Ewa Zielińska
POPŚLĄZAG: Rock&rollowe życie Krzysztofa Krawczyka

POPŚLĄZAG: Jak Krzysztof Krawczyk porzucił w Las Vegas koniaczek i zakochał się w kokainie

Krzysztof Krawczyk? Ten od parostatku? No tak, ten, urodzony w Katowicach, pamiętacie? A więc nasz król estradowego barytonu, muszkieter z Trubadurów, w latach 80. rezydował w Las Vegas, gdzie rock&roll lał się strumieniami. Oto czwarty odcinek naszego cyklu „POPŚLĄZAG”, którym opowiadamy naprawdę dobre historie z udziałem artystów rodem ze Śląska i Zagłębia.

Krawczyk w Katowicach się urodził i nawet mieszkał. Rok cały. Jego ojciec pochodził z Sosnowca, przed wojną był śpiewakiem w Teatrze Polskim w Katowicach. Matka z kolei urodziła się Bielsku. W dzikich powojennych czasach na Śląsku Krawczykowie zostali – dosłownie – zmuszeni do wyprowadzki z Katowic, gdy Krzysztof był niemowlęciem.

„Jakiś ubek wpadł do naszego mieszkania, przystawił ojcu pistolet do głowy i kazał podpisać papier, który stwierdzał, że zrzeka się lokum. Dzień później musieliśmy się wynieść” – wspominał Krawczyk.

Jego rodzina wylądowała w Białymstoku, potem w Poznaniu. Teraz zamknijcie oczy, bo przenosimy się do Las Vegas, gdzie w latach 80. Krzysztof koncertował i bawił. To „bawił” nas szczególnie interesuje, bo Krawczyk, którego pamiętaliśmy z ostatnich lat przed śmiercią, był już raczej statecznym panem.

Po LSD bałem się wyjść na scenę

- W Las Vegas miałem zespół. Paru czarnoskórych muzyków przynosiło na próby najróżniejsze używki. Tak spróbowałem trawki i haszyszu. Nie będę kłamał: po trawce czułem się naprawdę nieźle – opowiadał mi kiedyś.

Krawczyk, tak, ten Krzysztof Krawczyk od „parostatkiem w piękny rejs”, przy innych okazjach nie odmawiał również grzybków halucynogennych oraz LSD. Kwas niespecjalnie sprawdzał się przed występami: „Bałem się wyjść na scenę” – opowiadał. Zaręcza, że jedyny narkotyk, od jakiego trzymał się z dala była heroina.

- Próbowałem naprawdę wszystkiego, bo moja kapela lubiła eksperymentować z używkami. Moją ulubioną używką był jednak dobry koniak, który rozluźniał mi struny głosowe – zaznaczał.

"Don't worry, Kristof"

Pewnego dnia dobry koniak został jednak zastąpiony przez importowany specyfik produkcji Pablo Escobara lub jego konkurencji.

- Kokaina? Mój Boże, czułem się po niej nieśmiertelny – opowiadał mi w przypływie szczerości, by po chwili skontrować refleksją: „Ale wie pan, ten pan Bóg to nade mną czuwał. Wciągałem koks dzień w dzień, aż zacząłem krwawić z nosa. Poszedłem więc do znajomego lekarza”.

Lekarz na przypadłość Krawczyka machnął ręką i uspokoił artystę: „Kristof, do mnie cały show-biznes przychodzi z tym, co ty. Ale mam dla ciebie rozwiązanie, dzięki któremu będziesz mógł wciągać jak odkurzacz. Taka plastikowa płytka do nosa. Działa jak złoto”.

- Wziął pan? - zapytałem.

- Najpierw chciałem się dowiedzieć, ile to cudo kosztuje. A lekarz mówi: „Dla ciebie, Kristof, po starej znajomości 15 tysięcy dolarów. Że ile?! Tak w jeden dzień wyleczyłem się z koksu i wróciłem do koniaczku – wyjaśnił Krawczyk.

Za tydzień historia niezwykłego spotkania Davida Bowiego z Zespołem Pieśni i Tańca Śląsk. Wiecie, że Bowie pożyczył od Hadyny jeden z jego utworów, prawda?

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon