2020 roku Piotr Luczyk wspominał w wywiadzie na łamach „Metal Up!”: „Pamiętam dwa zdarzenia z tego koncertu. Pierwsze, jak Hetfield, będąc w naszej garderobie, wypił prawie pół butelki wódki, którą miałem jako lekarstwo na tremę. A drugie było dość śmieszne, choć bardzo profesjonalne i pouczające. Wspominałem już, że muzycy Metalliki oglądali nasz drugi koncert, stojąc z boku sceny. Po koncercie Hetfield pogratulował nam występu, ale powiedział, że nie spodziewał się takiego zespołu, tylko dlaczego wokalista śpiewa po japońsku?”. Frontman Metalliki za to nie pamięta nic. „Zero – przyznał w «Teraz Rocku» Hetfield. – Ale wtedy byłem profesjonalnym pijakiem, nic dziwnego, że nie mogę sobie przypomnieć. Picie było w tamtych czasach poważną częścią mojego życia”.

Recenzje prasowe występu Kata były raczej pozytywne. „Show amerykańskiej formacji poprzedził minirecital najbardziej progresywnej grupy polskiej «nowej fali heavy metal», czyli katowickiego Kata. Stojąc na tej samej estradzie, wraz z idolami nie tylko publiczności, ale i własnymi, muzycy byli – wydawałoby się – na straconej pozycji. A jednak wyszli z tej konfrontacji obronną ręką – nie mogli oczywiście rywalizować w rozmachu i oprawie występu, lecz publiczność przyjęła ich serdecznie, jak starych dobrych znajomych. Grupa Kat może zatem bez kunktatorstwa zapisać w swojej biografii artystycznej wspólny, nobilitujący występ ze światowymi liderami heavy metalu” – pisał Roman Radoszewski w „Wieczorze”.

Jacek Demkiewicz na stronach „Magazynu Muzycznego” donosił: „Kilka minut po osiemnastej heavymetalowy show rozpoczyna grupa Kat, mająca zaledwie 25 minut na zaprezentowanie swojego programu. Występ u boku tak sławnego wykonawcy jak Metallica deprymuje chłopców z Kata. Widać, że są trochę sztywni, niezdecydowani. Jednak w miarę upływu czasu dopingowana przez gorącą publiczność załoga Kata przypomina sobie dobre chwile z zeszłorocznej Metalmanii. James [Hetfield] jest pełen uznania dla naszych muzyków. Twierdzi, że nie spodziewał się w naszym kraju profesjonalnego zespołu wykonującego tak atrakcyjną i nowoczesną muzykę”.

Również Kat zdobył się na recenzję występu Amerykanów. Pod szczególnie czujną obserwacją Irka był Lars Ulrich: „Lars ma swój styl, cokolwiek by powiedzieć, i nigdy się z niego nie naśmiewałem i nie naśmiewam – opowiadał Loth w wywiadzie dla magazynu «Perkusista». – Ścigałem się z nim w latach osiemdziesiątych, jak ten «mały Polaczek» kontra «wielki Amerykanin», wtedy miało to inny wymiar. Master Of Puppets to fantastyczna płyta, tam jest świetne zapierniczanie na dwie centralki, pomyślałem więc, że jak on może, to i ja mogę. Wszystko sobie wyćwiczyłem, zasuwałem jeszcze szybciej, ponagrywałem sobie idealnie, równo, nie to, że jakieś ziemniaki… Idealne szesnastki, maszynka. Graliśmy przed nimi w Spodku w 1987 roku. No to teraz sobie pójdę zobaczyć z tyłu, jak on gra, pomyślałem. Czekałem na moment, gdzie wreszcie zagra to na dwie centrale. Przyznam, że setnie się ubawiłem. Myślałem, że spadnie zza tych bębnów. Nos miałem dumnie zadarty, że ja potrafię lepiej niż ten słynny amerykański perkusista! Na drugi dzień poszedłem zobaczyć to sobie z przodu. Nic nie było słychać, że coś się nie zgadza, tak było brzmienie ustawione, że on mógł naprawdę spadać zza tych bębnów… wszystko się zgadzało. Brzmienie mieli ustawione bezpiecznie, tzn. słaba selekcja była, jedna wielka ściana dźwięku. Pełen żywioł. Mam nawet nagrany ten koncert na grundigu, był fantastyczny, wszystko było OK […].

Świetna była ich ekipa technicznych. Jak oni zagrali trzy numery na próbie, to myśmy zdębieli”. W trakcie koncertów, oprócz wspólnych zdjęć i alkoholowych uniesień muzyków Kata wraz z frontmanem Metalliki, sporo zakulisowej zawieruchy spowodowały… rozchwytywane koszulki. No właśnie, rozchwytywane przez kogo? „Przyszedł do nas Andrzej Marzec z pretensjami – mówi Kostrzewski. – Rozłożyliśmy ręce, bo nie wiedzieliśmy, o co chodzi. Otóż menedżer Metalliki poskarżył się, że co chwilę któryś z nas przychodzi, prosząc o koszulki. My w szoku. Nikt z nas tego nie robił. Co się okazało? Akredytowani dziennikarze podawali się za członków Kata i prosili o T-shirty. Niepisany zwyczaj głosił, że dziennikarzom nie daje się prezentów, więc musieli kombinować. Doszło do tego, że Kaciory wzięły czterdzieści koszulek. Kuriozalna, niewygodna sytuacja. W końcu wyjaśniliśmy sprawę, ale niemiłe wrażenie pozostało”. Nie pamięta tego jednak nikt oprócz wokalisty Kata, nawet tłumacz Metalliki. „Być może działo się to poza mną – przyznaje Rogowiecki. – Zapamiętałem za to sympatyczną sytuację, kiedy to Irek Loth pożyczył pałki Larsowi. Lars po prostu już nie miał sprzętu i był przekonany, że gdzieś w Polsce kupi nowe pałki, ale szybko uświadomiłem go, w jakim jest błędzie.

Ulrich nie miał pojęcia, że w komunistycznym państwie jest o wiele trudniej wszystko zdobyć. «Co zrobimy?», zapytał Lars. Powiedziałem, że pożyczymy od Kata. To był bardzo ładny gest ze strony Irka. Można powiedzieć, że Kat uratował koncert Metalliki”. Nie zabrakło również gestów w drugą stronę. „Przed pierwszym koncertem poznałem basistę Kata – wspomina Aidan Mullen, stage manager, znany również ze współpracy z Aerosmith, Def Leppard i Guns N’Roses. – Nie zapomnę swoich uczuć, gdy opowiadał o realiach życia w Polsce. Wspomniał, że przyszło mu zdejmować struny z basu, gotować je i zakładać z powrotem, bo nie miał pieniędzy na nowe… Byłem tym zdumiony. W ukryciu podarowałem mu kilka kompletów nowych strun basowych. Zaczął płakać! Muszę przyznać, że był to niezwykle emocjonujący moment także dla mnie”. Przedstawiona historia co prawda wpisuje się w siermiężną rzeczywistość Polski Ludowej, niemniej Mullen najprawdopodobniej nie rozmawiał wówczas z Jagusiem, tylko… Tomaszem Dziubińskim.

„W tamtym czasie nie mówiłem po angielsku i nie rozmawiałem z nikim ze środowiska Metalliki – wyjaśnia Jaguś. – Nigdy też nie byłem tak naiwny jak sugeruje ta opowiastka. Gotowałem struny, żeby wydobyć z nich «więcej życia», ale była to powszechna praktyka wśród polskich basistów. Z tym gościem musiał rozmawiać Dziubiński, bo parę dni po imprezie z Metallicą przyniósł mi kilka zestawów strun basowych”. Kostrzewski wspominał, że parę miesięcy po wizycie amerykańskiego kwartetu w Polsce jedna z przyjaciółek Kata wpadła na koncert Metalliki w Nowym Jorku z transparentem: „KAT – DO YOU REMEMBER?”. Ponoć pamiętali tak dobrze, że dziewczyna została zaproszona na zaplecze…

(...)

Mateusz Żyła "Piekło i metal. Historia zespołu Kat", Wydawnictwo SQN
Nergal i Roman Kostrzewski

Może Cię zainteresować:

"Kat i Roman jak Black Sabbath". Gwiazdy polskiego metalu wspominają Romana Kostrzewskiego

Autor: Maciej Poloczek

10/02/2023

Piekło i metal Nieautoryzowana biografia zespołu Kat

Może Cię zainteresować:

Ten zespół miał wszystko, by zrobić międzynarodową karierę. Gotowi na (nieautoryzowaną) biografię zespołu Kat?

Autor: Maciej Poloczek

10/09/2023

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon