Zdaję sobie sprawę z tego, że prof. Miodek w późniejszych latach zrobił pół kroku wstecz ze swoimi twierdzeniami, ale nigdy wprost nie odżegnał się od tego wywiadu, dlatego nadal jest brany na sztandary przez adwersarzy języka śląskiego jako regionalnego i nadal jest za swoje słowa odpowiedzialny.
Dwa razy dwa jest pięć
Prof. Miodek
mówi: „Oczekiwanie ode
mnie, że ja powiem: »Tak,
śląszczyzna nadaje się do kodyfikacji w piśmie«
jest takim samym zadaniem, jakie by postawiono matematykowi żądając
udowodnienia, że czasem dwa razy dwa jest pięć”.
Popełnia on tutaj kardynalny błąd albo świadomie manipuluje. Matematyka jest nauką ścisłą, dającą dokładne i zawsze identyczne odpowiedzi. Dwa razy dwa równało się cztery pięć tysięcy lat temu dokładnie tak samo jak dziś. Jednak pięć tysięcy lat temu nikt nie słyszał o języku polskim, który jest obiektem pracy oraz źródłem fascynacji i autorytetu Miodka. Dlaczego więc dziś można być badaczem polskiego, a kiedyś nie? Bo grupa ludzi się umówiła, że jest język polski, po czym stworzyła jego odmianę standardową, by następnie prof. Miodek mógł się nad nią rozwodzić. Wystarczyłoby się jednak cofnąć o tysiąc lat i Miodek ze swoją wiedzą i opiniami byłby nikim. To dlatego, że językoznawstwo nie jest nauką ścisłą i zależnie od kontekstu może dawać różne odpowiedzi. Stawianie go obok matematyki jest skrajnie nieuczciwe.
Prof. Miodek
mówi: „Cała ta dyskusja o śląskim
języku w piśmie jest żenująca i dlatego starałem się zachować
neutralność. Kiedy jednak słyszę, że na Śląsku atakuje się
ludzi uważających inaczej, to trudno jest zachować spokój”.
Kogo się atakuje? Kogo się atakowało w 2011 roku? Doskonale pamiętam, jak w tamtych czasach odsądzano kodyfikatorów od czci i wiary. Nazywano ich separatystami, folksdojczami, zdrajcami, renegatami albo kazano się wynosić za Odrę. Zresztą w 2024 wystarczy otworzyć media społecznościowe, żeby przeczytać te same rzeczy. Więc kto tu kogo atakuje? Być może Miodek jest przyzwyczajony do tego, że wszyscy wokół niego się z nim zgadzają, dlatego nie radzi sobie sobie po prostu z próbami dyskusji i odbiera je jako ataki. Przykro mi, ale to nie jest nasz problem. A mówienie, że „dyskusja o śląskim języku w piśmie jest żenująca” dobitnie świadczy o tym, że profesor posługuje się nacjonalistycznymi dogmatami i nie przyjmuje, że każdy kod można zapisać. Śląski nie jest wyjątkiem.
Polska nauka przeczy Miodkowi
Prof. Miodek
mówi: „Jedna z tych zatroskanych osób
mówi do mnie: »No
przecież my zawsze rzykali po polsku. Teroz momy nie rzykać po
polsku?«. To
pokazuje, że myślący Ślązak miał zawsze oficjalną odmianę
swojej mowy regionalnej i tą oficjalną odmianą była polszczyzna
ogólna. Tak było przez wieki i tak jest dziś”.
Po
pierwsze, prof. Miodek podaje argument anegdotyczny, że jakaś jedna osoba
do niego zadzwoniła. Nie zrobił badań, nie zorientował się w
temacie, tylko usłyszał coś od jednej osoby, która
– notabene – nie za bardzo sobie radzi z mówieniem po śląsku,
skoro mówi „przecież”, zamiast „przecã”. Druga sprawa:
Ślązacy przez wieki swoją mowę nazywali „po polsku”. Nawet
moja ōma po trzydziestu latach w Hesji rzuciła jednego dnia: „Jŏ
już tyla lŏt w Niymcach miyszkōm, a jŏ durch dobrze po polsku
gŏdōm”. To też jest argument anegdotyczny, ale zapraszam do
rozmowy z tysiącami starych Ślązaków, którzy
moje słowa potwierdzą. Osoba przywołana przez
Miodka prawdopodobnie nie rozumiała, o co chodzi. Toć, dycki my
rzykali po polsku. Po naszymu polsku. Niżej
to udowodnię.
