ze zbiorów Jerzego Lewczyńskiego
Rok 1945. "Wyzwalanie" Górnego Śląska przez Armię Czerwoną

Marcin Zasada: "Patrząc na skrępowane ciała na ulicach ukraińskich miast, może ktoś w końcu zrozumie, co zdarzyło się na Śląsku"

Marcin Zasada: "Patrząc na skrępowane ciała na ulicach ukraińskich miast, może ktoś w końcu zrozumie, co zdarzyło się na Śląsku"

autor artykułu

Marcin Zasada

To wielcy meblują historię takim małym narodom i społecznościom jak Ślązacy. Gdy Rosjanie piszą Ukraińcom tę samą historię, którą na Śląsku nabazgrali krwią prawie 80 lat temu, mamy obowiązek przypominać ją i dopytywać, dlaczego przez cały ten czas ostrzegali przed nią tylko historycy. I garstka ocalałych z tego, co nazwano Tragedią Górnośląską.

Rosyjska rzeź w ukraińskiej Buczy różni się od masakry dokonanej przez sowieckich bandytów na ludności cywilnej Miechowic tylko tym, że to pierwsze widzimy na zdjęciach i filmach w kolorze i pełnej rozdzielczości. Pamięć o Miechowicach, w których czerwonoarmiści zamordowali prawie 400 osób, chodząc od domu do domu, jest wątła, prywatna i rodzinna. To samo w Gliwicach, podgliwickich wsiach, w Zabrzu, Raciborzu, Bytomiu. Gehenna Ślązaków z 1945 roku nigdy nie została w pełni przepracowana i upamiętniona. Jak mówił mi gorzki pewnego dnia Kazimierz Kutz: „Gówno wiemy o sobie”. Czego w takim razie oczekiwać od innych?

Polityka historyczna na zlecenie

Powszechna wiedza o rosyjskich zbrodniach na Górnym Śląsku jest – po 30 latach wolnej Polski – zjawiskiem nieistniejącym. Możemy sobie oczywiście mantrować, że Warszawa nie rozumie i nie chce zrozumieć naszej historii, ale proszę spróbować wyjść na ulicę dowolnego śląskiego miasta i zapytać. Zapytajcie w szkole: uczniów i nauczycieli. IPN od lat oferuje szkołom bezpłatne materiały edukacyjne na temat m.in. obozu Zgoda, ale trudno przypuszczać, by to lub nawet całe dwa akapity o Tragedii Górnośląskiej w licealnym podręczniku uczyniły cuda. To praca na lata. Sorry: to powinna była być praca na lata. Nie tylko dla historyków, którym skądinąd zawdzięczamy, że tę historię udało się w wielu szczegółach odtworzyć.

Od państwa, które urządza w Katowicach panteon górnośląski udający, że Górny Śląsk ma 100 lat nie oczekuję wiele. Ale już regionalnym elitom mam prawo zarzucać wieloletnią sztafetę ignorancji. O tyle dużą, że choćby w ostatnich latach kolejni wojewodowie, marszałkowie czy armia parlamentarzystów bardzo chętnie czcili choćby żołnierzy wyklętych, realizując wyłącznie centralną linię polityki historycznej. Regionalna wrażliwość nakazywałaby, żeby pod bramę obozu Zgoda w Świętochłowicach raz w roku pofatygował się ktokolwiek poza działaczami RAŚ i garstką posłów dbających o śląską tożsamość.

Obozy polskie czy sowieckie

Dołóżmy do tego jeszcze jedno zjawisko. Inne środowiska (w tym np. kościelne) głównie próbowały ograniczyć Tragedię Górnośląską do – równie tragicznej rzecz jasna – historii wywózek Ślązaków na wschód. A to, jak wiemy, jest tylko ułamkiem prawdy. Dlaczego tak? Może dlatego, że wielu, również śląskim, słabym politykom zapachniało wizerunkowym ryzykiem: od mordów dokonywanych przez rosyjską dzicz w Miechowicach czy Schönwaldzie bardzo blisko do kwestii obozów koncentracyjnych, jakie po wojnie działały m.in. w Zgodzie, Mysłowicach czy Łambinowicach, a stąd do „świętooburzeniowej” dyskusji: czy były one polskie czy sowieckie. Jakby można było poświęcać pamięć ofiar dla jakichś drugorzędnych wobec tej pamięci dylematów.

Pozostaje pytanie najważniejsze: dlaczego ta pamięć jest ważna, poza spełnieniem jakiegoś złudnego obowiązku wobec przodków? Śląsk w 1945 i Bucza w roku 2022 to scenariusz tych samych bandytów, których prawie 80 lat temu nikt rozliczył. Tak na marginesie, z czego było rozliczać zbrodnie Stalina, skoro w Jałcie Roosevelt i Churchill na nie beztrosko zezwolili. Historia wraca. Jako horror.

Śląsk ma tę historię do opowiedzenia. Być może nie zdążyła nikogo ostrzec, bo nikt jej nie znał. Ale teraz, patrząc na skrępowane ciała na ulicach ukraińskich miast, może ktoś w końcu w zrozumie.