Maciej Mischok: Klaus Hegenscheidt – ostatni dziedzic Ornontowic. Historia rodu i pamięci

W Ornontowicach, tam gdzie ziemia śląska styka się z rytmem przemijania, stoi do dziś dawny dom pański rodziny Hegenscheidt. To tutaj, w otoczeniu bujnych róż i rozłożystych magnolii, wśród alei wspomnień i letnich zapachów, dorastał Klaus Hegenscheidt – dziedzic ziemi, człowiek obowiązku, ostatni przedstawiciel szlachetnej gałęzi rodu osiadłego na Śląsku.

Gdy nadchodziło lato, mieszkańcy Ornontowic gromadzili się przy pobliskim stawie – miejscu nie tylko ochłody, lecz i wspólnoty. Tam kąpał się też i sam Klaus, dzieląc zwyczajne chwile z tymi, których znał z imienia, historii i pracy. Był blisko ludzi – i to nie tylko symbolicznie.

W bliskim otoczeniu rezydencji Hegenscheidt od frontu znajdowała się szklarnia – pełna dorodnych owoców, warzyw i kwiatów, które cieszyły oczy i stoły. Z tyłu pałacu wznosiła się natomiast zabudowa folwarczna, w której utrzymywano wspaniałe konie i krowy. Cały ten świat – uporządkowany, żyjący rytmem pracy i przyrody – tworzył prawdziwą wspólnotę, scaloną przez centralnie położony pałac, niczym serce bijące w rytm dnia.

Gdy Klaus objął majątek, z radością odwiedzał wraz z żoną Annemarie okoliczne gospodarstwa i leśniczówki. Rozmowy z pracownikami rolnymi i leśnymi były dla niego źródłem inspiracji i szczerej radości – pytał o uprawy, rozumiał trudy ziemi i lasu. Nie był panem zza biurka, lecz obecnym, aktywnym gospodarzem.

Jak wspomina dziś jego wnuczka, Susanne Hegenscheidt:

Mój dziadek Klaus był wykształconym rolnikiem. Codziennie interesował się tym, co działo się na jego ziemiach, chętnie pomagał przy pracy i nieustannie zastanawiał się, jak można ulepszyć produkcję rolną – uczynić ją bardziej produktywną i zdrowszą. Chciał, by jego pracownicy mieli wystarczająco dużo czasu i siły, aby po pracy zajmować się rodzinami. Mój ojciec powiedział mi, że taki patronat nie był w tamtych czasach czymś oczywistym. Jako chłopiec uważał za wspaniałe, że jego ojciec wierzył, iż wszystkie dzieci powinny mieć możliwość spędzania jak najwięcej czasu ze swoimi pracującymi rodzicami. To zrobiło na nim duże wrażenie – i na mnie jako wnuczce również.

W domu były psy myśliwskie, które Klaus bardzo kochał wspomina dalej Susanne Hegenscheidt. - Dzieci miały jamniczkę o imieniu Pina. Gdy w styczniu 1945 roku musieli uciekać w popłochu, nasz ojciec (Otto Hegenscheidt) stracił ją na dworcu kolejowym w Gliwicach. Pina, przerażona tłumem i chaosem, wyskoczyła mu z ramion i zniknęła wśród ludzi. Nie było czasu na szukanie – babcia Annemarie musiała odjechać z dziećmi bez ukochanego psa. To złamało serce ojca. Powiedział, że wtedy, jako dziesięcioletni chłopiec, po raz pierwszy zrozumiał, że jego dotychczasowe życie w Ornontowicach dobiegło końca. Nigdy już nie wrócił do domu.

Rytuałem dla ewangelickiej rodziny Hegenscheidtów stało się również uczestnictwo w nabożeństwach w katolickim kościele w Ornontowicach – świątyni, którą niegdyś ufundowali. Klaus bywał tam często, zasiadając w loży kolatorskiej – miejscu przysługującym fundatorowi. Pamięć o tej rodzinie trwa tam do dziś – obecna w krajobrazie, opowieściach i wspomnieniach.

Niestety, wojenna zawierucha zabrała Klausa z rodzinnych stron. Zginął w 1945 roku we Włoszech, pozostawiając po sobie nie tylko majątek, lecz przede wszystkim pamięć o człowieku, który kochał Śląsk, ludzi i życie w rytmie wspólnoty.

Pozostawił ukochaną żonę Annemarie oraz dzieci, które przekazały dalej miłość do ludzi i tego niesamowitego miejsca, jakim był dom dziadka w Ornontowicach. Jego duch wciąż żyje w rodzinie – wspomnienia o nim są kultywowane przez kolejne pokolenia, które nie zapomniały o wartościach, jakie reprezentował.

Na szczęście są dziś wspaniali ludzie – jak Jack i Wioletta – którzy opiekują się dawnym domem rodzinnym Hegenscheidtów. W ogrodach znów kwitną kwiaty, a pies Max pilnuje miru domowego – jakby czas zatoczył koło, dając tej ziemi nową nadzieję.

Na koniec warto wspomnieć – mówi Susanne Hegenscheidt:

Moja ciocia Marianne Hegenscheidt była pod koniec lat 90. w Ornontowicach i zabrała ze sobą sadzonkę czerwonego buka z parku pałacowego. Zasadziła ją w swoim ogrodzie – z tej sadzonki wyrósł mały buk, znak pamięci i kontynuacji.

Ten tekst powstał dla upamiętnienia Klausa Hegenscheidta w 80. rocznicę jego śmierci. Dziękujemy: Peterowi, Susanne, Mathiasowi, Helene i Jonathanowi Hegenscheidt – za wspaniałych przodków i za żywą pamięć.

Yann Toma UN

Może Cię zainteresować:

Francuski artysta fotografik Yann Toma pobudza energię w miejscach zapomnianych, jak pałac w Kopicach

Autor: Maciej Mischok

16/02/2025

Adolf dygacz 09

Może Cię zainteresować:

Maciej Mischok: Adolf Dygacz, śląski badacz niepospolity pospolitych pieśni. Dlaczego o nim zapominamy?

Autor: Redakcja

27/09/2024

Rod schafgostchow

Może Cię zainteresować:

Śląskie "Downton Abbey". Tak się żyło w pałacu w Kopicach, posiadłości Schaffgotschów, właścicieli m.in. kopalni w Szombierkach

Autor: Redakcja

29/04/2024

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon
Reklama