Prof. Miodek
w powyższej wypowiedzi twierdzi też,
że Ślązak miał zawsze oficjalną
odmianę swojej mowy regionalnej i tą oficjalną odmianą była
polszczyzna ogólna. Jak to się ma do tego, co pisała prof. Alina
Kowalska, absolutnie czołowa badaczka oficjalnych dokumentów
Górnego Śląska z minionych wieków, która w
artykule „Sytuacja językowa na Górnym Śląsku w okresie
habsburskim” pisze „Wprowadzając w
XVI w. do pism urzędowych język polski, posłużono się jego
regionalną odmianą śląską”? Jak
to się ma do tego, co pisał Stanisław Rospond w pracy „Protokolarz
miasta Woźnik”, gdzie czytamy: „Po »nieliterackiej«
pisowni protokołów należy oczekiwać
»nieliterackiej« wymowy, tzn. odzwierciedlającej lokalne
naleciałości fonetyczne […]”?
Zatem
badania polskich właśnie naukowców
wskazują, że Ślązak nie miał „zawsze” polszczyzny ogólnej
jako oficjalnej odmiany swojej mowy.
Kowalska pisze okrężnie o „regionalnej
odmianie śląskiej”. Rospond nazywa
lokalną wymowę „naleciałością”, choć przecież lokalna
wymowa jest oryginalna, wyuczona w domu. Ci ludzie raczej
po prostu pisali po śląsku z
polskimi naleciałościami; czasem większymi, czasem mniejszymi.
Więc nie, panie profesorze Miodek, Ślązacy
nie mieli „zawsze” polszczyzny ogólnej jako oficjalnej odmiany
swojej mowy i nie „było tak przez wieki”.
Ślązaków w stronę polskiego języka ogólnego pchnęli Niemcy w XIX wieku. Stało się tak, ponieważ Niemcy twierdzili, że Ślązacy nie mówią po polsku, tylko posługują się językiem zepsutym i bezwartościowym, mieszanką polsko-niemiecko-czesko-morawską, dla której nie ma ratunku i Ślązacy muszą się nauczyć cywilizowanego języka, czyli niemieckiego. W niemieckiej terminologii XIX wieku język śląski nazywano „Wasserpolnisch” i było to określenie nacechowane ekstremalnie negatywnie. Reakcją Ślązaków na takie traktowanie ich języka była teza, którą sprowadzała się do stwierdzenia: „Wasserpolski to tak samo dobry język jak każdy inny polski”.
Śląski gburowaty, nieudolny, ubogi...
Ksiądz
Michał Przywara, badacz języka śląskiego z przełomu
XIX i XX w., pisał
w „Narzeczach śląskich”: „Niemcy
twierdzą, z największą pewnością siebie, że język śląski
jest gburowaty, gruby, nieudolny, ubogi, tak że do wysłowienia
jakiej lepszej myśli musi się zapożyczyć u Czechów, Niemców i
Bóg wie kogo. Te wszystkie ujemne
przymioty się skupia w wyrazie »wasserpolnisch«. Wasserpolnisch
jest przypuszczeniem, twierdzeniem i matematycznym dowodem, jest to
pewnik, na który ministrowie w Berlinie i politycy w kneipach
przysięgać gotowi. A czemu? Bo tak powiadają, więc tak jest, nie
tylko tak jest, ale tak być powinno, musi tak być, aby Ślązacy
wzgardą i nienawiścią do swego języka się przejęli”.
Pisał w 1894 roku Karol Myśliwiec w broszurze „O bogactwie i
piękności polskiego języka Ślązaków”: „Przecież
przywykliśmy do tego, że przeciwnicy nasi, albo zresztą ludzie,
powierzchownie ślązkie stósunki znający, mówią o wielkim u
nas braku wyrazów, a więc o ubóstwie i niedoborze języka z
jednej, i o gburowatości i nieudolności jego z drugiej strony”.
A dalej: „Mnie […] będzie chodziło o to dowieść, że język
nasz, który już niektórzy ludzie za wcale nie polski okrzyczećby
chcieli, jest tak samo czystopolskim i ma tak samo swoje zalety, jak
język Wielkopolan, Krakowian lub Warszawian i że jako taki możemy
go słusznie nazwać pięknym i bogatym”.
Podobne
twierdzenia można znaleźć w numerze 124/1896 „Nowin
Raciborskich” w artykule „Nie ma mowy wasserpolskiej!”:
„[...] dr. G. umyślnie czy nieumyślnie przedstawia rzecz tak, jakby jedynie w języku polskim i to też tylko na Górnym Szląsku zachodziła różnica między tak zwanym językiem pisanym, uczonym w szkołach, a językiem ludowym. [...] Taka różnica zachodzi nie tylko u Polaków, ale w ogóle u każdego narodu, także u Niemców. Ani Niemiec z Dolnego Szląska lub z Pomorza, ani Brandenburczyk, Meklenburczyk lub Westfalczyk nie mówią takim językiem, jaki w szkole wykładają, lecz językiem ludowym, którego człowiek nieoczytany z ledwością zrozumie, a jednak ich język jest także niemieckim. Prawda, że język polski na Górnym Szląsku zawiera w niektórych okolicach wiele wyrazów niemieckich, ale czy język niemiecki w okolicach, gdzie się Niemcy stykają z inną narodowością, n. p. w Alzacyi i Lotaryngii, jest wolny od przymieszek zaczerpniętych z języka, którym ów sąsiedni lud włada? Ktoby chciał być sprawiedliwym, musiałby powiedzieć wedle tych samych zasad, że język, którym Niemcy mówią w Alzacyi i Lotaryngii, jest »wasserdeutsch«, — a jednak żaden Niemiec tego nie powie”.
Zatem
Ślązacy dopiero w drugiej połowie XIX
wieku, w obliczu ataków germanizatorów, zwrócili
się ku polskiemu językowi standardowemu,
wychodząc z założenia, że skoro Niemcy mają inny język pisany,
a inny mówiony, podobnie będzie w polskich realiach.
Archanioł przyfurgoł do frelki Maryjki?
Prof. Miodek
mówi: „Można w żartach przetłumaczyć
nawet Biblię i powiedzieć: »Archanioł
Gabryjel przyfurgoł do frelki Maryjki i Jej pedzioł, co bydzie
miała karlusa, kierymu nado imie Jezus...«.
Można przy tym rechotać ze śmiechu, jak rechoczą moi koledzy z
Warszawy, Wrocławia czy Poznania, kiedy im takie śląskie zdania
wygłaszam”.
Haha,
no jak śmiesznie, gdy się odpowiednio ustylizuje język. „Archanioł
Gabriel przyfrunął do panienki Marysi i Jej powiedział, że będzie
miała młokosa, któremu nada imię Jezus”.
Jakże niepoważnie brzmi ten polski język,
prawda? Zupełnie się nie nadaje do
tłumaczenia Biblii.
Na
pytanie: „Modlitwa
»Ojcze
nasz...«
nigdy nie była zamieniana na wersję gwarową?”
Miodek odpowiada: „Nigdy.
Pierwszy druk polski z modlitwami »Ojcze
nasz...«,
»Zdrowaś
Mario...«,
»Wierzę w
Boga...« powstał
na Śląsku pod koniec XV wieku. A teraz po śląsku będziemy mówić
»Łojcze
nas...«? Śląscy
biskupi, wielu księży mówią mi, że nie wyobrażają sobie
kazania po śląsku ani mszy po śląsku, bo ona nigdy po śląsku
odprawiana nie była".
Po pierwsze w tym druku nie ma „Ojcze nasz”, tylko „Otcze nasz”, nie ma „Zdrowaś Mario”, tylko „Zdrawa Maria” i nie ma „Wierzę w Boga”, tylko „Wiarze w Boga”. Zwracam na to uwagę, ponieważ polskość tego druku jest tylko umowna. Nie są to teksty w literackim języku polskim. Typowe myślenie w Polsce polega na tym, że gdy się powie „polski druk z XV wieku”, to ludzie to odbierają, jakby to był druk we współczesnym polskim języku literackim. Stare druki są tylko i aż podobne do dzisiejszego polskiego i ich polskość zależy od przyjętych kryteriów. Tak samo prawdziwe byłoby stwierdzenie, że są to stare teksty w języku śląskim.
Nigdy w kościele nie mówiono po śląsku?
Prof. Miodek
pyta też, czy teraz będziemy mówić „Łojcze nasz”. Gdyby
zajrzał na stronę 129 pierwszego tomu słownika „Der Wortschatz
der Polnischen Mundart von Sankt Annaberg”, to znalazłby tam
całość „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Mario” zapisane alfabetem
fonetycznym (nie potrafię go tutaj
przytoczyć, ale można samodzielnie zweryfikować)
i oto czytamy „Łojcze nasz”. Coś
takiego!
Odstąpię
tu od kolejności i najpierw zajmę się twierdzeniem, że msza nigdy
po śląsku nie była odprawiana. Po pierwsze należy pamiętać, że
do 7 marca 1965 roku liturgia była odprawiana po łacinie i zmienił
to Sobór Watykański II. Profesor Miodek
miał wtedy 19 lat, więc dla niego polskość
mszy też nie jest wieczna. Założę
się, że jeszcze 6 marca 1965 roku mszy po polsku też sobie nie
wyobrażał.
Do
1965 roku podczas mszy w języku lokalnym było kazanie, czytanie
ewangelii, modlitwy i śpiew wiernych. Miodek
– znowu anegdotycznie – twierdzi,
że „wielu” księży mu mówi, że „nie wyobrażają sobie
kazania po śląsku”. To bardzo ciekawe,
biorąc pod uwagę to, że w numerze 25/1891 „Nowin Raciborskich”
czytamy: „Dziecko nauczy się w domu rodzicielskim zepsutego lub
zaniedbanego dyalektu górnoszlązkiego. W szkole i często
w kazaniach słyszy tę samą mowę zepsutą”.
Wspomniany wcześniej artykuł „Nie ma mowy wasserpolskiej!” tej
samej gazety wskazuje do tego: „Nie pojmujemy przeto wcale a wcale,
jak może człowiek rozsądny
powiedzieć, aby wykładanie prawd religii w języku górnoszląskiem
miało być obniżaniem i bezczeszczaniem wiary.
Na takie zdanie może się zdobyć tylko ślepa zaciekłość
przeciwko językowi polskiemu. Wszakże wieki
całe opowiadano u nas w tym języku wzniosłe prawdy wiary
w kościele i w szkole, a czy u nas wiara się obniżyła lub
zbezczeszczoną została? Przeciwnie!”.
Dziesięć
lat przed udzielonym przez Miodka wywiadem ukazało się opracowanie
prof. Jadwigi Wronicz pod tytułem „Kazania cieszyńskie z XVIII
wieku ks. Henryka Brauna”. Są to kipiące najwyższej klasy
retoryką i krasomówstwem kazania po śląsku. Prof.
Miodek i przywoływani przez niego księża
mogą sobie do
nich zajrzeć, żeby mieć wgląd do tego, jak wyglądał język
kazań na Śląsku w dawnych czasach. Może
wtedy będą mogli sobie wyobrazić kazanie po śląsku.
Platon był z Ostrołęki
Na
pytanie: „Nie
można w gwarze śląskiej wypowiedzieć abstrakcyjnych,
filozoficznych treści?”
Miodek odpowiada: „Nie
można, bo brzmi to groteskowo. Może być językowo ciekawe i
niegroteskowe coś, co prymarnie zostało w tym języku wytworzone.
Kiedy ks. prof. Józef Tischner pisze o Platonie po góralsku,
odbieram to pierońsko sztucznie. Mówię po śląsku »pierońsko
sztuczne«, przy
całym szacunku dla Tischnera”.
Groteskowość
jest kategorią naukową, czy może raczej osobistym odczuciem kogoś,
kto ewidentnie jest uprzedzony wobec języka śląskiego? Warto poza
tym zwrócić uwagę, że Miodek mówi,
że coś musi być „prymarnie” w danym języku wytworzone, po
czym podaje przykład Platona. Platon
pisał po polsku? Może był z Ostrołęki? A
Cyceron na pewno
wychowywał się w ziemiańskiej rodzinie ze
Szczaworyża. Rozumiem, że dzieła obu były „prymarnie
wytworzone” w
języku polskim, skoro po polsku nie brzmią Miodkowi
groteskowo.
Prof. Miodek
mówi: „Jeśli powiem po śląsku
»ewidyntny«,
»permanyntny«
zamiast ewidentny i permanentny, to będzie groteska. Schodzimy na
tak żenujący poziom tych dyskusji, że zaczynam się wstydzić”.
A
dlaczego niby miałaby to być groteska? Czy
słowa „ewidentny” i „permanentny” są jakimiś
rdzennie polskimi słowami, czy może raczej internacjonalizmami
zapożyczonymi z łacińskich „evidens”
i „permanens”, obecnymi właściwie w
każdym języku europejskim? Dlaczego według Miodka śląski jest
jakiś wyjątkowy i w nim te zapożyczenia
miałyby nie funkcjonować? Jeżeli mu
nie przeszkadzają w innych językach, a w śląskim tak, to znaczy,
że jest zwyczajnie uprzedzony.
Naiwność połączona z fanatyzmem
Prof. Miodek
mówi: „[…] nikt tej kodyfikacji nie
wykona. Te dążenia są naiwnością połączoną z fanatyzmem.
Myślę, że znajdą się językoznawcy gotowi na wszystko. Ja umywam
ręce. Jak Piłat. I wątpię w kompetencje historyczno-językowe
tych gotowych na wszystko”.
I znowu opinie wynikające z uprzedzeń. Każdy inny język można
skodyfikować, tylko śląskiego nie. Bo
śląski to specjalny kod, który nie ma prawa istnieć na papierze,
nie ma prawa być tworzywem literackim, najlepiej żeby w
ogóle nie był używany poza jakimiś cepeliowymi konkursami gwary.
Wątpi
on też w
kompetencje historyczno-językowe kodyfikatorów. Wyżej wykazałem
za pomocą tekstów
polskich
naukowców i polskich
aktywistów, że tak naprawdę to Jan Miodek jest niekompetentny w
tych sprawach. Po jakiej stronie jest więc
ten fanatyzm?
Prof. Miodek
mówi: „Powtórzę za Henrykiem Borkiem,
Ślązakiem z Jędryska, dziś części Kalet, który 40 lat temu
napisał – a ja
to potwierdzam –
nie ma ani jednej cechy dialektu śląskiego, która by go różniła
od innych dialektów, w aspekcie historyczno-językowym. Wszystko to,
co jest na Śląsku, jest gdzie indziej.[…]
Proszę nie przesadzać z jakąś niewyobrażalną odrębnością
śląszczyzny. W gruncie rzeczy nie ma ani jednej cechy gramatycznej
tylko śląskiej. Ani jednej. One są wspólne dla wszystkich
dialektów”.
A ja mogę powtórzyć za prof. Alfredem Zarębą, autorem m.in.
„Atlasu językowego Śląska”, który w pracy „Śląskie teksty
gwarowe” pisał: „[...] istotą odrębności dialektów
śląskich jest określony zespół cech wymawianiowych, w takim
układzie typowy dla Śląska i poza nim nie spotykany”.
Naprawdę
nie potrafię zrozumieć mentalności stojącej za tego typu
argumentacją.
Każdą cechę języka śląskiego bierze się oddzielnie i twierdzi
albo że gdzieś tam pod Tłuszczem jest taka
sama cecha, albo że pięćset lat temu po
polsku też tak mówiono. Co z tego? Czy
samolot jest samochodem, bo też ma kółka?
Liczy się całość, a nie pojedyncze cechy. To
twierdzenie, że śląski to tak naprawdę archaiczny polski też nie
wytrzymuje zderzenia z logiką. Czy to
znaczy, że polski to archaiczny czeski, bo w polskim zachowały się
samogłoski nosowe „ą” i „ę”, które w czeskim zanikły?
Bądźmy poważni. Porównuje się obecny stan dwóch języków, a
nie wybiera sobie á la carte,
byle tylko pod nacjonalistyczną tezę pasowało.
Kodyfikacja krzywdą dla gwar
Miodek
mówi: „Jest konflikt między rozsądkiem
a jego brakiem, między znajomością historii dialektu śląskiego i
nieznajomością tej historii”.
Dokładnie tak, tylko że te brak rozsądku i nieznajomość historii
nie są po stronie ludzi krytykowanych przez Miodka.
Miodek
mówi: „Kapitałem dialektu śląskiego
jest jego mozaikowość. Na ten dialekt śląski składa się
kilkadziesiąt gwar. Próba kodyfikacji będzie zawsze z krzywdą dla
którejś z tych gwar. Nie dajmy się zwariować”.
Nie.
Język standardowy
przynosi szkodę tylko w polskiej rzeczywistości,
to znaczy takiej, w której
wszyscy mają mówić jak książka. My
chcemy stworzyć dla Ślązaków środowisko nauki inkluzywne, w
którym mowa każdego regionu ma stać na pierwszym miejscu, a
materiały pisane mają tylko pomagać.
Miodek
mówi: „Znam domy śląskie od
pradziejów, w których się gwarą w ogóle nie mówi”.
No i? Pewnie się nie mówi, bo polska edukacja tę „gwarę”
wytępiła.
Miodek
mówi: „Konkurs Marii Pańczyk »Po
naszymu, czyli po śląsku«
to jest skansen”.
Zgadza się.
Miodek
mówi: „Gwara zanika”.
A
zanika przez kogo? Przez ludzi, którzy
chcą ten język ratować tak, jak
potrafią, czy może przez
uprzedzonych profesorów, którzy wypowiadają
się poza swoimi kompetencjami, a w
rozwoju tylko tego
konkretnego języka widzą groteskę?
Miodek
mówi: „Zmuszą teraz ludzi, żeby się
uczyli gwary? Gdzie? Tu mieszka dziś więcej nie-Ślązaków niż
Ślązaków”.
W 2011 roku od sześciu lat funkcjonował język regionalny kaszubski i dzieci chodziły na lekcje dobrowolnie. Ale Miodek tego nie wiedział i opowiadał o jakimś zmuszaniu, choć wystarczyło się zorientować w temacie.
Jaki wariant śląskiego byłby literacki?
Miodek
mówi: „Czy mam
powiedzieć: »widzam
tam krowam«,
»widzym tym
krowym«, a może
»widza ta
krowa«? Z jakiej
racji ma być »widza
ta krowa«? Bo ja
jestem z Tarnowskich Gór i tak mówię? Opolanin powie: ja chcę,
żeby było »widzam
tam krowam«, a
ktoś z Cieszyna: »widzym
tym krowym«.
Który wariant wybiorą zwolennicy kodyfikacji?”.
We
frazie „czy mam powiedzieć”
wyraźnie widać niewolnicze przywiązanie Miodka do polskich ram
myślowych. Język standardowy jako język, którym wszyscy mają
mówić, funkcjonuje tylko w polskiej rzeczywistości. W żadnym
normalnym kraju się nie produkuje użytkowników języka
standardowego jako mówionego. Nawet polski
język standardowy nazywa się „literacki”.
Nie „mówiony”, nie „ustny”, nie „głosowy”. Literacki,
czyli służący do pisania. Polacy
w którymś punkcie swojej historii o tym zapomnieli i
zarżnęli przez to swoje dialekty. My
swoich zarżnąć nie pozwolimy. (Interesujesz się Śląskiem? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newsletter)
W
2011 od dwóch lat funkcjonował alfabet
ślabikŏrzowy, który zapisuje podaną w przykładzie frazę jako
„widzã tã krowã”. Zależnie
od tego, jakim wariantem się dana osoba posługuje, przeczyta
ona to po swojemu. Specjalnym
przypadkiem jest wariant cieszyński, który ma swoją
ponadtrzystuletnią tradycję piśmienniczą, a od 150 lat jest
zapisywany właściwie bez zmian. Głupio byłoby przyjść do
Cieszynioków z ledwo co opracowanym alfabetem i namawiać ich do
przejścia na niego. Dlatego – podobnie jak w wielu innych językach
– przyjmujemy, że język śląski ma
dwa standardy: cieszyński i opolsko-katowicki.
W ten sposób Cieszyniocy mogą korzystać
z ram, które daje status języka regionalnego, ale tak, jak chcą. A
nam nic do tego.
Miodek
mówi: „Od wieków dla wielu pokoleń Ślązaków punktem
odniesienia była polszczyzna ogólna. Ona integrowała, a w tej
chwili ma dzielić?”
Tak, polszczyzna ogólna była takim punktem odniesienia, że artykuł „Nasz język polski” w „Gazecie Górnoszląskiej” nr 31/1880, wydawanej przez wszechpolskich agitatorów z Wielkopolski, zaczyna się słowami: „Z początkiem wydawnictwa naszego, wielu z Górnoszlązaków narzekało na to, iż pisma naszego dobrze nie rozumieją […]”.
Gdy Miodek brzmi jak Ślązak
Prof. Miodek
mówi: „Mogę mówić o pewnych błędach
powojennej Polski popełnionych na tym terenie. Mogę mówić, że
nie można na siłę wymuszać od kogoś deklaracji polskości”.
Wreszcie
się zgadzamy, choć „pewne błędy” to eufemizm na miarę
Anglika, który pożar swojego domu nazwałby nie najlepszą
sytuacją. Poza tym nacjonalistyczne i centralistyczne podejście
władz, oczekujące od Ślązaków, że będą z nich Polacy jak z
fabryki, nie zaczęło się po 1945 roku, ale już w 1922.
Bezmyślność i arogancja wobec Śląska i Ślązaków nie są
komunistyczne, ale po prostu polskie. Wojciech
Korfanty prawie ćwierć wieku walczył o Polskę na Śląsku, potem
tej Polsce
wystarczyło pięć lat, żeby z
Korfantego-endeka zrobić Korfantego-zaciekłego śląskiego
regionalistę, a kolejne dwanaście,
żeby go życia pozbawić.
Miodek
mówi: „Jeśli ktoś chce powiedzieć:
jestem Polak Ślązak albo Ślązak Polak, proszę bardzo. Chce
powiedzieć: jestem Ślązak i nic więcej, proszę bardzo. Chce
powiedzieć: jestem Ślązak Niemiec albo Niemiec Ślązak, proszę
bardzo”.
Tutaj nareszcie Jan Miodek brzmi jak prawdziwy Ślązak.
Żeby kodyfikować, trzeba się znać
Prof. Miodek
mówi: „Natomiast proszę ode mnie nie
wymagać udowodnienia, że może śląszczyzna jest odrębnym
językiem. Proszę ode mnie nie żądać
jej kodyfikacji, bo to jest nonsens”.
To
prawda. Nie można
żądać od prof. Miodka kodyfikacji języka śląskiego, ponieważ
żeby kodyfikować język, trzeba być w
nim wszechstronnie zorientowanym. Prof.
Miodek jest kompetentny jako preskryptywista języka polskiego, ale
na języku śląskim się nie zna.
Nie udowodni też, że śląszczyzna jest odrębnym językiem,
ponieważ wyuczył się językoznawstwa w czasach najgorszego
polskiego nacjonalizmu, gdy nauka i dogmaty
propagandy
wzajemnie się przenikały.
A wyrwanie się z dogmatów jest zawsze trudne, bo wiąże się przyznaniem przed samym sobą, że się było w błędzie.