Katarzyna Furgalińska
Katowice

Marcin Zasada: Pan z Danii ma głęboko w nosie, czy po Katowicach da się jeździć rowerem albo chodzić pieszo

Marcin Zasada: Pan z Danii ma głęboko w nosie, czy po Katowicach da się jeździć rowerem albo chodzić pieszo

autor artykułu

Marcin Zasada

Katowice mają jednak wyjątkowy klimat. To właśnie tu ceniony na świecie popurbanista zamienił się w twitterowego trolla. Rzecz w tym, że jego osobista, antykatowicka i zupełnie „randomowa” w swojej antykatowickości krucjata oznacza problemy dla Katowic, których – mam nadzieję – władze miasta są świadome.

W skrócie, gdyby ktoś usłyszał o tej historii po raz pierwszy: Mikael Colville-Andersen, duński „Richard Dawkins pedałowania” (zwany też „papieżem cyklistów” oraz… „Justinem Bieberem miejskiej jazdy na rowerze”), przyjechał do Katowic na Światowe Forum Miejskie. Zamiast autobusem, do hotelu pojechał uberem, w którym ktoś naciągnął go na 260 zł. Następnego dnia znowu taxi na WUF11, gdzie – na marginesie – nie zezwolono mu na przemówienie (mimo starań duńskiej ambasady). Awantura wisiała w powietrzu.

Welcome to Katowice

Duńczyk przywalił Katowicom, że miejsce, w którym odbywa się szczyt to „dystopiczna przestrzeń” z sowieckimi przejściami podziemnymi, głupimi nowymi/starymi budynkami, amerykańskimi drogami...etc. Czy tak jest w istocie? Jest, trochę (choć z dystopią nonsens). Katowice to młode miasto, budowane najbardziej chaotycznie ze wszystkich na Śląsku. W ciągu 150 lat co najmniej 5 razy, w różnych, zmieniających się błyskawicznie epokach, projektowano je, stawiano i za każdym razem… negowano dorobek poprzedników. Temat na dłuższa opowieść, ale to, czym centrum Katowic dziś jest (zwłaszcza ta część, którą hejtował MCA) to spuścizna myśli gierko-polo o mieście, z całym tzw. dobrodziejstwem inwentarza. Ta myśl zostawiła w Chorzowie pierdutny most nad dawnym Rynkiem, w Bytomiu – pusty plac po przedwojennym Bulwarze, a w Katowicach… Sami widzicie.

Więc pan z Kopenhagi miał rację? Niestety, dziś to już źle postawione pytanie, bo pan z Kopenhagi głęboko w nosie ma to, czy po Katowicach da się wygodnie jeździć rowerem albo chodzić pieszo. Cała ta antykatowicka krucjata jest – że tak powiem – osobisto-biznesowa i po kolejnych twitterowych wpisach Colville-Andersena tym mocniej pachnie wynurzeniami influencerskiej drama queen, której kazano zapłacić rachunek w restauracji (influencerzy nie płacą, prawda?). Czy władze Katowic w XXI wieku popełniły i nadal popełniają błędy, podporządkowując zbyt wiele samochodom zamiast ludziom? Tak. Przykład pierwszy z brzegu: planowana niedawno estakada przy os. Gwiazdy. Czy w Katowicach myśli się o pieszych? Za mało. Czy dyskusja o tym jest potrzebna? Tak. Czy jej moderatorem powinien być facet, który na naszych oczach przeistoczył się w internetowego trolla? Niespecjalnie, ale…

Dlaczego tylko 26 rowerzystów?

Zanim to, co po ale. O ile pamiętam, Colville-Andersen z wykształcenia jest filmowcem. Urbanistą-samoukiem został z pasji i biznesowego drygu. Ta robota w popowym wydaniu, które lansuje, polega – wybaczcie uproszczenie - na dopieprzaniu się do miejsc, które nie są Kopenhagą. Wiesz, że nie każdemu sprzedasz swoją usługę, a musisz być wyrazisty w oczach tych, którzy są gotowi ją kupić. Kilka lat temu MCA wywołał g-burzę w Portland, gdy nazwał je „samochodowym miastem, w które wciśnięto parę tras rowerowych na krzyż”. Tłumaczył, że przez 6 dni naliczył tam tylko 26 rowerzystów. Nikt jemu nie wytłumaczył, że w styczniu, gdy średnia temperatura spada do -5 stopni, rower niekoniecznie musi być środkiem transportu pierwszego wyboru. Bo na przykład latem...

Pamiętam też jego spięcie w Dublinie, gdzie płacono mu za konsultowanie kilku rowerowych projektów, z których wyszło niewiele lub nic. Na marginesie, jestem ciekaw, gdzie jeszcze na świecie udało się zrobić drugą Kopenhagę, bo sprowadzanie wszystkiego do jednego wzoru na szczęście jest jednak sprzedawaniem złudzeń. Tym bardziej, że i zaprezentowane u nas metody badawcze pana Duńczyka przypominają raczej kanonadę w powietrze histerycznego blogera. Katowice to dystopia, za to Dąbrowa Górnicza, którą się dla odmiany zachwycał jest już na kursie kopenhaskim. Sowieckie budownictwo, amerykańskie drogi, przejścia podziemne... No jasne. Sam Colville-Andersen nie przewidywał przy tym, że ze swoimi wyrzutami trafi na tak podatny grunt zbiorowych kompleksów.

Teraz widzi, że się powiodło, dlatego nie przestaje bombardować. Wczoraj napisał o „gównianych Katowicach” i ogłosił, że zbiera pieniądze na wakacje w Polsce, podczas których odwiedzi inne miasta, żeby ostrzegać. Żeby inne miasta się Katowicami nie stały. Nie, nie trzeba jechać do Łomży czy Włocławka. Polecam zacząć od Warszawy. Albo przejść się przez Wrocław, ale kawałek od Rynku. Aha, Duńczyk ostatnio chwalił Przemyśl i Lwów (lepszy niż „shitty Katowice”). Pół żartem, pół serio – my to w Bytomiu przeżywamy od dziesięcioleci, w trakcie których kresowa diaspora wzdycha za swoim prawdziwym hajmatem.

Wyspiański boli do dziś

Jeśli jeszcze nie zapomnieliście: miało być to, co po „ale”. A więc... Colville-Andersen jako stalker Katowic to nie jest nasz problem. W najmniejszym stopniu to nie jest też jego problem. Problem mają władze Katowic, prezydent Marcin Krupa i wszyscy ci, którzy próbują pilnować wizerunku miasta. MCA nie jest byle gówniarzem z dostępem do internetu, ani sfrustrowanym człowiekiem, jak to ujął prezydent Krupa. Colville-Andersen ma wiele narzędzi, by stać się zmorą Katowic i trzeba mieć tego pełną świadomość.

Na miejscu władz miasta, czym prędzej spróbowałbym jeszcze raz zaprosić go do Katowic, wyprostować sprawę, pouśmiechać się do siebie, pożartować o nieporozumieniu, oddać 260 zł za ubera. Wykorzystać to w szerszej, oczekiwanej i prawdziwej debacie o mieście dla ludzi. Można to było załatwić pierwszego dnia WUF11, prawda? Nadal jest okazja i bez wątpienia jest potrzeba, prawda?

Można się też oczywiście zamknąć w sobie. A potem zamknąć oczy, gdy trzeba będzie czytać to, co w nowej książce sławny pan z Kopenhagi napisze o Katowicach. Bo to już chyba jasne, że tak właśnie będzie.

Pamiętacie, co Stanisław Wyspiański napisał kiedyś o Katowicach?. „Zwiedzam to wielkie miasto malutkie. Zupełnie brzydkie, głupie, ale praktyczne”. Rok 1898. Ponad 120 lat minęło i nadal boli. A wtedy chyba jeszcze nie było internetu.