Ponad 100 tys. uchodźców z Ukrainy w woj. śląskim. W związku z tym: 6 takich wyzwań dla miast Metropolii, których jeszcze nie widać

Wzrost cen mieszkań na rynku wtórnym, obciążenie systemu edukacji, usług publicznych i gospodarki odpadami. Z drugiej strony ratunek dla wyludniających się miast i borykającej się z brakiem rąk do pracy gospodarki. To możliwe skutki bezprecedensowego napływu fali uchodźców do naszego regionu.

Depositphotos
"Ukraińskie" wyzwania dla Metropolii

Minął miesiąc od rosyjskiej napaści na Ukrainę. W tym czasie do Polski uciekło przed wojną ponad 2 miliony ukraińskich uchodźców. Co najmniej przeszło 100 tysięcy z nich znajduje się w miastach Górnego Śląska i Zagłębia. To liczba szacunkowa i pewnie mocno zaniżona, gdyż bazująca wyłącznie na logowaniach do sieci komórkowej z telefonów należących do Ukraińców. Nie wiadomo jak dużo dzieli ją od stanu faktycznego. Podobnie zresztą nie wiadomo ilu Ukraińców już z Polski wyjechało kierując się na zachód Europy i jak wielu jeszcze do niej przyjedzie w miarę dalszego trwania wojny.

Niewiadomych jest wiele, ale wyzwania związane z tą sytuacją da się już zdiagnozować. Nawet jeśli dziś jeszcze wyraźnie ich nie widać, gdyż liczy się „tu i teraz”, to niebawem administracja państwowa, lokalne władze czy my sami jako mieszkańcy będziemy musieli się z nimi zmierzyć.

1. Wzrost cen na rynku nieruchomości

Pierwsza fala uchodźców w dużej mierze znalazła dach nad głową w prywatnych domach i mieszkaniach Polaków. Już zaczęły się także zapełniać wszelkiego rodzaju sale gimnastyczne, hale sportowe, bursy szkolne, ale trudno uznać to za rozwiązanie docelowe. Co potem? Potem będzie kłopot, bo miasta nie są gotowe, by zaoferować uchodźcom mieszkania. Po pierwsze: wyremontowane zasoby. Po drugie: ich dystrybucja odbywa się wedle określonych kryteriów dochodowych i status uchodźcy niczego tu nie zmienia. Każdy, o ile mieści się w progu dochodowym, musi ustawić się na końcu kolejki i swoje odstać. Ewentualne wprowadzenie na początek tej kolejki przybyszy z Ukrainy to gotowy sposób na awanturę z tymi, którzy stoją w niej już nieraz długie lata.

Mieszkania na rynku pierwotnym są zbyt drogie dla wielu Polaków, a co dopiero dla uciekających przed wojną uchodźców. Pozostaje rynek wtórny, ale pojawienie się na nim dużej grupy potencjalnych najemców spowoduje wzrost cen. I z tym wszystkim trzeba się liczyć. Pamiętajmy przy tym o jednym zaskakującym zjawisku: każde z miast Metropolii jeszcze na początku XXI wieku zamieszkiwało po kilkadziesiąt tysięcy więcej ludzi niż dziś. Ponadto, przez dwie dekady powstały u nas dziesiątki nowych osiedli deweloperskich, z których większość schodzi na pniu. Miasta wciąż posiadają zasoby komunalne, które wymagają dużych nakładów inwestycyjnych i tu kłania się zmarnowany potencjał programu "Mieszkanie plus". Na Śląsku tańsza i bardziej miastotwórcza niż budowa nowego osiedla na skraju lasu, byłaby akcja "Kamienica plus", z remontem tego, co często dziś stoi puste i to w samych śródmieściach.

2. Opieka nad dziećmi.

Zdecydowaną większość ukraińskich uchodźców w Polsce stanowią kobiety i dzieci. Czy nasze żłobki, przedszkola i szkoły są przygotowane na pojawienie się w nich tysięcy maluchów zza wschodniej granicy? Pytanie w gruncie rzeczy retoryczne. Historie o tym, jak to zapobiegliwi rodzice zapisują swoje dopiero co narodzone dzieci do żłobka pokazują w jakim miejscu znajduje się u nas opieka dla najmłodszych. Z miejscami w przedszkolach i szkołach nie było aż źle, lecz poza samym znalezieniem miejsca w klasie dla ukraińskich uczniów wyzwanie będzie stanowić zapewnienie im faktycznej możliwości nauki. Do tego niezbędne zaś jest znalezienie (i to w dosłownym tego słowa rozumieniu) wspólnego języka.

Na tym się jednak sprawa nie kończy – samorządy od lat uskarżały się na gigantyczne koszty, jakie muszą ponosić, by utrzymać niedostatecznie dofinansowany system oświaty. Jak wiele będą w stanie dołożyć teraz, kiedy być może pojawi się konieczność zwiększenia liczby klas i zatrudnionych nauczycieli? I skąd brać tych ostatnich przy postępującym odpływie kadr ze szkół? Poszukiwanie odpowiedzi na te pytania może przysporzyć siwych włosów na głowach zarządzających tym sektorem. Nie tylko zresztą ich, bo w przypadku np. służby zdrowia, transportu zbiorowego, czy innych usług publicznych wydolność tych systemów również może być narażona na przeciążenie.

3. Nie poradzimy sobie bez spalarni

Od dłuższego już czasu alarmują prezydenci śląskich i zagłębiowskich miast. Powodem do tego alarmu ok. 400 tys. ton odpadów o wartości energetycznej, które co roku wytwarzają mieszkańcy tutejszej Metropolii. Dodatkowe np. 100 tysięcy mieszkańców, przy średniej rocznej „produkcji” na poziomie 342 kg (taka była „średnia ogólnopolska” w roku 2020), daje kolejne przeszło 34 tys. ton. A to oznacza, że bez spalarni jeszcze bardziej nie będziemy sobie radzić z gospodarką odpadami.

Dołóżmy do tego jeszcze kryzys surowcowy i energetyczny i konieczność uniezależnienia się od rosyjskiego gazu czy węgla. W przypadku spalarni surowce de facto leżą... na wysypisku. Weźmy przykład instalacji w Krakowie. Każdego dnia ok. 2 300 GJ ciepła dostarczane jest do sieci MPEC SA. Taka ilość energii jest wystarczająca do ogrzania ponad 10 tys. mieszkań, czyli co 10 mieszkania korzystającego z ciepła systemowego. Trudno dziś sobie wyobrazić temat powrotu do spalarni, którą chciała budować GZM - wymagałoby to zmian w ustawie metropolitalnej. Z całą pewnością trzeba myśleć o alternatywnych rozwiązaniach.

4. Zbiorkom: kierunek odwrotny

Przez całe lata komunikacja publiczna w Metropolii i to jeszcze tej sprzed ustawy (czasy KZK GOP) była dostosowywana do spadającej liczby tak mieszkańców, jak i użytkowników transportu zbiorowego. Było to m.in. pokłosiem wielu zjawisk, z rozłożoną w czasie restrukturyzacją przemysłu ciężkiego na czele. Zmieniały się przyzwyczajenia i tzw. model mobilności ludzi (np. od lat niczym nadzwyczajnym nie są dwa samochody w jednej rodzinie/domu). Tak też rozlewają się nasze miasta: mieszkasz na przedmieściach, więc żeby w pełni korzystać z wielu usług publicznych, potrzebny jest w domu samochód, a czasem nawet dwa. Co to oznacza dla komunikacji?

Te wszystkie zmiany, w tym ta "modelu mobilności" dostarczają argumentów, by ograniczać ofertę transportu zbiorowego. A ograniczanie oferty skłania ludzi do przesiadania się do samochodu, bo np. autobusów jest za mało, za rzadko albo linie nie jeżdżą tam, gdzie potrzebujemy. Co dalej? Im więcej ludzi wybiera prywatny samochód, tym więcej argumentów, by ograniczyć ofertę. Kwadratura koła.

Pierwsze lata funkcjonowania komunikacji po nowemu (GZM/ZTM) upłynęły pod znakiem borykania się z wiecznym niedoborem pieniędzy na utrzymanie i rozwijanie siatki połączeń. Można przypuszczać, że Ukraińcy w dużym stopniu będą właśnie potencjalnymi klientami komunikacji publicznej. Przed prezydentami miast GZM i zarządem Metropolii stanie więc wyzwanie dostosowania oferty do potencjalnego popytu. Trzeba ją też dopasować do nowych warunków, ale też zdiagnozować, jak, w których miastach, na jakich odcinkach będą kształtować się nowe potoki pasażerów.

5. Co z demografią?

Sto tysięcy mieszkańców to mniej więcej tyle ile miasta GZM straciły przez ubiegłą dekadę. I niewiele mniej aniżeli mają stracić do końca bieżącej dekady. Jeśli więc gdzieś upatrywać szansy na ucieczkę regionu z demograficznej równi pochyłej, to właśnie w fakcie osiedlenia się w nich części z migrantów. Jeśli w perspektywie roku 2050 Sosnowiec ma stracić 1/3 mieszkańców (niewiele lepiej – wedle prognoz Instytutu Rozwoju Miast i Regionów – ma być Siemianowicach Śląskich, Świętochłowicach i Zabrzu), to prezydenci tych miast już dziś powinni zacząć się zastanawiać nad tym, jak skłonić do pozostania właśnie u nich tych spośród Ukraińców, którzy nie będą skłonni wracać na Ukrainę, ani jechać dalej na zachód.

Bo przy wszystkich wskazanych powyżej wyzwaniach z takim osiedleniem związanych trzeba wyraźnie zaznaczyć, że bez takiego osadnictwa będziemy dalej mierzyć się z wyludnianiem naszych miast i spadkiem ich dochodów (bo w ślad za mieszkańcem idzie udział w jego podatku PIT), co koniec końców i tak przekłada się na jakość usług publicznych.

6. Jak przygotować rynek pracy

Problemem Śląska i Zagłębia nie jest dziś brak pracy, ale brak rąk do pracy – takie opinie można dziś usłyszeć od ekspertów specjalizujących się w demografii i rozwoju. I to tym trzeba pamiętać analizując potencjalny wpływ fali ukraińskich uchodźców na rynek pracy w regionie. Ze względu na swoją strukturę (zdecydowana przewaga kobiet) nie jest to zapewne odpowiedź na deficyty pracowników w takich sektorach jak budowlanka czy transport, ale już w takich sferach jak usługi, służba zdrowia, opieka nad dziećmi i osobami starszymi, wszelkiego rodzaju przetwórstwo przemysłowe – tak.

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon