Pawłowiczki to nieduża wieś niedaleko Koźla, mieszka w niej zaledwie 1200 osób. Jej niemiecka nazwa to Pawlowitzke, ale w okresie nazizmu miejscowość przemianowano na Gnadenfeld, gdyż wiadomo – Pawlowitzke brzmiało zbyt słowiańsko, a były to wtedy odwiecznie germańskie ziemie. Jednak Gnadenfeld nie było (tym razem) przypadkową germanizacją. Wieś Pawłowiczki, pamiętająca czasy panowania Piastów na Śląsku, otrzymała imię po swoim młodszym przysiółku – XVIII-wiecznym Gnadenfeld, niegdyś osobnej gminie.
Dzisiejsze Pawłowiczki to miejscowość typu patchwork, zszyta z czterech dawnych osad:
- Pawłowiczek właściwych,
- Warmuntowic,
- Rzeczycy,
- wspomnianego Gnadenfeld, które stanowi zachodnią część obecnej wsi.
A raczej to, co z niego zostało, bo na próżno dziś szukać centralnie usytuowanej Wielkiej Sali, Domu Braci, Domu Sióstr oraz cmentarza Braci Morawskich. I chociaż część zabudowy przetrwała, to w Gnadenfeld od 1945 roku nie mieszka już żaden z członków tej wyjątkowej wspólnoty religijnej.
Korzenie Hernhutów
Wyznaczenie początku historii Hernhutów nie jest łatwe. Nie wiadomo też, kim byli Bracia Morawscy zanim stali się Hernhutami w Saksonii. Ale po kolei.
Po wojnie trzydziestoletniej, która – w telegraficznym skrócie – wyniszczyła niemal całą XVII-wieczną Europę i toczyła się m.in. na tle religijnym, ziemie należące do katolickich Habsburgów (a zatem między innymi Śląsk i Morawy) objęto niemalże całkowitym zakazem praktykowania protestantyzmu. Jednak pomimo zakazu i wynikających z niego prześladowań, na Morawach działało kilka wyznań protestanckich, takich jak luteranie, husyci, anabaptyści oraz niezliczona liczba małych sekt, których nazw dziś już nawet nie znamy. Wiarę protestancką praktykowano wtedy po kryjomu, w warunkach domowych, a czasem w tzw. kościołach leśnych, których pozostałości na Śląsku możemy dziś odnaleźć w rejonie Beskidzie Śląskim.
Początek nowego ruchu
Był rok 1722, gdy – wraz z narastającymi prześladowaniami – część morawskich protestantów opuściła swój hajmat i trafiła do Łużyc Górnych (które znajdowały się pod panowaniem luterańskiej Saksonii), a dokładnie do majątku Berthelsdorf, należącego do hrabiego Nikolausa Ludwiga Zinzendorfa, który zdecydował się przyjąć uchodźców.
Hrabia był dość osobliwym mężczyzną. Zamożnym, pracującym w dworze drezdeńskim, ale przede wszystkim silnie uduchowionym i poszukującym własnej drogi w Chrystusie, jak to mawiają ewangelicy.
Przyjęci przez niego Morawianie w Berthelsdorf początkowo nie stanowili jednej wspólnoty, lecz łączyło ich to, że utracili wiarę w Kościół katolicki oraz jego porządek świata. Pod opieką hrabiego uchodźcy założyli osadę Herrnhut – stąd właśnie nazwa.
Hernhuci, nowy ruch religijny
Działania hrabiego nie ograniczyły się jednak do założenia osady, Herrnhut stało się centrum nowego ruchu religijnego na którego czele stanął Zinzendorf.
Bracia żyli według szeregu zasad zgodnych z nauczaniem zawartym w Ewangeliach, a ponadto Zinzendorf opracował tzw. doktrynę serca, która głosiła, że to, co płynie z serca każdego z Herrnhutów jest bezpośrednią manifestacją woli Chrystusa.
Herrnhut było miejscowością, gdzie własność prywatna była ograniczona do minimum: drobnego dobytku ruchomego. Każdy z Braci (i Sióstr) był rzemieślnikiem, a wytwarzane dobra w pierwszej kolejności zasilały wspólnotę; dopiero później były sprzedawane, a uzyskane pieniądze przekazywano na rzecz społeczności. Wszyscy byli równi, podlegali temu samemu prawu, a ponadto wszyscy mówili sobie na „ty” lub zwracali się do siebie per „bracie” lub „siostro”. Niezależnie czy byli hrabią Rzeszy, czy chłopem z Moraw.
Jednak pomimo tej równości, społeczność była silnie podzielona – głównie ze względu na płeć oraz stan cywilny. Herrnhut dzieliło się na grupy, które nazywano Chórami. Był więc Chór Kawalerów, Panien, Wdów czy Starców. Swoją drogą, niezdolni do pracy mogli liczyć na świadczenia wypłacane przez resztę wspólnoty.
Życie w miasteczku
W Herrnhut zakazane były kontakty przedmałżeńskie, a wszelkie związki musiały być zatwierdzane przez wspólnotę oraz samego Boga (o czym za chwilę). Dzieci z początku wychowywane były przez rodziców jedynie do ósmego roku życia, po czym wspólnota je odbierała rodzicom. Trafiały do tzw. Domów Chłopców oraz Domów Dziewcząt. Zwyczaj ten jednak porzucono w XIX wieku, a rodzice mogli wychowywać dzieci do 16. roku życia.
Obowiązek szkolny dotyczył wszystkich równym stopniu. Każdy brat i siostra uczyli się czytać i pisać (tak aby być gorliwym wierzącym), ale zajęcia praktyczne były zróżnicowane w zależności od placówki. Chłopcy uczyli się rzemiosła, a dziewczęta - jak opiekować się domem. Po zakończeniu edukacji szkolnej młodzi trafiali do Chórów Kawalerów oraz Panien, a następnie czekali na wybór partnera. Początkowo społeczność żyła w przekonaniu, że ślub musi być zgodny z wolą Bożą, dlatego też opracowano dość osobliwy system komunikacji. Pary były losowane, ponieważ Bracia Morawscy nie wierzyli w przypadek – wszystko uznawano za manifestację woli Stwórcy. Zwyczaj ten również został porzucony w XIX wieku.
Jednakże element losowości nie został w całości wyrugowany, do dziś Bracia Morawscy praktykują losowanie fragmentów Pisma Świętego, które odczytują podczas nabożeństw.
Górnośląska osada
Gnadenfeld oficjalnie powstało w 1780 roku, chociaż pierwsi Bracia pojawili się na Górnym Śląsku już w 1766, gdy Bracia zostali zaproszeni przez hrabiego Seydlitza. Ogółem na całym Śląsku istniało pięć osad Braci Morawskich, w tym jedna górnośląska. Wszystkie były zorganizowane na wzór Herrnhut, skąd płynęła zarówno wykładnia religijna, jak i doktryna społeczna. Bo co by nie mówić o Herrnhutach – byli społecznością, która potrafiła się zmieniać razem ze światem (choć w swoim tempie).

Centrum życia górnośląskiego Gnadenfeld była Wielka Sala, w której odbywały się nabożeństwa, ale również obradowała rada osady i zapadały wyroki. Ponadto istniały dwie szkoły, domy spotkań Chórów oraz kilka budynków użyteczności publicznej:
- lazaret (pierwszy publiczny w powiecie kozielskim),
- apteka (jedna z pierwszych na Górnym Śląsku),
- więzienie,
- poczta
- oraz straż pożarna – pierwsza wiejska formacja tego typu na Śląsku.
Warto również odnotować, że w 1834 roku ze środków wspólnoty sfinansowano montaż oświetlenia gazowego – dziesięć lat przed Wrocławiem i trzydzieści przed Warszawą.
W szczytowym momencie Gnadenfeld zamieszkiwało ponad 300 Braci, w większości rzemieślników.
Musztarda sarepska
Choć osady Braci Morawskich z reguły nie były nastawione na rolnictwo, zdarzało się, że prowadzono ograniczoną uprawę. Tak było zarówno w górnośląskim Gnadenfeld, które miało swój mały folwark, jak i w Sarepcie niedaleko Wołgogradu. Tamtejsi Bracia wyhodowali własną odmianę gorczycy, z której wytwarzali (zgadliście) musztardę sarepską. Recepturę przekazali innym ośrodkom, w tym Gnadenfeld, gdzie swego czasu produkowano jedyną, oryginalną musztardę tego typu.
Społeczność totalna
Hernnhuci to nie byli amisze, byli podatni na wewnętrzną krytykę i świadomi zmieniającego się świata. Potrafili odejść od absurdalnych zwyczajów, takich jak losowanie partnerów, wprowadzili swobodę ubioru w dni powszednie i nie bali się nowinek technologicznych. Na początku XX wieku wypalali kawę, wytwarzali meble i odlewali dzwony, a już w latach 20. XX wieku mieli u siebie tanksztele.

I choć o Braciach Morawskich zwykło się mówić raczej pozytywnie – ewentualnie traktować ich jako egzotyczną ciekawostkę – trzeba sobie jasno powiedzieć, że była to wspólnota w dużej mierze złożona z religijnych fanatyków, a życie w tego typu środowisku może nie być łatwe. Była to społeczność totalna, w której każdy aspekt życia podlegał jasno określonym regułom i nadzorowi. Pomimo doktryny serca i bezwzględnej równości, ludzie byli dalecy od bycia wolnymi.
I szczerze mówiąc, ograniczenie własności prywatnej nie wydaje się nawet w połowie tak dotkliwe, jak fakt, że wspólnota starała się manipulować kontaktami społecznymi i dzielić relacje międzyludzkie według własnych zasad.
Gnadenfeld przez 165 lat swojego istnienia pozostawało względnie odizolowaną osadą. Choć doktryna Zinzendorfa nakazywała utrzymywanie kontaktów handlowych ze światem zewnętrznym, życie wewnętrzne musiało odbywać się zgodnie z zasadami wspólnoty. Przyjaźnie i głębsze relacje z osobami spoza niej były zakazane.
I choć teoretycznie każdy z Braci mógł opuścić wspólnotę w dowolnym momencie, dobrze wiemy, ile odwagi i wyrzeczeń wymaga opuszczenie grupy o cechach sekty.
Koniec osady
W okresie nazizmu Bracia Morawscy mogli liczyć na względną ochronę ze strony państwa – podobnie jak mieszkańców podgliwickiego Szywołdu (gdzie używano średniowiecznego dialektu niemieckiego), uznano ich za żywy skansen kultury niemieckiej. Zresztą, mimo słowiańskiego pochodzenia, Hernhuci mówili po niemiecku i wyznawali protestantyzm – z perspektywy władz nazistowskich były to wystarczające powody, by ich chronić.
Dlatego też w styczniu 1945 roku naziści przeprowadzili ewakuację Braci jak i Szywołdzian. W Gnadenfeld zostali jedynie ci, którzy zostali wcieleni do Volkssturmu. Większość trafiła jednak do macierzystego Herrnhut oraz w rejony Nadrenii–Westfalii.
Opustoszała osada na Górnym Śląsku ucierpiała w wyniku działań wojennych, zniszczono wtedy Wielką Salę czy budynki Szkół. Na szczęście jednak większość Gnadenfeld przetrwała.
Powojenne Pawłowiczki zagospodarowały pozostałości po wspólnocie, lecz pamięć o Herrnhutach nie była praktykowana. Zresztą, nawet z perspektywy sąsiadów, nie było aż tak wiele do zapamiętania. Bracia Morawscy nie wyróżniali się ani ubiorem, ani językiem spośród innych mieszkańców tej części Śląska. Niemieckojęzyczne osady istniały tu od dawna, a o osobliwych zwyczajach społeczności pisali tylko etnografowie albo dziennikarze.
Dziś na Śląsku nie mieszkają już Bracia Morawscy, chociaż ruch przetrwał do czasów współczesnych. Szacuje się, że ponad milion wiernych należy do kościoła, który stara się pogodzić swoją totalną przeszłość z realiami nowej rzeczywistości.