Hokeiści GKS Katowice są mistrzami Polski, ale przed rokiem niewiele na to wskazywało. „Każdy nieudany sezon jest sytuacją, z której trzeba wyciągnąć wnioski. Tak zrobiliśmy w zeszłym roku”

Choć od poprzednich rywalizacji z Unią Oświęcim w finałach minęło już sporo lat, to jednak wciąż mieliśmy coś do udowodnienia – przyznaje Roch Bogłowski, dyrektor sportowy hokejowej GieKSy. Katowiczanie sięgnęli po tytuł mistrza Polski po 52 latach przerwy, a droga po złoto zaczęła się prawie rok temu.

FB/ GKS Katowice Hokej (Gieksa Foto)
Hokeiści GKS Katowice zdobyli tytuł po 52 latach przerwy

Sezon 2020/21 nie był dla GKS udany. Zespół odpadł w półfinale z późniejszym mistrzem, GKS Jastrzębie, a potem była porażka z GKS Tychy w pojedynku o trzecie miejsce. Najpierw musi być gorzej, żeby było lepiej?
Tamten sezon był naznaczony covidem, nie wiedzieliśmy, czy się kończy, jak się skończy, czy warto drużynę wzmacniać, czy może pozostawić bez wzmocnień. Był to sezon dylematów. Na pewno jednak każdy nieudany, czy nie do końca odzwierciedlający nasze ambicje sezon jest sytuacją, z której trzeba wyciągnąć wnioski. Po tamtym sezonie startowaliśmy z czystą kartą, bo wszystkim zawodnikom kończyły się umowy i mieliśmy możliwość zbudowania tej drużyny praktycznie od zera – z nowym sztabem, nowym trenerem i zawodnikami, których trener będzie chciał, akceptuje i których widzi w drużynie. Mogliśmy te całe puzzle ułożyć od początku. To była podstawa do tego, żeby zrobić to z głową, wspólnie. Zaczęliśmy więc budować drużynę od zera i jak się okazało – z dobrym skutkiem.

Po raz czwarty do tej samej wody?

Przed mistrzowskim sezonem Jacek Płachta został po raz czwarty szkoleniowcem GKS. Od początku było w klubie jasne, że to będzie on?
Właściwie tak. Miałem taki plan, żeby jeszcze raz spróbować Jacka namówić, żeby jeszcze raz, czwarty, wszedł do tej samej rzeki i wspólnie z prezesem zaczęliśmy z nim o tym rozmawiać. A w takich warunkach chyba w GieKSie jeszcze nie był, bo finansowo i organizacyjnie mamy to wreszcie dobrze poukładane. To też dla niego było ważnym sygnałem i przekonało go, żeby jeszcze raz objąć hokejową GieKSę.

W 2021 roku doszło do zmian w zespole...
Trzon polskich zawodników właściwie został, ale kilka ważnych ogniw doszło. Takich jak Patryk Wronka czy John Murray. Sprowadziliśmy z powrotem Kubę Wanackiego, który w Unii miał sezon naznaczony kontuzjami i chciał się odbudować. Większość zawodników sprowadzaliśmy wspólnie z Jackiem – i on ich zna, i oni znają jego. To była kwestia wspólnego zaufania – i, jak sądzę, to właśnie zadecydowało, że decydowali się dołączyć do GieKSy i nie szukali innego klubu.

John Murray w bramce okazał się graczem kluczowym?
Na pewno był bardzo solidnym wzmocnieniem. Szczególnie w play-offach, bo John w tych najważniejszych meczach potrafi jednak utrzymać nerwy na wodzy i bronić bardzo dobrze. Jak przychodzą najważniejsze mecze, to staje się ścianą niemal nie do przejścia. A mając taki spokój z tyłu zawsze inaczej się gra.

„Jakimienko? Mieliśmy powody, żeby taką decyzję podjąć”

Kiedy wygraliście sezon regularny pojawiły się myśli, że to „tu i teraz”?
Bardzo fajnie było wygrać sezon regularny, bo zyskaliśmy promocję do europejskich pucharów, a po nieudanym dla nas Pucharze Polski był to pozytywny bodziec dla całej drużyny. To też skonsolidowało zespół. Inna rzecz, że zawodnicy przez cały sezon grali równo, nie zdarzały się nam serie porażek dłuższe niż dwa mecze. Przez cały sezon mieliśmy najlepszą obronę i cały czas byliśmy w czołówce. Wiadomo, apetyt rósł w miarę jedzenia, ale zachowywaliśmy spokój, bo już bywały podobne sezony i wiemy, jak się kończyły. Dlatego z pełną pokorą podchodziliśmy do każdego następnego meczu.

Nie można nie poruszyć tematu Rosjan w naszej lidze. W sprawie obrońcy Aleksandra Jakimienki, z którym rozwiązaliście kontrakt, wielkich dylematów w klubie nie było?
Mieliśmy powody, żeby taką decyzję podjąć, a wszyscy wewnątrz klubu, od zarządu po sztab, nie mieliśmy w tej sprawie żadnych wątpliwości.

Play-offy rozpoczęliście od rywalizacji z Zagłębiem Sosnowiec, która zakończyła się w pięciu meczach...
Na pewno byliśmy skoncentrowani i nastawieni na to, że ten ćwierćfinał wręcz powinniśmy przejść – mimo przegranego drugiego meczu u nas. Zresztą może to nas jeszcze bardziej zmobilizowało, chociaż trzeba powiedzieć jasno, że mecze z Zagłębiem nie były spacerkiem. Z każdym kolejnym spotkaniem „budowaliśmy” się jednak coraz bardziej i awans do półfinału był naszym obowiązkiem.

Mocniejsi po półfinale

W półfinale trafiliście na GKS Tychy. Z jednej strony John Murray, który przez kilka sezonów grał w Tychach, z drugiej – w tyskim zespole grało aż pięciu Rosjan. Na ten temat wypowiadał się ostro między innymi generał Roman Polko, a były obrońca GKS Tychy Łukasz Mejka stwierdził wręcz, że wolałby „przegrać w piętnastu niż wygrać z nimi mistrzostwo”. Czy ta sytuacja dodatkowo zmobilizowała zespół?
W GKS Katowice nikogo nie trzeba dodatkowo mobilizować na mecze z GKS Tychy…

…jednak przy siedmiu meczach, przy dość wyrównanym poziomie fizycznym, taktycznym decydują często małe rzeczy, a takie serie, jak to się mówi, wygrywa się „w głowach”?
Tak, dużą rolę odgrywa głowa, morale, odpowiednie mentalne nastawienie. Chociaż tę siedmiomeczową serię trochę na własne życzenie sobie zafundowaliśmy. Przy odrobinie większej koncentracji, w końcówkach dwóch spotkań można to było skończyć wcześniej. Z drugiej strony patrząc, taka siedmiomeczowa seria wygrana w takich okolicznościach dodatkowo zbudowała zespół, a chłopaki poczuli, że można w tym sezonie wygrać wszystko. I w finale byliśmy już mocno skoncentrowani, widać było, że wyciągnęliśmy wnioski z tych końcówek meczów z Tychami. Byliśmy też mocniejsi po tym, w jaki sposób pokonaliśmy GKS Tychy.

Cztery mecze i feta!

Zdobycie tytułu w zaledwie czterech meczach było dość zaskakujące. Dla was też?
Faktycznie, rzadko zdarza się, żeby finał kończył się takim wynikiem. Nie kalkulowaliśmy jednak, nie zastanawialiśmy się, ile spotkań zostało do końca, koncentrując się raczej na każdym kolejnym meczu. Przed meczem numer 4 nikt też nie zastanawiał się, że może dobrze byłoby zakończyć to u siebie, przed własną publicznością – po prostu staraliśmy się robić swoje. Udało się skończyć serię w czterech meczach i tu szacunek dla chłopaków, bo rzeczywiście nieczęsto się to zdarza.

Na początku XXI wieku GKS Katowice trzy razy z rzędu grał z Unią Oświęcim w finałach i trzy razy lepsza była Unia...
Rzeczywiście, choć minęło już sporo lat o tamtej rywalizacji, to jednak wciąż mieliśmy coś do udowodnienia. Dodatkowo w składzie mieliśmy także zawodników, którzy nie zdobyli jeszcze złota na polskich lodowiskach, stąd wszyscy bardzo tego chcieliśmy.

GKS Katowice długo czekał na ten tytuł. A długo go fetowaliście?
Ująłbym to w ten sposób: stało się akurat tak, że skończyliśmy w piątek, więc wydarzył się naprawdę fajny weekend. To była fajna feta. Pod Spodkiem zebrało się sporo ludzi, była superatmosfera. I nic dziwnego, bo myślę, że całe sportowe Katowice czekały na taki sukces. Złota nie było przez długie lata i każdy kibic GieKSy był tego spragniony.

Hokeiści GKS Katowice zdobyli tytuł po 52 latach

Może Cię zainteresować:

Hokeiści GKS Katowice zdobyli siódmy tytuł mistrzowski – ponad pół wieku po poprzednim. I po 19 latach zrewanżowali się Unii Oświęcim

Autor: Grzegorz Lisiecki

09/04/2022

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon