Czy kresowianie pomogą budować mosty między Polakami a Ukraińcami, pomimo dramatycznych wspomnień? Rozmowa z Bogdanem Kasprowiczem

„Jest szansa, by relacje polsko-ukraińskie ułożyć na bazie braterstwa i przyjaźni”. Rozmowa z Bogdanem Kasprowiczem, prezesem zarządu Instytutu Lwowskiego – Fundacji Ochrony Dziedzictwa Kulturowego Kresów Wschodnich.

Twitter/ Straż Graniczna
Codziennie ukraińsko polską granicę przekracza ponad 20 tysięcy uchodźców jpg

Miodowy miesiąc nie trwa wiecznie. Czy nie obawia się pan, że miną te piękne dni, w których otworzyliśmy nasze serca i domy dla Ukraińców uciekających przed wojną?
Pomoc uchodźcom oparta jest na emocjach, a te zwykle krótko trwają. Nikt przy tym nie patrzy na zaszłości i przeszkody. Ten stan euforii może więc minąć szybciej niż nam się wydaje i wahadło odbije się w drugą stronę. Dlatego musimy zrobić wszystko, żeby tak się nie stało. Żeby w naszej pamięci narodowej określenie: „ruski miesiąc” znaczył od teraz: okres wyjątkowej przyjaźni polsko-ukraińskiej. Sam otworzyłem dom przed uchodźcami.

Relacje polsko-ukraińskie naznaczone są trudną historią. Należałoby się spodziewać, że kresowianie zdystansują się teraz od Ukraińców szukających schronienia w Polsce.
A jest wprost przeciwnie. Ludność kresowa, która ma do załatwienia wiele spraw z Ukraińcami w zakresie pamięci historycznej i nie tylko, także ruszyła z pomocą. Najwięcej uchodźców dotarło na Dolny i Górny Śląsk, gdzie mieszkają wysiedleńcy z Zachodniej Ukrainy, także na pogranicze polsko-ukraińskie, w lubelskie, chełmskie, przemyskie. Wszędzie tam Kresowianie doskonale pamiętają, co działo się w latach 1943-1945, co robiły bandy UPA, Ukraińskiej Powstańczej Armii. Ja też pamiętam, bo te doświadczenia dotknęły również moją rodzinę. Dziś nie ma to wpływu na nasz emocjonalny stosunek do Ukraińców uciekających przed wojną.

Jakimi zatem uczuciami kierują teraz kresowianie?
Chrześcijańskimi. Poza tym uchodźcy są, jakby nie było, naszymi pobratymcami. Przecież to nie jest tak, że te 2 mln Ukraińców przyjechało w kompletnie nieznany im świat. Większość zatrzymuje się tam, gdzie są środowiska kresowe. Odnajdują tu swoje rodziny z dawnej czy niedalekiej emigracji. Kresowianie z Bytomia akurat przyjmują uchodźców z Żytomierszczyzny.

Nie oszukujmy się, że wszystko, co wydarzyło się przed tą wojną w relacjach polsko-ukraińskich zniknie.
To już inna sprawa, ale jest szansa, by relacje polsko-ukraińskie ułożyć na bazie braterstwa i przyjaźni. Mam nadzieję, że z tej szansy skorzystają obie strony, że Ukraińcy zmienią swój stosunek do Polaków. Okazywana teraz pomoc Ukraińcom nie zamyka problemu rozliczeń. I nie powoduje, że my mamy zapomnieć o Wołyniu, Polesiu. Jak napisał Władysław Broniewski: „Są w ojczyźnie rachunki krzywd, obca dłoń ich też nie przekreśli”. Ale to nie pora, żeby te krzywdy teraz wyciągać.

W powojennych Gliwicach co czwarty mieszkaniec był z Kresów Wschodnich. Pan lepiej wie, jak czuli się osamotnieni w nowym miejscu. Górnoślązacy do dziś nie chcą im wybaczyć, że zajmowali ich domy, że przyjechali ich polonizować. Kresowianie, pomni tych przykrych doświadczeń, mogliby budować mosty pomiędzy Polakami a Ukraińcami?
Mądrzy kresowianie wiedzą, że to jest być może jedyna droga w odbudowaniu braterstwa i sympatii między Polakami a Ukraińcami, którzy są naszymi pobratymcami, jeśli chodzi o Ukrainę Zachodnią. Zaufania nie zdobywa się z dnia na dzień, trzeba nad tym pracować. Na dziś kresowianie nie mają wątpliwości, że trzeba pomagać ukraińskim uchodźcom, trzeba ich tu przyjmować, pomimo gorzkiej pamięci.

Wojewoda śląski wydał, jeszcze przed wojną, ponad 82 tysiące zezwoleń na pracę dla obywateli Ukrainy. Jak oni integrują się z lokalną społecznością?
Obie strony z tej pracy są zdaje się zadowolone; pracodawca, bo ma siłę roboczą, a pracownik, bo zarobione tutaj pieniądze może wysyłać na Ukrainę. Integracja to coś innego, potrzeba na nią lat. Jeśli ktoś myśli, że z tych milionów Ukraińców zrobi teraz Polaków, to się myli.

Nie o to chodzi. Możemy pięknie się różnić, zachować swoją tożsamość, ale tworzyć jakąś wspólnotę. Skupiamy się na tym, co najpilniejsze, na pampersach, paście do zębów, dachu nad głową dla uchodźców i nie myślimy, co będzie dalej?
Tak, póki nie skończy się ta wojna. Potem będziemy rozmawiać z tymi, którzy zechcą z nami zostać, a także z tymi, którzy będą wracać do swoich domów.

Co z tego, co tutaj doświadczyli, zabiorą ze sobą na Ukrainę?
Pisarz Stanisław Lem, urodzony we Lwowie, mówił w 1997 roku na łamach „Nowego Dziennika” ukazującego się w Nowym Jorku: „Oczywiście, że między Polakami a Ukraińcami przelało się morze krwi. Każdy, kto pochodzi z Kresów, doskonale o tym wie. (…) Myślę, że ze względu na interes czy rację stanu narodów ukraińskiego i polskiego, musi być w tej sprawie jakieś porozumienie. Jeżeli nie będziemy szczerzy i nie dojdziemy do porozumienia, to najprawdopodobniej Rosja wcześniej czy później połknie Ukrainę, bo Rosja ma zawsze straszny apetyt. A to, niestety, będzie dla polski katastrofą, bo wtedy zacznie się restytucja Związku Sowieckiego. Imperium Sowieckie może istnieć tylko wtedy, gdy Rosja podporządkuje sobie Ukrainę”.

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon