Mamy rekordowy budżet, ogłoszone nabory, lecz z inwestycji mogą być nici
Ponad 5 miliardów euro z unijnego budżetu miało w najbliższych latach otrzymać województwo śląskie w ramach programu regionalnego. To rekordowa kwota w skali wszystkich województw naszego kraju. Ponad 2 miliardy euro z tej puli mają stanowić pieniądze na transformację regionu w stronę nowej, pogórniczej rzeczywistości.
Komisja Europejska pod koniec zeszłego roku zatwierdziła nasz program, a w lutym zarząd województwa przyjął harmonogram naborów wniosków o dofinansowanie. Ba, pierwsze z tych naborów już zostały ogłoszone. Np. zmierzające obecnie do finału postępowanie na zakup przez samorząd województwa co najmniej 22 nowych pociągów dla Kolei Śląskich „wisi” na tych pieniądzach.
- Zamawiający przewiduje możliwość unieważnienia przedmiotowego Postępowania, jeżeli środki publiczne, które Zamawiający zamierzał przeznaczyć na sfinansowanie całości lub części zamówienia, nie zostały mu przyznane – zastrzeżono jednak w ogłoszeniu o zamówieniu.
Unijny Trybunał orzekł, polski nie potrafi się zebrać, a pieniędzy brak
W tym krótkim zdaniu zawiera się cały problem i cały strach, który dziś ogarnia samorządowców. Nie tylko tych z naszego regionu, ale też z całej Polski. Bo unijne finansowanie opiera się o system refundacji. Najpierw wykładasz pieniądze z własnego budżetu, a później otrzymujesz zwrot określonej części tej kwoty z Brukseli.
Tyle, że wypłata unijnych pieniędzy pozostaje wstrzymana ze względu na niewypełnienie przez Polskę w całości wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE dotyczącego funkcjonowania sądownictwa w naszym kraju. TSUE uznał, że przeforsowane przez polski rząd w 2019 r. przepisy naruszają unijne prawo. Nie gwarantują bowiem systemowi odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów niezależności od polityków, a samych sędziów narażają na postępowanie dyscyplinarne w razie wystąpienia do TSUE z wnioskiem o interpretację prawa UE. Bez wycofania się z zakwestionowanych przez Trybunał przepisów Polska nie jest w stanie spełnić tzw. kryteriów horyzontalnych. To z kolei blokuje zarówno wypłatę pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy, jak też tych przyznanych Polsce w ramach mechanizmu spójności
Tymczasem
na
przełom w tej sprawie się nie zanosi. Z uwagi na wewnętrzny
spór paraliżujący Trybunał Konstytucyjny (jego sędziowie są
podzieleni w sprawie legalności dalszego przewodniczenia temu
gremium przez Julię Przyłębską) wniosek
prezydenta Andrzeja Dudy o zbadanie konstytucyjności nowelizacji
ustawy o Sądzie Najwyższym (to ona miała doprowadzić do
kompromisu z EU) czeka od kilku miesięcy na rozpatrzenie.
Samorządowcy mają dwie możliwości. Żadna z nich nie jest dobra
Upływający czas gra na niekorzyść wszystkich, którzy czekają na unijne pieniądze: samorządów, przedsiębiorców, uczelni wyższych, instytutów badawczych, spółek skarbu państwa, czy zwykłych obywateli. Bo kto zaryzykuje ogłoszenie przetargu jeśli nie ma pewności, że później dostanie zwrot wyłożonych na dane przedsięwzięcie pieniędzy?
W przypadku zadań infrastrukturalnych zaklasyfikowanych do KPO państwo próbuje tworzyć „bajpasy” z wykorzystaniem Polskiego Funduszu Rozwoju. To on miałby prefinansować kolejowe i drogowe inwestycje z polskiego KPO (dlatego np. PKP PLK chwali się w naszym regionie rozpoczęciem zadań w ramach KPO) korzystając ze zwrotów subwencji z tarczy finansowej dla przedsiębiorców.
Dla
samorządów taki mechanizm nie powstał. Wójtowie,
burmistrzowie, czy prezydenci miasta mają
jasną,
choć niewesołą alternatywę: ryzykować
i ogłaszać konkursy nie mając pewności, że otrzymają refundację
poniesionych wydatków, albo czekać, ryzykując, że kiedy taką
pewność już będą mieli, to będzie za późno, by zrealizować
zaplanowane inwestycje.
Opozycja obiecuje przełom, ale czy na pewno jest go w stanie dokonać?
I w takim właśnie kontekście należy odczytywać zgłaszany przez samorządowców politykom opozycji postulat pilnego odblokowania unijnych funduszy. W czerwcu przedstawiciele opozycyjnych partii zapowiedzieli to przy okazji spotkania z samorządowcami w Gliwicach. Ci przytaknęli głowami, ustawili się do wspólnego zdjęcia i tyle w temacie. W weekend jeszcze dobitniej ujął to Donald Tusk: wygramy wybory, polecę do Brukseli, odblokuję pieniądze.
Przede wszystkim, nie wiadomo, jak to się ma do tzw. kamieni milowych, które Polska musi wypełnić i może nawet 100 dni po wyborach na to nie starczy. Nawet zakładając scenariusz przejęcia jesienią władzy przez obecną opozycję, szybkie odblokowanie unijnych funduszy dla Polski wcale nie jest taką prostą sprawą. Po pierwsze dlatego, że wciąż, do sierpnia 2025 r. aktywnym graczem w polityce będzie pozostawać prezydent Andrzej Duda. A przyjęcie jakiejkolwiek ustawy w Sejmie nie oznacza jeszcze, że uda się ją obronić przed prezydenckim vetem. Zwłaszcza, że po lex Tusk na jakikolwiek reset w relacjach opozycji z prezydentem się nie zanosi. Zresztą, prezydent może zarówno ustawę zawetować, jak i odesłać do Trybunału Konstytucyjnego. W świetle ostatnich doświadczeń z tym gremium zaiste trudno rozstrzygnąć, który z tych ruchów skuteczniej może blokować wychodzące z parlamentu inicjatywy.
Pytani o pomysł na wyjście z tego potencjalnego impasu politycy nie kwapią się do podawania konkretów. „Wiele rzeczy czeka nas do posprzątania. To, co było robione niezgodnie z prawem, będzie naprawiane” – enigmatycznie mówił niedawno na antenie Radia Piekary poseł (a wcześniej marszałek województwa śląskiego) Wojciech Saługa. Prezydenckie veto wobec ustaw przygotowanych przez ewentualną nową większość parlamentarną? „To przekracza nawet moją wyobraźnię. Trzeba będzie wypełnić to, do czego rząd Morawieckiego się zobowiązał, a jeżeli prezydent będzie to blokował, to przejdzie do historii w takiej niesławie, że chyba nie ma drugiego takiego przypadku” – stwierdził w ten samej rozgłośni Zygmunt Frankiewicz, senator, prezes Związku Miast Polskich i wieloletni prezydent Gliwic.
Konia z rzędem temu, kto w wypowiedziach tych jest w stanie znaleźć jakiś plan na wypadek opisanego akapit wcześniej scenariusza. I trudno uwierzyć w to, by sami samorządowcy takich obaw i wątpliwości też nie mieli. Skoro jednak dziś w kontekście unijnych funduszu mają do wyboru dwa mocno ryzykowne wyjścia, to nie dziwi, że gotowi są poprzeć zmianę. Nawet jeśli też wiąże się ona z ryzykiem.