Hrabia Hans Ulrich Schaffgotsch płakał jak dziecko. Jego łzy były ciche, lecz prawdziwe - płynęły z bólu, który nie znał słów. Stracił żonę, towarzyszkę życia, ale i duszę całego rodu. Świat stanął na głowie - nie tylko w pałacowych murach Kopic, lecz również w fundamentach przemysłowego imperium Schaffgotschów.
21 czerwca 1910 roku o godzinie dwunastej w zakładach przemysłowego koncernu zawyły syreny. Ludzie przerywali pracę, składali dłonie w modlitwie. W patronackich kościołach zadzwoniły dzwony. W wielu miejscach odbyły się msze żałobne w intencji zmarłej. Hutniczy dym zasnuł niebo - jakby sam przemysłowy Śląsk pogrążył się w smutku.
Pierwsi do pałacu w Kopicach przybyli syn Joanny - Hans Karol z sąsiedniego majątku oraz córka Eleonora z mężem z Jędrzejowa. Później pojawiła się Elizabeth z dziećmi, a następnego dnia - Klara z rodziną. Pałac wypełnił się szeptami, łzami i obecnością bliskich. Córki troszczyły się o ojca, który chodził od pokoju do pokoju, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Stracił nie tylko żonę - stracił sens życia.
Stary Hans Ulrich wspominał wspaniałe złote gody, które odbyły się niespełna dwa lata wcześniej. Wtedy cały pałac w Kopicach tętnił życiem, wypełniony rodziną i kuzynami z Cieplic. Jego małżonka wystąpiła w białej sukni - identycznej jak ta, którą miała na sobie podczas ślubu w kościele Mariackim w Bytomiu. Te obrazy, choć na chwilę, wróciły do jego myśli. Na twarzy poczciwego starca pojawił się cień łagodności, ale tylko na moment. Smutek i ból ponownie zasnuły jego oblicze. Światło wspomnień zgasło - przykryte ciężarem żałoby i łez.
Do Kopic sprowadzono wyspecjalizowanego tanatopraktora z Wrocławia, który zajął się procesem balsamacji zgodnie z arystokratycznym zwyczajem. Po zakończonym procesie, ciało hrabiny z wielką czcią złożono w specjalnie zamówionej trumnie. Ustawiono ją w jednym z salonów pałacu - tam, gdzie kiedyś przyjmowała gości, a dziś przyjmowała ostatnie pożegnania. Wieko trumny zostało otwarte aż do chwili przybycia wszystkich członków rodziny. Każdy mógł podejść, zatrzymać się na moment w ciszy, pomodlić i spojrzeć po raz ostatni na swoją zmarłą krewną.
Wokół trumny ustawiono wysokie, srebrne lichtarze, których światło subtelnie tańczyło w przyciemnionym wnętrzu. Pomieszczenie wypełniał zapach świeżych kwiatów i roślin, starannie rozmieszczonych przez pałacową służbę. Z oddalonego pokoju dobiegał jednostajny dźwięk tykającego zegara, a zza ciężkich zasłon okiennych słychać było śpiew ptaków gnieżdżących się na wiekowych drzewach wokół pałacu. Całość tworzyła niemal mistyczną ciszę - ciszę żalu, modlitwy i ostatecznego pożegnania.
Na życzenie zmarłej, orszak żałobny miał składać się z jej „żołnierzy” - górników i hutników w galowych strojach, wiernych i oddanych przez dekady.
Z siedziby zarządu Zakładów Hrabiów Schaffgotsch zamówiono specjalny pociąg z Bytomia do Grodkowa. Przybyli nim przedstawiciele zakładów, orkiestra górniczo-hutnicza, delegacje pracownicze. Przed dworcem czekały zaprzęgi konne dla honorowych gości, reszta - robotnicy, orkiestra, służba - szła pieszo. Po drodze zapewniono im posiłki. Grodków pękał w szwach - wypełniły się hotele, pokoje, gospody. Miejscowi mówili, że takiego najazdu nie widzieli nigdy.
Uczestnicy zjechali się do Kopic 27 czerwca (w poniedziałek) - tyle trwały przygotowania uroczystości pogrzebowej. W gazetach opublikowano nekrologi, wspomnienia, listy kondolencyjne. Cały region żył tą żałobą.
Uroczystości żałobne zaplanowano na godzinę 10:30 w kaplicy pałacowej, udekorowanej czarnym suknem i kompozycjami kwiatowymi. Ceremonii przewodniczył ksiądz dziekan proboszcz Józef Kleiner z Kopic, przy asyście księży Teodora Sabischa z Rogowa i Richarda Werscha ze Starego Grodkowa. Wartę honorową przy zmarłej pełniło dwóch inżynierów górniczych, czterech rębaczy, górników pracujących w przodku z kopalni Godulla. Przed kaplicą pałacową wartę honorową trzymało dwóch leśniczych.
W dniu pogrzebu do pałacu przybyli przedstawiciele śląskiej arystokracji katolickiej. Powitano księcia Viktora von Ratibor, hrabiów Saurma-Jeltsch, Strachwitz z Psar, Strachwitz z Wierzbia, Matuschkę z Biechowa, Praschmę z Rogowa, majora von Maubeuge z Nowego Świętowa. Zaś wśród pracowników administracji można było dostrzec dyrektora generalnego dr. Stephana oraz dyrektorów kopalń Kuhna, Hübnera i Lachtę. Powiat Grodków reprezentował starosta Thilo z żoną, a miasto Grodków burmistrz dr Schönhuth. Na uroczystość licznie przybyli mieszkańcy wszystkich wsi należących do majątku Schaffgotschów.
Od kaplicy pałacowej do kościoła parafialnego prowadził szpaler górników z pochodniami. Płomienie migotały na wietrze - tworząc świetlisty tunel ostatniej drogi. Ustawiły się również ze swoimi sztandarami delegacje stowarzyszeń, które rodzina Schaffgotsch wspierała charytatywnie: związki weteranów z Pniewia, Krasnej Góry, Żelaznej, Więcmierzyc, Tłustorębów i Kopic, a także katolickie stowarzyszenie robotnicze z Kopic. Pojawiły się również grupy górników ze swoimi kadrami kierowniczymi, z flagami spowitymi w krepę żałobną. Były to kopalnie: Godullaschacht w Chebziu, Lithandragrube w Nowym Bytomiu, Gotthardschacht w Orzegowie, Hohenzollerngrube w Bytomiu i Gräfin Johannaschacht w Bobrku.
Na czele konduktu szli księża, za nimi górnicy niosący trumnę. Ich zmiennicy kroczyli w ciszy tuż za nimi. Potem rodzina - Hans Ulrich w czarnym surducie i cylindrze, prowadzony pod ramię przez córkę.
Wszystkie kobiety miały czarne welony zasłaniające twarze. Hans Karol, syn zmarłej, nie wstydził się łez. Wśród córek szła także wnuczka hrabiny - Matylda, grafini von Korff Schmising-Kerssenbrock. W dłoniach niosła bukiecik polnych kwiatów - taki sam, jaki jako dziecko zawsze wręczała babci.
Po zakończeniu mszy świętej kondukt żałobny ruszył w kierunku pałacowych ogrodów. Uczestnicy przechodzili aleją wysypaną drobnymi kamyczkami, która prowadziła przez pięknie utrzymane kwietniki i strzyżone żywopłoty. Matylda, idąc w zadumie, spoglądała na znajome miejsca z dzieciństwa. Mijając znajomy staw, Matylda spojrzała na wzgórze, gdzie jako dziecko bawiła się z ogrodowymi krasnalami - wówczas jej towarzyszami, dziś milczącymi świadkami pożegnania.
Przy ostatniej szklarni, przez szyby i otwarte bramy, można było zobaczyć skarby ogrodnika - egzotyczne rośliny, cytrusy w wielkich donicach, palmy w porządku niemal królewskim. Cały ten zakątek był urządzony z niezwykłą starannością - misternie założone kobierce kwietne i rabaty, a pośród nich fontanny kwiatów tworzyły prawdziwy ogród sztuki. W centralnym punkcie ogrodu znajdowała się fontanna wykonana z białego kamienia, której chłodna woda odbijała światło poranka.
Droga ta prowadziła do kościoła parafialnego, gdzie odbyło się następnie uroczyste requiem, koncelebrowane przez dziekan Kleinera i zgromadzonych księży.
Dziekan Kleiner wygłosił pochwalną mowę na cześć zmarłej hrabiny, w której podkreślił jej głęboką pobożność oraz działalność charytatywną. Po odśpiewaniu Miserere nastąpiło przeniesienie zmarłej do kaplicy na przykościelnym cmentarzu, gdzie odbył się pochówek.
Trumnę złożono w sarkofagu w klasycystycznym mauzoleum ozdobionym herbami Gryczik von Schomberg-Godulla i Schaffgotsch oraz misternie rzeźbionymi różami. To tam zmarłą wniesiono dolnym wejściem, gdzie czekali duchowni. Ostatnie pożegnanie odbyło się w kameralnej atmosferze - tylko najbliższa rodzina była obecna na balkonie kaplicy. Zaś na zewnątrz można było usłyszeć męski chór, który zaintonował pełną melancholii pieśń: Śpij, matko, teraz w pokoju.
To właśnie tam zgasło światło życia szlachetnej Joanny. W miejscu, które miało być końcem, zakończyła się historia wielkiej śląskiej damy. Ustały pieśni. Zamilkły dzwony. Grobowiec zamknięto.

Może Cię zainteresować: