Słyszeliście o śląskim Frankensteinie? Tak nazywały się kiedyś Ząbkowice Śląskie. A czy to miasto ma coś wspólnego z klasykiem horroru Mary Shelley i ikona popkultury? To możliwe!
20 września 1606 roku zapadły wyroki, które na zawsze wpisały się w historię miasta Frankenstein, czyli dzisiejszych Ząbkowic Śląskich. Siedemnaścioro oskarżonych o profanację zwłok i przygotowywanie trucizn zostało skazanych na śmierć przez spalenie na stosie. Proces był szybki, a jego przebieg - pełen okrucieństwa i społecznej psychozy wywołanej zarazą. Choć od tamtego dnia minęło ponad 400 lat, data 20 września wciąż budzi refleksję nad tym, jak łatwo strach może przekształcić się w zbiorowy osąd. To właśnie ten dzień - 20 września - może być symbolicznym punktem narodzin na Śląsku jednej z najbardziej mrocznych legend Europy Środkowej. A za sprawą filmowej muzy - historii znanej jak świat długi i szeroki.
"Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz" Mary Shelley ukazał się w 1818 roku. Powieść, okrzyknięta prekursorem całych gatunków literackich - horroru a nawet science-fiction, została w roku 1910 po raz pierwszy sfilmowana. Później przyszły jej kolejne ekranowe adaptacje, ich sequele, parodie, satyry, słuchowiska, komiksy, gry wideo. Frankensteinowskie motywy z zapałem implementowano w innych działach fantastyki, np. w "Star Trek" czy "Gwiezdnych wojnach" (gdzie imperator Palpatine miotał błyskawice wzorowane na tych z klasycznego "Frankensteina"). Monstrum Frankensteina zostało ikoną popkultury. Przejmując zarazem miano swego fabularnego twórcy, albowiem większość ludzkości myśląc "Frankenstein", ma przed oczami nie szalonego eksperymentatora, a stwora, którego na nie tylko swoje nieszczęście powołał do życia.

Narodziny Frankensteina
Ale dlaczego Shelley nazwała Frankensteinem swego tytułowego bohatera? By spróbować to odgadnąć, cofnijmy się do 1816 roku, kiedy to w Szwajcarii miały miejsce dość niecodzienne warsztaty literackie. W domu lorda Byrona (tak, tego) zebrała się paczka literatów, wśród których poza nim samym byli poeta Percy Shelley, jego kochanka Mary Godwin (już niebawem Shelley) i John William Polidori. Artyści, być może znudzeni, urządzili sobie konkurs w wymyślaniu powieści niesamowitych (dziś byśmy powiedzieli - z gatunku horror). I tak w głowie Miss-Godwin-a-prawie-Mrs-Shelley zakiełkował pomysł "Frankensteina". Wydała go około dwóch lat później.
Ale skąd Frankenstein? Znawcy i badacze zwracają uwagę na obecność w towarzystwie ze Szwajcarii Johna Polidoriego. Postać to niezwykła sama w sobie - nie kto inny, jak Polidori jest autorem pierwszej w historii powieści wampirycznej (pod tytułem, a jakże - "The Vampyre"). Polidori był erudytą, pasjonowały go historie niesamowite z przeszłości. Możliwe więc, że nie tylko znał pewną historię, ale i opowiedział o niej przyjaciołom. Była to historia ze Śląska, która wydarzyła się w mieście Frankenstein.
Horror we Frankensteinie
Nazwano ją aferą grabarzy. W latach 1606-1607 we Frankensteinie (gdzie nikomu nawet nie śniło się jeszcze, że zmieni on kiedyś nazwę na Ząbkowice Śląskie) skazano na śmierć i stracono siedemnaścioro ludzi. Oskarżono ich o profanację zwłok, jakoby wykorzystywanych do przyrządzania trucizny, stosowanej następnie przeciw współmieszkańcom. W mieście panowała akurat zaraza, będąca prawdopodobnie przyczyną psychozy i w efekcie całej afery. To był główny zarzut, ale torturowani nieszczęśnicy przyznali się również do szeregu innych. Sam proces odbył się w mgnieniu oka, wyroki na głównych oskarżonych zapadły 20 września 1606. Uznano ich winnymi, karą było okaleczenie (szczegóły pomińmy) i śmierć przez spalenie na stosie.
Motyw profanacji zwłok, obecny przecież i we "Frankensteinie" Shelley, mógł wpaść jej do głowy po tym, jak zasłyszała od oczytanego Polidoriego upiorną historię z Frankensteinu. I dlatego tak nazwała swojego bohatera.

To oczywiście tylko teoria. Frankensteinolodzy proponują bowiem i wytłumaczenie alternatywne. W 1815 roku podróżujący przez Europę Shelley przejeżdżał dolina Renu i tam zatrzymał się w miejscowości Gernsheim. 17 kilometrów stamtąd znajduje się zamek Frankenstein, zawdzięczający swą ponurą sławę eksperymentom XVII-wiecznych alchemików.
Na skraju wielkiej puszczy
Może jednak istnieje coś na poparcie śląskiej kandydatury Frankensteinu? Owszem, istnieje taki trop. Jest niepewny, wątły... ale jest. Oczy Mary-prawie-już-albo-i-całkiem-Shelley piszącej "Frankensteina" mogły zwrócić się choć raz w stronę Śląska, skoro zawarła w nim taki fragment:
Pewien dżentelmen wybrał się z wizytą do przyjaciela mieszkającego na skraju wielkiej puszczy we wschodnich Niemczech.
Wielka puszcza we wschodnich Niemczech? Przypomnijmy: wschodnie Niemcy to wówczas dzisiejsze zachodnie ziemie Polski: Pomorze, Wielkopolska i... Śląsk. I rzeczywiście, od Borów Tucholskich na Pomorzu po Bory Dolnośląskie ciągną się tam lasy. A właściwie to jeszcze dalej, bo na południe stamtąd rozpoczynają się Sudety. Mary Shelley rzeczywiście mogła kojarzyć się Śląsk, a skoro tak, to i nasz śląski Frankenstein.
Sprawę mogłoby wyjaśnić ustalenie, kto był pierwowzorem owego literackiego przyjaciela dżentelmena . Może znajomym kogoś z towarzystwa znad Jeziora Genewskiego? Warto by go poszukać.
Globalne echa lokalnej historii
Czy lokalna historia może rezonować globalnie? Frankenstein pokazuje, że tak. Ząbkowice Śląskie, niegdyś Frankenstein, to dziś spokojne miasto, ale jego przeszłość wciąż pulsuje w kulturze światowej. Motywy z „afery grabarzy” - profanacja zwłok, eksperymenty na granicy życia i śmierci - znalazły echo w powieści Mary Shelley, a później w niezliczonych adaptacjach i reinterpretacjach. To dowód na to, że nawet niewielkie miejscowości mogą stać się źródłem uniwersalnych opowieści. Historia lokalna nie jest zamknięta w archiwach - żyje, gdy ktoś ją opowiada. A czasem, jak w tym przypadku, potrafi zrodzić ikonę popkultury.

Może Cię zainteresować: