Ślązacy w armii kajzera

Dariusz Zalega: Śląsk na Wielkiej Wojnie. Górnicy gnili w okopach, a ich żony przymierały głodem

Dariusz Zalega: Śląsk na Wielkiej Wojnie. Górnicy gnili w okopach, a ich żony przymierały głodem

autor artykułu

Dariusz Zalega

Wychowani jesteśmy na historiach jak to na wojence ładnie. Agresja Rosji na Ukrainę pokazała nam jednak jej prawdziwe oblicze. Przypomnijmy jak to było na Śląsku ponad sto lat temu, gdy śląscy górnicy gnili w okopach armii kajzera.

Wiosną 1914 roku pociągiem z Bogumina do Dziedzic przejeżdżał transport z żołnierzami jadącymi na manewry. Niektórzy z nich rozmawiali po polsku, żartowali z dziećmi, nakładali im swoje czapki na głowy, mówiąc że i z tych maluchów będą żołnierze za parę lat. Matka małego Ludwika Zgrai odpowiedziała, że z nich nie będą wojacy, bo ich tata wysłużył cesarzowi trzy lata i „styknie to za nich”.

Tomasz Dobiosz w tym roku z Westfalii wrócił do roboty na Friedensgrube, późniejszej kopalni „Pokój”. Gdy nawet socjaldemokraci poparli wojenny kierunek władz w Berlinie z goryczą pisał: „To w co wierzyliśmy, w partię i międzynarodówkę to przestało istnieć. Feldfeble doszli do głosu”.

W pamięci mamy zdjęcia pociągów z odjeżdżającymi na front wojakami, obrzucanymi kwiatami przez modne damy. Rzeczywistość była mniej romantyczna. Nacjonalistyczna gorączka objęła przede wszystkim klasę średnią. W rodzinach żyjących z roboty na grubie lub werku, kobiety z niepokojem myślały o tym, z czego będą żyć, gdy ich mężów wezmą w kamasze.

Początkowo jednak wszyscy wierzyli w szybki sukces – po obu stronach frontu. Gdy w sierpniu 1914 roku padły pierwsze strzały za cesarzy, w gospodzie przy dworcu w Dziedzicach żołnierze mówili: „Nalej pan jeszcze kolejkę na borg (kredyt), a bydę lepiej strzyloł i za trzy dni wrócę”. To jednak nie były trzy dni, ani nawet trzy lata. Skupmy się jednak na tych, którzy nie trafili na front.

„Młodzież czuła się samodzielna”

Przed wojną kobiety stanowiły jedną piątą zatrudnionych na Śląsku. Gdy wojna się kończyła – było ich już 30 procent. Kobiet, które same musiały zarabiać i zajmować się rodziną wychodząc z narzucanej „tradycyjnej roli”. Prowadziło to do ich usamodzielnienia, upodmiotowienia.

Zmieniła się jednak także pozycja młodzieży, o czym świadczą ciekawe zapiski z kronik szkolnych ziemi pszczyńskiej. „Wojna miała niekorzystny wpływ na młodzież. (…) Szczególnie chłopcy palili między sobą drogie papierosy. Grzeczność wobec starszych dawała wiele do życzenia, zachowanie się w kościele zasługiwało czasem na naganę. Brakowało ojcowskiego nadzoru. Młodzież dorastała swobodnie, była zatrudniana przy pracach, które wcześniej wykonywali dorośli i czuła się samodzielna. (…) Rodzice, wychowawcy jak i przyjaciele tej młodzieży z pewnym powątpiewaniem myśleli o jej przyszłości, szczególnie tej młodzieży, która odwiedzała karczmy, używała tytoniu, lecz także wykazywała się lekkomyślnymi wszelkiego rodzaju złodziejstwami i cielesnym wczesnym dojrzewaniem” - tak alarmował w kronice szkolnej kierownik szkoły w Ćwiklicach niedaleko Pszczyny.

Ciekawie było w tyskiej szkole, gdzie zauważono: „występuje wśród młodzieży pewne zdziczenie. I tutaj szkoła musi ojcowską dłoń zastąpić i wychowawczo pomagać”. Podjęto jednak środki zaradcze: „I tak zakupiła szkoła maszynkę do strzyżenia włosów i w ramach tygodnia bitwy pod Sedanem ostrzyżono wszystkich chłopców, którzy mieli długie włosy”.

„Wkrótce zawitał u nas głód”

Co tam młodzież, skoro i tak były większe problemy. Ćwiklicki kronikarz notował: „Niezliczone ilości wycieńczonych i chudych kobiet, dzieci, a także mężczyzn było tutaj widzianych, którzy nie baczyli na daleką drogę i bardzo często ciężko obładowani, ale również z pustymi rękami, wracali z powrotem”. Ludność miast szukała żywności po pobliskich wsiach.

Już w 1915 roku żandarmeria prowadziła jednak także na wsiach kontrolę zapasów, a nawet określała ile owsa można zużyć dziennie na paszę dla jednego konia. Poza obowiązkowymi dostawami były i te oficjalnie dobrowolne – jak tzw. słonina Hindenburga, która miała być oddawana od każdego świniobicia. Kronikarz studzienickiej szkoły pisał: „Oddawanie słoniny oburzyło naród do tego stopnia, że sprzeciwili się odstawiać nawet najmniejsze ilości. Nie działa także odstawa masła, jajek i mleka. Rząd wydaje się bezsilny”.

Ojciec Ludwika Zgraja też wyjechał walczyć za cesarza. W domu z żoną pozostawił sześcioro dzieci: trzech chłopców i trzy dziewczynki. „Matka tłumaczyła, iż wojna się skończy, ojciec przyjedzie, przychodziły listy... Wkrótce jednak zawitał u nas głód, wprowadzono kartki na żywność” – wspominał Zgraja. „Tak się kształtował mój tok myślenia. Tak się rodziła nienawiść do tych, co jedli chleb posmarowany, co na wojnie się bogacili”.

„Służyłeś kajzerowi, bo musiałeś. Zaciągnęli cię na wojnę, pozostawiłeś wszystko co kochałeś, twoją matkę i nas dzieci. Matka nasza do nocy pracowała, by nas wyżywić. Zachorowała, biedna istota, pomocy jej nie dał kajzer, listy, które do Ciebie pisała, a przychodziły z powrotem, zabiły ją. Widziałem jak umierała z żalu. Wypłakała swe oczy za Tobą. Kochała Cię i tyś ją kochał. Zapędzili Cię do wojny, żonę Ci zabili, nie puścili Cię, abyś mógł jej oddać ostatni hołd. Pracowałeś dla nich całe życie. Gdy musiałeś się bić, biłeś się dla ich podłych interesów” – pisał w liście do ojca dwadzieścia lat po wojnie Paweł Kleczka z Wirka.

Na niemieckim froncie wewnętrznym (Heimatfront) rósł w siłę „wróg wewnętrzny” – ruch tych, którzy mieli dość jatki za cesarzy pod patetycznymi sztandarami.

Emancypantki na Śląsku

Może Cię zainteresować:

Posłuszne, potulne, konserwatywne – takie miały być śląskie kobiety. To pamiętamy z książek i domowych opowieści. A jeżeli to tylko część prawdy?

Autor: Dariusz Zalega

25/03/2022

„Niech idą na wojnę ci, którzy jej pragną”

28 czerwca 1917 roku wielotysięczny tłum, złożony głównie z kobiet, rozpoczął rozbijanie sklepów i zabieranie z nich żywności. Było to na Wilhelmstrasse w Gliwicach, dzisiejszej głównej ulicy miasta. Największe starty zanotowano w wielkich domach handlowych Waltera, Barascha, Hamburgera i Neumanna. Powszechnie oskarżano bogatych kupców o zbijanie fortun na wojennych czasach.

Zgodnie z opinią władz i świadków wydarzeń w tym czasie wojsko nie panowała nad sytuacją, a nawet sympatyzowało z robotnikami. Neumann, właściciel sklepu przy Wilhelmstrasse 22 skarżył się, że żołnierze przyłączyli się do demonstrantów. Jubiler Masłoń stwierdził, że żołnierze żartowali z obaw kupców. Urzędnik magistratu, Gornick, zeznał, iż słyszał jak kobiety zwracały się do żołnierzy ze słowami „Nie będziecie chyba do nas strzelać?”, na co żołnierze zapewniali, że strzelać nie będą. Ostatecznie to policja musiała rozpraszać tłum. Dziesiątki osób skazano na kary do 5 lat więzienia. Wśród skazanych były: Łucja Rudziej, Jadwiga Wojczek, Albina Holeczek, Marta Skroiba, Olga Piontek...

Do podobnych wydarzeń doszło wówczas także w Zabrzu i Świętochłowicach, a także na austriackim Śląsku. . „W więzieniach znalazły się setki kobiet, niedorostków, małych dziewcząt i mężczyzn” – czytamy w interpelacji posła Petra Cingra, złożonej w wiedeńskiej Radzie Państwa.

Wojny mieli dość także śląscy robotnicy mieli jej już jednak dość. 26 czerwca 1918 roku rozpoczął się strajk górników z niektórych szybów kopalni „Giesche” (późniejszy „Wieczorek”) znajdujących się na terenie Roździenia, Janowa i Szopienic. Wkrótce dołączyły do nich załogi innych kopalń, a po trzech dniach także szeregu hut. Robotnicy domagali się podwyżki płac, wprowadzenia 8-godzinnego dnia pracy i poprawy jakości racji żywieniowych. Przede wszystkim jednak mocno ujawniły się akcenty polityczne i antywojenne. W ulotce rozdawanej przed wejściem do kopalni „Radzionków” (Radzionkaugrube) czytamy: „Gdy robotnicy fabryk zbrojeniowych przerwą pracę, gdy górnicy przestaną wydobywać węgiel – wojna wkrótce się skończy. Wówczas niech idą na wojnę ci, którzy jej pragną, a nie ci wszyscy biedni ludzie, którzy za nich walczyć muszą”.

Nie upłynął tydzień od wybuchu protestu górników „Giesche”, gdy wmieszały się władze wojskowe, czuwające nad trybami gospodarki wojennej. Zażądano, by wszyscy robotnicy podlegające obowiązkowi służby wojskowej powrócili do pracy pod groźną surowych kar, co nie odniosło skutku. Ponad 2 tysiące górników zlekceważyło ten nakaz. Ponad 1800 spośród nich postawiono przed sądem i skazano do kary do 3 miesięcy więzienia. Większość skazanych uwolniła dopiero rewolucja niemiecka z początków listopada 1918 roku. A jeszcze dwa miesiące przed obaleniem kajzera władze wprowadziły na Górnym Śląsku stan oblężenia, obawiając się rewolty robotników. Nie bezpodstawnie.

Pamiętajmy o tym, że żaden rząd długo nie „pojedzie” na wojennej propagandzie, gdy będą puste półki, a chłopaki z wojenki zaczną wracać w trumnach. Putin powinien o tym coś wiedzieć - z historii właśnie Wielkiej Wojny, później nazwanej pierwszą.

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon