Schron w parku Kościuszki. Tajemnicze podziemia pod kościółkiem to wielka zagadka Katowic z czasów II wojny światowej

Podziemia w parku Kościuszki w Katowicach obrosły już legendą. Jaka tajemnica kryje się pod kościołem Świętego Michała Archanioła? Zagadka Wzgórza Beaty nie przestaje fascynować miłośników sensacji już od kilkudziesięciu lat.

Wzgórze Beaty należy do najbardziej tajemniczych miejsc w Katowicach. Choć mało kto z licznych tutaj spacerowiczów, biegaczy, rowerzystów czy wiernych uczestniczących w mszach, odprawianych w pięknym drewnianym kościółku, zdaje sobie z tego sprawę. Ale to właśnie tutaj pod koniec II wojny światowej powstał zagadkowy obiekt, o którym mimo upływu blisko już 80 lat wiemy nadzwyczaj niewiele.

Był rok 1943, gdy w parku Kościuszki (któremu w roku 1939 niemieckie władze okupacyjne przywróciły pierwotną nazwę Südpark, Park Południowy), w rejonie szczytu Wzgórza Beaty (będącego wówczas najwyższym punktem Katowic) ruszyły intensywne prace górnicze. Ruszyły, czy może raczej zostały wznowione? To tutaj przecież funkcjonowała kiedyś Beategrube, kopalnia "Beata", najstarszy zakład górniczy w Katowicach, powstały jeszcze w pierwszych latach XIX wieku. Podziemne chodniki "Beaty" rozciągały się szeroko pod zalesionym terenem, na którym dopiero w 1888 roku założono pierwszy katowicki park miejski.

Prace, do których zaangażowano przydzielonych tu więźniów KL Auschwitz (lub mieszczącego się nieopodal, przy dawnej cegielni Grunfelda, obozu pracy wychowawczej, a być może także włoskich jeńców wojennych), prawdopodobnie nie pozostawały bez związku z istniejącymi wciąż podziemnymi gankami Beategrube.

Co chłopcy widzieli?

(...) Alfons Nowotny, którego poznał jeszcze przed wojną, opowiadał mu niedawno, że jego 14-letni syn, który w szkole zawodowej uczy się na mierniczego, udał się ze swoim majstrem do parku na wzgórze Beaty, aby dokonać tam jakichś pomiarów. Kierujący pracami w tamtym miejscu powiedzieli "w tajemnicy", że władze postanowiły wykorzystać stare chodniki i sztolnie nieistniejącej już kopalni, żeby na ich bazie zbudować duży schron podziemny czy bunkier dla siebie w związku ze zbliżającym się niebezpiecznie frontem. Chłopak wraz z majstrem był w podziemiach, robili pomiary w chodnikach, widzieli też, że w kilku miejscach pracowali więźniowie w pasiakach pilnowani przez esesmanów.

To fragment powieści Henryka Tomanka "Zawsze obcy". A więc literatura piękna, a nie faktu. Jednak autor tej pięknej książki o Śląsku i Ślązakach umieścił na jej kartach całe mnóstwo faktów, które potwierdzają także inne źródła, . Wiele opisywanych przez pisarza sytuacji jest bez wątpienia autentycznych i prawdopodobnie należy do nich również ta. Nieżyjący już niestety Tomanek oparł się chyba na relacji byłego pracownika kopalni "Wujek".

Młody Nowotny (nazwisko prawdopodobnie zmienione przez autora) to nie jedyny nastolatek z tamtych lat, który zetknął się z podziemiami w parku. Kolejnym był zmarły w 2022 roku Karol Gierlotka, architekt znany m.in. jako projektant licznych śląskich kościołów (oraz ich wnętrz) i szkół.

Pan K. Gierlotka twierdzi, że podziemia budowali Niemcy w latach 1943-1944. Był dwa razy w części podziemi, do których wchodziło się wejściem w skarpie wykopu ul. Kościuszki - raz w czasie okupacji będąc tam wprowadzonym przez Niemców w czasie nalotu gdy przypadkowo przejeżdżał tamtędy rowerem. Drugi raz wkrótce po wyzwoleniu Katowic przez Sowietów. Potwierdził on zgodność planu niemieckiego podziemi z 1945 r. z rozpoznaną przez siebie częścią podziemi. Według jego relacji, ta część podziemi jest kuta w spękanej skale piaskowcowej bez jakichkolwiek zabezpieczeń - pisał Janusz Guziakiewicz (spółka "Unipol" ze Świętochłowic) w dokumencie z 1991 roku.

Warto podkreślić, że Gierlotka był architektem, więc człowiekiem konkretnym i o bogatym doświadczeniu zawodowym, a w momencie udzielania relacji dojrzałym. Absolutnie nie może tu więc chodzić o jakieś fantazje nastolatka.

Aczkolwiek można mieć pewność, że jeżeli tylko są w okolicy jakieś podziemia, to znajdą się i małolaty, które je wykryją i - jeśli tylko będzie to możliwe - spenetrują. Tak było i tym razem. Na wiosnę 1945 roku 15-letni wtedy Hubert Bluszcz z dwójką kolegów wszedł do - jak to wspominał - poniemieckiego schronu. Wejście do niego prowadziło od strony zachodniej (nie mogło więc być tym z relacji Gierlotki, znajdującym się od ulicy Kościuszki, które zresztą Bluszczowi również było znane; tak czy inaczej, według niego oba wejścia zostały zasypane w 1945 r.). Miał to być obiekt dwukondygnacyjny, jako ze chłopcy schodzili po schodkach tak długo, aż zgasły zapalone w charakterze pochodni gazety. Bluszcz zapamiętał, że wewnątrz z całą pewnością były wiszące kable, elementy indywidualnego uzbrojenia.

Można się tylko zastanawiać, czy relacja Huberta Bluszcza naprawdę dotyczy podziemi na Wzgórzu Beaty. Jak ulał bowiem pasuje do nieistniejącego już obiektu przy ulicy Barbary. Schron ten, o którym będzie jeszcze mowa, nie posiadał wprawdzie kilku, tym bardziej podziemnych kondygnacji, jednak miał wysoko umieszczone wejście, z którego do wnętrza prowadziły w dół schody. Przed laty katowickiej ulicy Barbary nie oddzielał od parku wykop, w którym biegnie autostrada A4. Dlatego i ten schron mógł się wydawać położony nieomal w parku.

Sztolnię drążyli więźniowie i jeńcy

Relację kolejnego nastoletniego świadka zamieściła w 1992 roku "Trybuna Śląska":

Z relacji katowiczanina Pana Józefa Doszka dowiedzieliśmy się. że jesienią 1943 roku, mając 11 lat obserwował budowę tego systemu podziemnych korytarzy. Widział, jak pod nadzorem niemieckiego strażnika, pracowało codziennie sześciu ludzi przy wejściu do schronu. Nie byli to Polacy, trudno było rozpoznać język, jakim mówili. Byli to robotnicy przymusowi, którzy mieszkali w znajdujących się niedaleko barakach (obecnie rondo Mikołowskie). Ludzi tych mogło być w sumie około dwudziestu. Widać było jak drążyli sztolnię w skarpie, na której już wtedy znajdował się kościół. Ziemię wywożono na dwustronnie wywracanych kolebach czyli żelaznych wózkach, przesuwających się po torach. Za pomocą ręcznego kołowrotu wyciągano koleby z urobkiem, który po czasowym składowaniu na powierzchni był systematycznie wywożony. Budowa nie została zakończona, choć w 1945 roku zlikwidowano już tory, po których jeździły koleby. Nasz rozmówca chciał wtedy nawet tam wejść, ale bał się. że wszystko jest podminowane. Musi zastanawiać przede wszystkim przeznaczenie podziemnych korytarzy. Typowy schron przeciwlotniczy był w czasie wojny znakowany literami LSR. Niemcy skrupulatnie tego przestrzegali, natomiast J. Hoszka twierdzi. że przy parkowym lochu nie było takich oznakowań. Poza tym nie widać było wywietrzników ani drugiego wyjścia. A może kończąca się wojna nie pozwoliła dokończyć prac budowlanych?

W 1992 r. z redakcją "Trybuny Śląskiej" skontaktował się jeszcze jeden człowiek, którego opowieść tak streściła redaktor Gabriela Łęcka: :

Z relacji kolejnego świadka - mieszkańca Katowic. który chce zachować anonimowość - wynika, że schron budowali Włosi. Byli to włoscy żołnierze z tzw. Badogliotruppen, którzy po upadku generała Badoglio byli internowani i zmuszani do pracy dla Niemców. Nasz informator pamięta dokładnie, jak w upalne lato 1944 roku pracowali przy budowie bunkra. Przy pracy śpiewali, na głowach mieli charakterystyczne czapki w kształcie stożków zakończone pomponami. Poza tym, to przecież Włosi słyną z budowy tuneli. W Katowicach, w parku Kościuszki, pracowało ich około dwudziestu. Nasz czytelnik wybrał się kiedyś zobaczyć z bliska budowane właśnie korytarze. Nie były one wtedy szczególnie pilnowane, więc mógł wejść do środka. Co zobaczył? Korytarz upadowy prowadzący w głąb bunkra miał wtedy około 3 metrów szerokości i 2,5 metra wysokości. Był więc na tyle przestronny, że koleba z urobkiem jechała wzdłuż jego boku. Szyb szedł ukosem w dół pod kątem 45 stopni przez około 15 metrów. Za nim był zakręt. Co dalej - nie wiadomo. Intrygujący może wydać się fakt, że doprowadzono tam elektryczność, tak że korytarz oświetlony był lampami. Nie chodziło więc raczej o zupełnie zwykły, budowany na dodatek "na chybcika", schron.

Ten sam, anonimowy niestety świadek, wspomniał jeszcze o wizytacji budowy podziemi w parku Kościuszki przez nazistowskiego dostojnika. Odbyła się ona jakoby 18 stycznia 1945, zaś owym dygnitarzem być... sam Adolf Hitler (tu już niewątpliwie kogoś nazbyt poniosła wyobraźnia).

Dodajmy, że i sam Janusz Guziakiewicz zetknął się z tą zagadką zaledwie kilka lat po zakończeniu wojny.

Z autopsji pamiętam (1948 r.) niewielki otwór na skarpie (przypominający obszerną jamę lisią) znajdujący się w miejscu obecnych schodków prowadzących z chodnika ul. Kościuszki do północnej furtki ogrodzenia kościoła. Wkrótce otwór został zasypany i wydeptano tam ścieżkę, a w 1959 r. zbudowano schodki. Od niezidentyfikowanych osób dowiedziałem się, że poza ogrodzeniem kościoła a więc na terenie parku znajdowały się jeszcze dwa wejścia do podziemi, ale zostały zasypane. Wskazane miejsca pokrywają się z wejściami na planie niemieckim z 1945 r. - czytamy w relacji Guziakiewicza.

I właściwie tyle o podziemiach w parku Kościuszki mówią (bardziej lub mniej wiarygodni) świadkowie z lat wojny.

Położony nieopodal parku bunkier, rzekomo powojenny, pojawia się też na kartach powieści Alfreda Szklarskiego "Sobowór profesora Rawy" z lat 60. Interesujące, czy jest on wytworem wyobraźni pisarza, czy też istniał naprawdę. Ale w fabule książki występuje cały szereg autentycznych miejsc, dobrze znanych z autopsji zamieszkałemu w Katowicach (i to niedaleko parku Kościuszki!) Szklarskiemu. Jego "powojenny" bunkier mógł więc mieć coś wspólnego z zagadkowymi podziemiami pod kościołem św. Michała Archanioła,. Nie można wykluczyć, że w rzeczywistości był którymś z wejść do nich - bądź to jednym z opisywanych przez świadków, bądź to jeszcze innym, kompletnie dziś zapomnianym.

"W oparciu o tę mapę"

Niemiecki plan, o którym opowiadał Guziakiewicz, zachował się w Archiwum Urzędu Miasta Katowice. Stał się on szerzej znany dopiero w 1992 roku, gdy o jego istnieniu poinformowała prasa.

Kiedy w czerwcu ub. roku Przedsiębiorstwo Konserwacji Zabytków "CONRES" podjęło się prac konserwatorskich sędziwego kościółka drewnianego w parku Kościuszki w Katowicach, sprowadzonego na to miejsce w 1938 roku z Syryni, nikt nie przypuszczał. że będzie to związane z dodatkowymi i nieprzewidzianymi trudnościami. Były wprawdzie w pobliżu kościoła zapadliska, wiadomo też. iż w owe zapadliska, w miarę jak pojawiały się w różnych latach powojennych. wsypywano całe wywrotki piasku, ale na dobrą sprawę nikt nie wiedział dokładnie, jaka była przyczyna ich powstawania. Dopiero podjęcie prac konserwatorskich przez „CONRES” uchyliło po raz pierwszy rąbka tajemnicy. Dyrektor naczelny mgr inż. Marian Jaksik, będąc w Urzędzie Miasta zwierzył się przypadkowo pani doktor Urszuli Zgorzelskiej. pracownikowi naukowemu Uniwersytetu Śląskiego, a jednocześnie wielkiej miłośniczce przeszłości Katowic, że przy kościółku zabytkowym w parku Kościuszki występują bliżej nie znane zapadliska. Pani doktor oświadczyła, iż w archiwum miejskim wśród materiałów z okresu II wojny światowej znalazła przypadkowo szczegółową mapę korytarzy podziemnych budowanych w tamtym czasie z myślą o uchronieniu ludności przed nalotami bombowymi - donosiła wtedy "Trybuna Śląska".

Warto dodać, że to właśnie Urszuli Zgorzelskiej udało się zdobyć relację Huberta Bluszcza, podobnie jak relację jeszcze jednego, tyle że już anonimowego świadka człowieka, który jako chłopiec miał wchodzić do podziemi od strony Parku.

W oparciu o tę mapę, prowadzące prace restauracyjne kościoła Przedsiębiorstwo Konerwacji Zabytków "CONRFS" zlokalizowało wejście do schronów. Było ono starannie zasypane. a na tym miejscu ułożono schody prowadzące z ulicznego chodnika do parku. Zaczęto mozolnie wybierać ziemię i gruz kamienny. Okazało się, że zasypano nie tylko wejście, ale i korytarz upadowy prowadzący w głąb schronu - informowała kilka dni później TŚ.

Rychło pojawiły się też informacje o wykryciu w pobranych z wnętrza podziemi próbach bakterii chorobotwórczych i grzybów toksynotwórczych, mających stanowić potencjalne zagrożenie dla zdrowia. Mało tego.

Z otworu wydobywa się nieprzyjemny zapach grzybiczy (a ściślej - zapach trupi pomieszany z zapachem grzybiczyrn) - przestrzegała z pewną już nutą grozy gazeta.

"Nieznana dotąd tragedia"?

Osoby dobrze poinformowane musiały już wtedy wiązać ze sobą pewne fakty i uważać, że jest coś na rzeczy. Należał do nich inżynier Guziakiewicz:

Z ustnych relacji nieżyjącego już kościelnego - pana Augustyna Olesia - dowiedziałem się, ze w podziemiach zostały pochowane zwłoki żołnierzy niemieckich, bądź tzw. Volkssturmu, pomordowanych prawdopodobnie tam przez Sowietów w pierwszych dniach o po ich wkroczeniu do Katowic - informował on w swoim opracowaniu.

Zalecono jednak prowadzenie prac przy odkrywaniu tunelu "w maskach z zachowaniem podstawowych zasad higieny sanitarnej" i w roku 1992 rzeczywiście do nich przystąpiono.

Wraz z ekipą penetrującą odkryty chodnik był reporter "Trybuny Śląskiej" Karkoszka, który tak relacjonował przebieg podziemnej eskapady:

Lampa elektryczna oświetla kolejno korytarz upadowy, dość stromy bo chwilami opadający pod kątem do 35 stopni. Widzimy resztki starych zbutwiałych stropnic drewnianych, wykute w skale gniazda, w których były osadzone. Potem przeczołgujemy się przez krótkie głębokie siodło, wspinamy na spory kamienny stopień i dalej iść już nie sposób. Za nami została zabudowa odkopanego korytarza. Przed nami obszerne zapadlisko od 4,5 do 6 m szerokie i około 30 m długie. Światło tonie w mrocznych załomach wielkich bloków wapiennych. Niektóre wiszą u stropu, inne tworzą chaotyczne, pełne głębokich szczelin, zawalisko.
Nie wiadomo, czy jest to dzieło przyrody czy człowieka. Mogło się to oderwać samo, choćby od drgań gruntu z pobliskiej ulicy, po której nieustannie pędzą samochody i tramwaje. Ale mógł tutaj równie dobrze nastąpić celowy wybuch, po którym powstało zawalisko, a potem starannie zasypano korytarz upadowej aż do wejścia, na którym ułożono schody do parku - mówi Kazimierz Sobczyk. - W każdym razie nie wiemy co znajduje się poniżej.

Redaktor Karkoszka zastanawiał się nad przyczynami obfitości flory bakteryjnej, odkrytej wewnątrz podziemi:

Jakie i ile szczątków organicznych kryją zatem podziemia góry parkowej, skoro dały tak bogatą "pożywkę" dla wcale licznej i zróżnicowanej kolonii flory bakteryjnej i grzybiczej rozwijających się w mikroklimacie pozostałym w czasie ponad 40 lat "odcięcia od świata"? Czy nie miała tu miejsca jakaś nieznana dotąd tragedia? Niektórzy tak utrzymują. Lata powojenne nie szczędziły wszak na Górnym Śląsku rozmaitych i nieznanych dotąd wydarzeń. A może chciano je następnie ukryć pod zawaliskami?

Dziennikarz TŚ, od samego początku i z podziwu godną konsekwencją pilnie śledzący temat, zdawał sobie już w tym momencie sprawę z tego, że dalszych badań podziemnych korytarzy nie będzie. UM Katowice wyasygnował jedynie fundusze (500 mln starych złotych) na zabezpieczenie i konserwację zabytkowego kościoła św. Michała Archanioła. Władze miasta nie były zainteresowane eksploracją podziemi pod parkiem Kościuszki. Miejski Konserwator Zabytków nie byłby w stanie ich sfinansować. Karkoszka wiedział o pomyśle, by spenetrować domniemaną, zaznaczona na planie podziemną salę, przebijając się do niej wydrążonym z powierzchni szybikiem. A czas uciekał, gdyż już wtedy mówiło się o pomyśle wypełnienia pustek pod kościołem przy użyciu płynnej podsadzki (co prawdopodobnie na zawsze zamknęłoby je dla wszelkich prób eksploracji).

Na podstawie analizy dokumentów archiwalnych oraz informacji naocznych świadków ustalono, ze pod kościołem na głębokości około 8-11 m poniżej terenu znajdują się korytarze i sale schronu wykonanego przez Niemców w 1945 r. Schrony te wykuto w skale i nie zabezpieczono dodatkowo przez obudowane i stemplowanie. Najprawdopodobniej nie zostały one również zasypane z wyjątkiem samych wejść. Należy wiec podjąć działanie w celu sprawdzenia stanu schronów a następnie stwierdzone pustki dokładnie wypełnić podsadzką górniczą lub skutecznie zabezpieczyć stemplami przed możliwością zawalenia się stropów schronów - czytamy w projekcie technicznym firmy "Unipol", powstałym na zamówienie inwestora, którym był Urząd Miasta Katowice, Wydział Kultury i Sztuki - Miejski Konserwator Zabytków, a opracowanym przez inż. Janusza Guziakiewicza.

I tak też się stało. Podziemia pod kościółkiem wypełnia górnicza podsadzka. Prawdopodobnie jest tak również ze znaczącą częścią niezbadanych ich partii. Podczas tłoczenia podsadzki okazało się, że trzeba jej było zużyć znacznie więcej, niż zakładano przystępując do tego. Możemy więc mieć pewność, że podziemne ganki (i sale?) są o wiele rozleglejsze, niźli ich partie poznane podczas eksploracji. Dotarcie do tajemnic, które mogą skrywać, nie jest całkowicie niemożliwe, lecz byłoby teraz jeszcze trudniejsze i nad wyraz kosztowne.

Ostatecznej odpowiedzi na pytanie, co kryją podziemia pod parkiem, nie sposób udzielić bez ich dokładnego zbadania. Jednak głównym problemem eksploracyjnym jest konieczność nie tylko odkrycie wejścia ale zetknięcie się z trudnościami dotyczącymi prawdopodobnego zasypania części pomieszczeń oraz zalegania w nich wody. W toku prac konieczne byłoby zapewnienie dodatkowej wentylacji i dezynfekcji tuneli. Istnieje również niebezpieczeństwo wydobywania się zalegającego w szybach dawnej kopalni metanu. Śladowe ilości tego gazu odkryto już podczas penetracji tuneli w 1991 r. Do dziś trudna do oszacowanie jest także skala podziemi pod parkiem. Jeśli jako punkt wyjściowy przyjmiemy chodniki kopalniane na tym terenie, to ciągi komunikacyjne mogą znajdować się pod całym terenem parku. Potwierdzają to fragmentaryczne mapy terenów wydobywczych, z których powstała kopalnia Oheim - pisał Robert Ciupa w artykule dla miesięcznika "Odkrywca".

Co kryje Wzgórze Beaty?

Komu i do czego miał służyć schron pod parkiem Kościuszki? Szukając odpowiedzi na to pytanie przy aktualnym stanie wiedzy, skazani jesteśmy na spekulacje. Kim mogły być "władze", wspomniane w pierwszej z przytaczanych relacji, na których potrzeby budowano schron przeciwlotniczy, wykorzystujący dawne kopalniane ganki? Nie mogło chodzić o gauleitera Fritza Brachta i jego ekipę. Władze prowincji górnośląskiej na swoje tajne stanowisko dowodzenia upatrzyły sobie nieukończony klasztor żeński w Panewnikach. Mózg tego obiektu o kryptonimie Gaubefehlsstand Kattowitz, stanowił duży schron przeciwlotniczy, w pełni wyposażony i wykorzystywany już latem 1944 roku. Przyszłymi lokatorami wnętrza Wzgórza Beaty nie byliby też członkowie nazistowskich władz okręgu katowickiego. Jako ich z kolei stanowisko dowodzenia (Kreisbefehlsstand Kattowitz) służyć miał ów wspomniany już schron przy ulicy Barbary (ostatecznie nie w pełni wyposażony i nigdy w swej roli nie wykorzystany). Schronu w parku Kosciuszki nie budowano tez dla katowickiego gestapo. Podwładni osławionego SS-Obersturmbannführera Johannesa Thümmlera zbudowali sobie solidny schron przeciwlotniczy (a raczej zbudowali go im więźniowie brygady roboczej KL Auschwitz, nazwanej Sonderkommando Kattowitz) w podziemiach własnej siedziby przy ulicy Powstańców. W tej sytuacji jedyną nazistowską organizacją, dla funkcjonariuszy której mógł powstawać przeznaczony schron pod kościółkiem św. Michała Archanioła, była Służba Bezpieczeństwa Reichsführera SS), czyli SD. I tak się składa, że siedziba katowickiego wydziału SD znajdowała się w willi przy ulicy Kościuszki (wówczas Höferstrasse) 65. Stamtąd na szczyt Wzgórza Beaty można dojechać samochodem w zaledwie kilkadziesiąt sekund - w przypadku ogłoszenia alarmu przeciwlotniczego walor nie do przecenienia. Można więc domniemywać, że to SD wiła sobie bezpieczne gniazdko w tym miejscu.

To jednak tylko spekulacje. Dopóki nie odkryjemy nie znanych do tej pory dokumentów związanych z inwestycją na Wzgórzu Beaty, nie dowiemy się też, do czego miały służyć tamtejsze podziemia. Chyba, że któregoś dnia ziemia parku Kościuszki sama odsłoni swoje tajemnice.

Kopuła katedry miała być wyższa

Może Cię zainteresować:

Pancernik nad Katowicami. Zapomniana tajemnica Archikatedry Chrystusa Króla

Autor: Tomasz Borówka

12/03/2022

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon