fot. FB/Lombard\The Pawnshop 4.30 Studio
Bytom lombard Helikopterek

Największy w Polsce lombard jest w Bytomiu. Powstał o nim film, a my rozmawialiśmy z jego reżyserem

W Bytomiu jest lombard, w którym można znaleźć wszystko - „od igły po helikopter”. To miejsce, które kojarzą nie tylko mieszkańcy tego miasta. „Helikopterek” najpierw mieścił się przy ul. Wrocławskiej, naprzeciw Urzędu Miejskiego. Później właściciele przenieśli swój biznes do dzielnicy Bobrek, a rok temu wrócili do śródmieścia. Wyjątkowej skali lombard zainteresował także filmowców i powstał o nim dokument, który wkrótce będzie miał swoją polską premierę. Z jego reżyserem, Łukaszem Kowalskim, rozmawiał Maciej Poloczek.

„Lombard” to Twój debiut, jeżeli chodzi o pełnometrażowy film dokumentalny. Skąd pomysł na taki film?
Z tematem filmu o największym lombardzie w Polsce i prawdopodobnie również w całej Europie, w 2017 roku, przyszedłem do Mistrzowskiej Szkoły Reżyserii Filmowej im. Andrzej Wajdy. Pomysł spodobał się wykładowcom programu dokumentalnego DOK PRO i tam był dalej rozwijany. Miejsce to znałem już wcześniej. Po raz pierwszy odwiedziłem je podczas realizacji reportażu o zaginionym młodym mężczyźnie z dzielnicy Bobrek – nazywanej przez miejscowych „dzielnicą cudów”, do której lombard został przeniesiony z walącej się kamienicy w centrum Bytomia. Kręciliśmy się z kamerą po dzielnicy rozpytując jej mieszkańców o zaginionego. Większość z nich powtarzała, że jeżeli chcemy się czegoś dowiedzieć, musimy udać do lombardu w magazynie starej Biedronce i porozmawiać z panią Jolą.

Wchodzisz do środka i…?
Od razu rzuciło mi się w oczy morze najróżniejszych przedmiotów. Miejsce nie przypominało lombardu, a raczej wielkie wysypisko starych rzeczy. Było tam wszystko. Od sprzętu AGD, poprzez bojlery, futra, buty, meblościanki, łyżwy, wózki inwalidzkie, samurajskie miecze, poroża jeleni..., i to wszystko w setkach sztuk: 300 żelazek, 700 kurtek skórzanych, 1100 futer, 3 tys. książek około 40 tys. różnych elementów ze szkła, kryształu i porcelany.

Co wtedy pomyślałeś?
Nasunęło mi się skojarzenie ze „Sklepami cynamonowymi” Brunona Schulza. Wyglądało to tak, jakby ktoś wszystkie najdziwniejsze towary z ul. Krokodyli, wymieszał z sobą i wrzucił w jedno miejsce. To było fascynujące. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś podobnego. Od razu wiedziałem, że jest to coś niezwykłego i że chciałbym o tym opowiedzieć.

Bytom, lombard
Bytom, lombard "Helikopterek", fot. FB/Lombard \ The Pawnshop 4.30 Studio

A zapach tego miejsca?
To było lato. Zapach który unosił się w powietrzu był specyficzny. Zbutwiałej skóry, stęchlizny, kurzu. Wszystkie te przedmioty w lombardzie, były rzeczami używanymi. Zapach budził skojarzenia z piwnicą, starym antykwariatem, zakładem mechanicznym. Te zapachy mieszały się z sobą.

O czym miał być Twój film? Pomysły się zmieniały?
Najpierw myślałem, że to będzie film właśnie o przedmiotach oraz o historiach, które stoją za nimi. Szybko zorientowałem się jednak, że dużo ciekawsze, bardziej poruszające są historię ludzi, które te przedmioty przynoszą i to właśnie na klientach lombardu chciałem skupić uwagę kamery. Ale po pewnym czasie, te historie zaczęły się powtarzać. Do lombardu, najczęściej przychodzili ludzie szukający pomocy, wyrzuceni na margines społeczny. Kolejne osoby, przynosiły kolejne dramatyczne historie.

Filmów o takich historiach było już sporo.
Nie chciałem robić takiego filmu, bo w takim miejscu byłoby to bardzo łatwe i niczemu by to nie służyło. Ostatecznie okazało się, że najciekawsi są sami właściciele lombardu oraz ekipa, która tam pracuje. Są to ludzie absolutnie nietuzinkowi, niezwykli, bardzo barwi. Postawiłem więc, że to oni będą w centrum tej opowieści. Ich historie przeplatały się z sobą, rozwijały się w czasie.

Ale ten film jest nie tylko o nich.
Historia samego miejsca, tysięcy przedmiotów, oraz mieszkańców poprzemysłowej dzielnicy, dopowiadała historię głównych bohaterów i stanowiła wyjątkowe tło filmu, w którego centrum jest Jola i Wiesiek – para biznesmenów koło sześćdziesiątki, która ratuje tonący biznes, walczy o swój związek, boryka się z wieloma problemami ale mimo tego całego bagażu problemów wspiera ludzi słabszych od siebie.

Co Cię zafascynowało w parze prowadzącej ten bytomski lombard?
Trudno o tym opowiedzieć w paru zdaniach, żeby to zrozumieć trzeba ich po prostu poznać. Na przykład pani Jola to dojrzała kobieta, trochę o aparycji Violetty Villas – jej atrybuty to futro z białych norek do kostek, długie czerwone tipsy, dobrze uczesane i zafarbowane blond włosy. Jest towarzyska i głośna, ale jednocześnie jest osobą o wielkim sercu, co mnie bardzo urzekło i co było bardzo nietypowe jak na kierowniczkę takiego miejsca. Lombard raczej kojarzy nam się z wyzyskiem i lichwą, miejscem gdzie przychodzą ludzie, którym podwinęła się noga. Pojawiają się, żeby sprzedać lub zastawić ostatnie wartościowe rzecz, po to aby przeżyć kolejny miesiąc.

A tam jest inaczej?
Ludzie przychodzący do lombardu na Bobrku, przy ul. Wytrwałych od razu szukali pani Joli, która przyjmowała od nich rzeczy, które często nie miały absolutnie żadnej wartości. Były to, mówiąc wprost, śmieci. Klienci często mieli tego świadomość, ale wiedzieli też, że pani Jola im pomoże, że zawsze mogą liczyć na parę groszy. A jeśli nawet nie mieli nic do przyniesienia, to wiedzieli, że Pani Jola poczęstuje ich gorąca zupą. Często też mieszkańcy dzielnicy przychodzili tylko po to, żeby z nią porozmawiać lub doradzić się w jakiejś sprawie. Traktowali lombard nie tylko jako miejsce targu, ale też jako swego rodzaju centrum spotkań, trochę centrum wsparcia. Tak funkcjonowało to miejsce właśnie dzięki pani Joli, a dla mieszkańców zubożałej dzielnicy było to ważne.

A pan Wiesław?
Jest ekscentrycznym biznesmenem, z głową pełną szalonych pomysłów. Niemal każdego dnia miał nowy, często bardzo abstrakcyjny pomysł na nową akcję marketingową, która miała rozkręcić sprzedaż. Wszędzie było go pełno w lombardzie. Oboje z panią Jolą są niezwykłą, bardzo emocjonalną parą. W lombardzie żyją trochę jak pies z kotem, często nie mogą się porozumieć, co z pewnością wynika nie tylko z ich silnych charakterów, ale też z problemów, z którymi się mierzą. W trakcie zdjęć obserwowałem jak z biegiem czasu wszystko zaczyna się walić - biznes, związek - i jak ciężko im sobie z tym poradzić.

Bytom, lombard
Bytom, lombard "Helikopterek", fot. FB/Lombard \ The Pawnshop 4.30 Studio

Skala tego lombardu jest raczej niespotykana.
Tak, zwykle mamy do czynienia z małymi punktami, gdzie jest trochę elektroniki i złota. Hasło lombardu, o którym zrobiłem film, głosiło „przejmiemy wszystko od igły po helikopter”. I jego właściciele faktycznie zbierali przez ponad 15 lat niemal wszystko, a ludzie cały czas przynosili im kolejne rzeczy. Wydawało się, że te przedmioty nie stanowią dziś już żadnej wartości i nikt się nimi nie zainteresuje. Choć czasem zjawiali się jeszcze klienci, którzy coś kupowali, ale z dnia na dzień było ich coraz mniej.

Więc jak z tego wyżyć?
To nie tak, że ten biznes w ogóle nie prosperował. Zdarzały się takie złote strzały, kiedy przyjeżdżała furgonetka i zabierała np. 500 skórzanych kurtek. Przyjeżdżali ludzie po meblościankę lub zjawiali się czasami kolekcjonerzy, którzy w stercie rupieci potrafili znaleźć prawdziwe skarby. Były to m.in. antyki, niemieckie monety z czasów drugiej wojny światowej, znaczki pocztowe czy stare książki. Bywały takie momenty, gdy właściciele dostawali taki zastrzyk finansowy. Ale to był chwilowy ratunek.

Czy to wszystko da się sprzedać?
Przez te ponad 15 lat, właściciele lombardu nagromadzili taką ilość rzeczy, której moim zdaniem nie uda się sprzedać. Przez lata, wartość wielu rzeczy zdewaluowała się. Zmieniły się tez czasy i dziś niewiele osób kupuje używany sprzęt, niewiele osób naprawia sprzęt, który się zepsuje. W naszym lombardzie mamy ponad 70 tysięcy przedmiotów. Koszt ich wywiezienia i utylizacji przewyższa pewnie ich wartość.

Sytuacja bez wyjścia.
Pan Wiesław twierdzi, że to są zamrożone pieniądze. Rozumiem to doskonale, że trudno mu jest pogodzić się z faktem, że inwestowanych przez lata pieniędzy może nie udać się już odzyskać. Dlatego tak walczy, a my widząc jego upór trzymamy za niego kciuki. Nadzieje podtrzymuje fakt, że co jakiś czas przyjeżdża rodzina z Bytomia i kupuje w lombardzie całe wyposażenie do nowego mieszkania -pralkę, żelazko, meble, zastawę…, ale to już się dzieje sporadyczne, a koszty prowadzenia działalności stale rosną. Od pierwszej przeprowadzki z centrum na Bobrek jest coraz trudniej.

Bytom, lombard
Bytom, lombard "Helikopterek", fot. FB/Lombard \ The Pawnshop 4.30 Studio

Lombard się już dwa razy przeprowadzał. To jest ogromna operacja logistyczna.
Niewątpliwie. W dodatku po drodze wiele z tych rzeczy ginie, niszczy się lub ląduje na śmietniku. To są dziesiątki transportów, a następnie całe tygodnie pracy, żeby to wszystko jakoś uporządkować i poukładać w nowym miejscu. Wykorzystaliśmy tę drugą przeprowadzkę, kiedy lombard z dzielnicy Bobrek przenosił się do obecnej lokalizacji, do byłego Supersamu w centrum miasta. Uratowałem część z tych starych rzeczy skazanych na zagładę

Po co?
Było w nich coś niezwykłego – np. trzy wielkie kartony wypełnione po brzegi używanymi pilotami od telewizorów, czy kilkaset par starych, pięknych, choć już porządnie sfatygowanych, skórzanych łyżew. Pomyślałem, że można byłoby stworzyć z nich coś pięknego, dać im nowe życie. Pomysłem zainteresowałem rektora katowickiej Akademii Sztuk Pięknych – Lesława Tetle. Zaprosiłem go razem ze studentami do lombardu.

I co oni na to?
Gdy zobaczyli to wielkie wysypisko najdziwniejszych rzecz, zachwycili się nim tak samo jak ja, cztery lata wcześniej. Do pomysłu stworzenia czegoś na bazie dostępnych w lombardzie materiałów nie musiałem ich specjalnie przekonywać. Od razu rozmawialiśmy też o wystawie, która mogłaby towarzyszyć premierze filmu. Wszystko udało się zrealizować. I te wspaniałe obiekty, stworzone przez artystów z ASP, będzie można podziwiać od 12-go maja w katowickim Rondzie Sztuki.

No właśnie. Premiera. Kiedy i gdzie?
Polska premiera filmu „Lombardu” odbędzie się 12 maja, w katowickim kinie Światowid. Po pokazie odbędzie się rozmowa z twórcami filmu, choć pewnie największą atrakcją będzie możliwość spotkania z samymi bohaterami filmu, czyli załogą bytomskiego lombardu. Już następnego dnia z Katowic jedziemy do Wrocławia, potem do Warszawy i dalej, w takie małe tournee po 8 miastach Polski, w których mamy łącznie 19 pokazów w ramach festiwalu Millennium Docs Against Gravity.

Masz więc nadal kontakt z właścicielami lombardu. Jak im się wiedzie?
Po kolejnej już przeprowadzce lombardu do centrum Bytomia miasta na ostatnie piętro byłego Supersamu, znowu byłem przekonany, że lombard zaraz upadnie, że ten koniec jest raczej bliski. Brakowało klientów, brakowało środków na reklamę a załoga zaczęła się wykruszać. Jednak od przeprowadzki w nowe miejsce mija już rok i biznes dalej się kręci. Pan Wiesław, za każdym razem spada na cztery łapy. Nie wiem jak on to robi, ale ten biznes dalej funkcjonuje. Z czego bardzo się cieszę bo po pokazie filmu w kinach, widzowie będą mogli jechać do Bytomia, zobaczyć lombard „na żywo” i przekonać się, że ta niezwykła historia wydarzyła się naprawdę.

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon