Ks. Taras Yavorski prowadzi nabożeństwa dla Ukraińców w Bytomiu i Rudzie Śląskiej. "Ludzie w szoku, przybici"

O organizacji posługi duszpasterskiej wśród przybyłej na Śląsk społeczności grekokatolickiej i rozpoczynającym się niebawem dla niej Wielkim Tygodniu rozmawiamy z ks. Tarasem Yavorskim, prowadzącym nabożeństwa dla uchodźców z Ukrainy w Rudzie Śląskiej i Bytomiu.

M.Wroński
Ks Taras Yavorski

Skąd ksiądz trafił na Śląsk?
Z Drohobycza, jakieś 80 kilometrów od polskiej granicy. Czekałem do ostatniego dnia, aż Rosjanie zbombardowali nam lotnisko. Wtedy stwierdziłem: nie ma co dłużej czekać, jedziemy. W kolejce do granicy staliśmy prawie 10 godzin. Najpierw na Śląsk pojechała żona z dziećmi. Przyjaciele załatwili nam tu mieszkanie, żona znalazła pracę. Ja przez ten czas działałem przy pomocy humanitarnej.

Ksiądz miał wcześniej jakiej więzi ze Śląskiem?
Tak. Tutaj mamy przyjaciół, z którymi współpracowałem od kilku już lat. Jeszcze przed wojną organizowaliśmy w Polsce różne akcje pomocowe dla potrzebujących na Ukrainie, np. na Mikołaja dla ubogich dzieci. Zainicjowaliśmy też współpracę ze Szkołą Podstawową nr 20 w Rudzie Śląskiej. Na zaproszenie strony polskiej przyjechaliśmy na Śląsk, dawaliśmy tu koncerty i występy taneczne, śpiewaliśmy. Nasze dzieci mieszkały w tym czasie w domach tutejszych rodzin. Stąd właśnie te więzi. Są tu ludzie, którzy znali mnie i moją rodzinę. Teraz po przyjeździe na Śląsk zgłosiłem się do biskupa wrocławsko–koszalińskiej eparchii greckokatolickiej (odpowiednik diecezji w kościele rzymskokatolickim – przyp. red.) informując, że jestem na terenie Polski, a on przyjął mnie do niesienia posługi ludziom, którzy tutaj przyjechali z terenu Ukrainy.

Jak w praktyce wygląda księdza praca?
Każdego dnia jeżdżę do miejsc, gdzie uchodźcom wydawane są ubrania i jedzenie, rozdaję numer telefonu, zapraszam ich na mszę.

Dokąd? W całym regionie jest raptem kilka kaplic, z których korzystała tutejsza, dotąd raczej niewielka, społeczność grekokatolicka.
Sprawuję posługę w Rudzie Śląskiej i Bytomiu. W Bytomiu spotykamy się w każdą niedzielę o godz. 9.30 w kościele pw. św. Barbary. Bardzo dobrze się tam czujemy, serdecznie przyjął nas ksiądz proboszcz Eugeniusz Gogoliński. Malowidła są tam trochę we wschodnim stylu, więc można się tam swojsko poczuć. Arcybiskup katowicki Wiktor Skworc pozwolił nam też odprawiać nabożeństwa w sanktuarium Matki Bożej z Lourdes w Rudzie Śląskiej - Kochłowicach. W niedzielę rano jadę więc na mszę do Bytomia, a potem na godz. 12.30 jadę na mszę do Rudy Śląskiej. Po nabożeństwie mamy spotkania integracyjne. To okazja by wymienić się jakimiś informacjami, numerami telefonów, czy chociażby porozmawiać po ukraińsku. Nieraz bywa, że ukraińskich wiernych przywożą na te nabożeństwa miejscowi. Jedna właśnie z takich osób, która przywiozła na mszę „swoich” Ukraińców, zapytała mnie, czy coś potrzeba.

Co było potrzebne?
Powiedziałem, że przydałyby się choćby ze dwie ikony. No i załatwiła. Już są w kościele w Kochłowicach. Udało się także zdobyć księgi i szaty liturgiczne. Moja żona i dzieci śpiewają, więc ze śpiewem problemu nie ma. Teraz przyjeżdża mój syn z klerykami z seminarium w Lublinie, oni też będą pomagać ze śpiewem. Zapraszamy wszystkich na te nabożeństwa. To z pewnością będzie jakaś misja, aby tych ludzi, którzy przyjechali, niekoniecznie wcześniej jakoś bardzo religijnych, zachęcić do zaangażowania się w życie parafialne.

Dużo ludzi przychodzi na te nabożeństwa?
Na pierwszej mszy było ponad 30 osób. Na kolejną przyszło z jakieś 25, ale były to już inne osoby. Widać, że zaczyna się takie sprawdzanie – ludzie przychodzą, patrzą jak to wygląda, oglądają. Ale jest też kilka osób, które od razu się włączyły do życia parafialnego. Myślę, że na święta będzie dużo ludzi.

Trudno będzie dla nich o radosne świętowanie. W jakim stanie są te osoby?
Są bardzo są przybici sytuacją. Byli wśród nich ludzie z Charkowa, czy z Buczy. Myślą tylko o domu i o tym, aby do niego wrócić. Nieraz ich proszę: zaczekajcie, do czego chcecie wracać? Oni są w szoku. Nie wszyscy od razu łapią język polski. Ci, którzy mieszkali na zachodzie Ukrainy i więcej mieli kontaktów z Polakami, to jakoś sobie radzą, ale tam na wschodzie tylu kontaktów nie było. Sytuacja, że mieszkasz w cudzym domu też pewnie dla wielu jest kłopotliwa. Staramy się, by czuli się zarówno materialnie, jak i duchowo zabezpieczeni. Żeby mieli co jeść i w co się ubrać, ale też, żeby odnowić wśród nich duchowość. Bo ratujemy życie, ale ważnym jest, aby zachować również życie duchowe, bo można uratować swoje życie, a zagubić duszę. Trzeba pokładać nadzieję w Bogu, wypraszać łaskę pokoju i pamiętać, że rozbity dom czy rodzina, to jeszcze nie jest koniec. Jako chrześcijanie wierzymy w życie wieczne, że nasze dusze się zawsze spotkają i będą żyć wiecznie. To, co teraz musi być dla nas wyzwaniem, to również to, abyśmy jak najmocniej trzymali się zasad moralnych.

Gdy rozmawiamy katolicy szykują się do świętowania Wielkanocy, u grekokatolików dopiero zacznie się Wielki Tydzień. Na ile jego liturgie w obu tych kościołach się różnią, a na ile są podobne?
Miałem ostatnio okazję uczestniczyć w liturgii Wielkiego Czwartku w kościele katolickim, gdzie ksiądz obmywał nogi wiernym. U nas jest też taka tradycja tylko u nas biskup obmywa nogi księżom. W Wielki Piątek nie odprawia się liturgii, zamyka się carskie wrota i wystawia się w centrum cerkwi płaszczenice – płótno z malowidłem Chrystusa składanego do grobu. To odpowiednik Grobu Pańskiego w kościołach katolickich. W wielkanocną niedzielę przenosi się płaszczenicę na ołtarz, co symbolizuje zmartwychwstanie Chrystusa z grobu. Razem z ikoną Chrystusa idziemy na obchód cerkwi, potem święcimy paschę. To pieczony na drożdżach chleb, który symbolizuje wzrost kościoła. Razem z paschą święci się też w wielkanocną niedzielę jajka i inne potrawy.

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon