Śląski himalaizm to kopalnia tematów na filmowe superprodukcje

W piątek 9 września katowickim „Światowidzie” ruszyły przedpremierowe pokazy filmu „Broad Peak”. Można spodziewać się, że himalaizm znów stanie się modny. To zatem dobry moment, aby przypomnieć wydarzenia ze śląskimi himalaistami w roli głównej, które też są znakomitym scenariuszem na film.

UM Katowice
Mural Jerzego Kukuczki Katowice

Wyprodukowany przez Netflixa „Broad Peak” to oparta na prawdziwych wydarzeniach historia Macieja Berbeki – himalaisty, zdobywcy pięciu ośmiotysięczników i ratownika TOPR-u. Berbeka zginął 6 marca 2013 r. podczas zejścia ze szczytu Broad Peaku w Karakorum. Dzień wcześniej wspólnie z Adamem Bieleckim, Arturem Małkiem i Tomaszem Kowalskim dokonał pierwszego w historii zimowego wejścia na ten ośmiotysięcznik.

Dla Berbeki było to symboliczne dopełnienie historii sprzed ćwierć wieku kiedy to w samotnym, zimowym ataku osiągnął przedwierzchołek i nie będąc tego świadomy zawrócił w przekonaniu, że osiągnął szczyt. Do czekającego niżej partnera dotarł resztkami sił. Ocalił życie, ale przeżył gorzkie rozczarowanie, kiedy dopiero w kraju dowiedział się, jaka była prawda (wcześniej nikt mu tego nie powiedział, choć w bazie wiedziano, że Berbeka nie dotarł na wierzchołek). Rozgoryczony przestał jeździć na narodowe wyprawy himalajskie. Do powrotu namówił go dopiero Krzysztof Wielicki w 2012 r. przed zimową ekspedycją na Broad Peak. Tym razem Berbeka postawił nogę na szczycie Broad Peaku, ale nie dane mu było wrócić z tej góry (podczas zejścia zginął też Tomasz Kowalski).

Wielki sukces, wielka tragedia, niesamowita historia losów samego Berbeki – gotowy materiał na film, więc trudno się dziwić, że takowy powstał. Co dla nas, na Śląsku i w Zagłębiu, istotne, to w historii tej sporo jest także postaci z naszego regionu – Krzysztof Wielicki przez lata związany był z Tychami, podobnie jak Adam Bielecki i Artur Małek, zaś Tomasz Kowalski pochodził z Dąbrowy Górniczej. Wszyscy oni również pojawiają się w produkcji Netflixa.

Gotowych scenariuszy dla filmowców w dziejach himalaizmu, także tego śląskiego, jest jednak mnóstwo. Oto kilka naszych propozycji.


Rywalizacja Jerzego Kukuczki z Reinholdem Messnerem to filmowy samograj. Pojedynek Dawida z Goliatem. Pochodzący z Katowic Kukuczka, w latach 80-tych XX wieku, w schyłkowym PRL-u, erze kryzysu, kartek w sklepach i gospodarki niedoboru, rozpoczyna swój marsz po Koronę Himalajów. Czyli robi dokładnie to samo, co pochodzący z Tyrolu Włoch, który nie musi martwić się o fundusze, sprzęt, aprowizację, no i może liczyć na wsparcie bogatych sponsorów.

Kukuczka nigdy nie zrówna się z Messnerem w tym nierównym wyścigu. Kiedy zresztą zdobywa swój pierwszy ośmiotysięcznik, Włoch ma ich już w swym dorobku kilka. Kukuczka jednak robi swoje, wchodzi na kolejne szczyty wyznaczając nowe drogi lub dokonując wejść zimowych. Nie zawsze są to niestety wyprawy szczęśliwe, na kilku dochodzi do tragedii. Sam Kukuczka wydaje się niezniszczalny – przeżywa samotne biwaki na wysokości 8000 m. n.p.m. , burze śnieżne i upadek do szczeliny. Na kolejne wyprawy zarabia malowaniem przemysłowych kominów w Polsce i handlując w Nepalu (podobnie jak praktycznie wszyscy ówcześni nasi himalaiści) szmuglowanymi z kraju towarami. Jedna wielka improwizacja, co sprawia, że kiedy już Kukuczka jest w górach, to jest też maksymalnie zdeterminowany. Nie odpuszcza. „Góra zapłacona, musi być zdobyta” – tak potem jego podejście wspominają inni polscy himalaiści.

Wielki wyścig kończy się jesienią 1986 r. Gdy Kukuczka szykuje się do wejścia na swój 12-ty ośmiotysięcznik przychodzi wiadomość, że Messner skompletował Koronę Himalajów.

- Jednak on jest tym pierwszym. Równocześnie odkrywam w sobie odcień pewnej ulgi. Wreszcie ta cała wrzawa wokół naszego wyścigu się skończyła. Teraz spokojnie mogę dążyć do własnego celu – opisuje ten moment w swojej książce Kukuczka. Swój cel katowicki himalaista we wrześniu 1987 r. Messner pisze wówczas do niego słynny telegram ze słowami „nie jesteś drugi, jesteś wielki”.


Przeprowadzona przez Artura Hajzera akcja ratunkowa na przełęczy Lho La to idealny kandydat na hollywoodzką superprodukcję. Taką, gdzie jest dramat, beznadziejna sytuacja i nagłe ocalenie.

Dramat w tym przypadku nastąpił 27 maja 1989 r. w rejonie przełęczy Lho La. To właśnie tam spotkali się schodzący po zdobyciu Mount Everestu Eugeniusz Chrobak i Andrzej Marciniak z czwórką alpinistów, którzy wyszli im naprzeciw (w grupie tej byli Mirosław „Falco” Dąsal z Klubu Wysokogórskiego Katowice, Andrzej Heinrich, Wacław Otręba i Mirosław Gardzielewski). W drodze do bazy całą szóstkę zmiotła gigantyczna lawina. Czterech wspinaczy zginęło na miejscu, ciężko ranny Chrobak zmarł następnego dnia. Na lawinisku pozostał tylko samotny Marciniak, który po stracie okularów lodowcowych zaczął popadać w śnieżną ślepotę. Choć udało mu się dotrzeć do namiotu z gazem i żywnością jego sytuacja była beznadziejna. A wyjście po niego z bazy było wykluczone – po intensywnych opadach śniegu droga była zbyt zagrożona kolejnymi lawinami.

Na wieść o tragedii zareagował przebywający wówczas w Katmandu Artur Hajzer - młody, ale już utytułowany alpinista z katowickiego Klubu. Tym razem jednak trzeba było wykazać się nie tyle talentem do wspinaczki, co organizacji, logistyki i dyplomacji. Pomysły, które z początku pojawiały się „na stole” można było podzielić na niemożliwe (jak wysłanie na miejsce śmigłowca, który miałby zabrać na pokład Marciniaka, gdyż zdolnej do takiej misji maszyny w Nepalu nie było) i kompletnie szalone (jak ten, aby z przelatującego nad przełęczą samolotu wyskoczył jakiś alpinista i pomógł Polakowi zejść w dół).

O ile dojście w rejon Lho La ze strony nepalskiej było w ówczesnych warunkach niebezpieczne, to z chińskiej strony można się było na przełęcz dostać szybko i stosunkowo bez zagrożenia. Tyle, że najpierw trzeba się było znaleźć w Chinach. A to nie było łatwe. W Państwie Środka atmosfera była napięta, lada dzień miało dojść do wydarzeń na Placu Tian’anmen. W dodatku w roli petenta mieli tu wystąpić wspinacze z Polski, gdzie właśnie szykowano się do ustalonych przy Okrągłym Stole wyborów.

Szukający pomocy Hajzer zapukał do wielu drzwi i uruchomił wiele znajomości. Z pomocą pośpieszył Reinhold Messner, Chińczyków zaczęli też naciskać dyplomaci włoscy, amerykańscy i rosyjscy. W końcu udało się uzyskać zgodę Pekinu na to, by ekipa ratunkowa przekroczyła granicę nepalsko – chińską i podjechała w rejon lodowca Rongbuk, skąd można było ruszyć na Lho La. W jej skład – poza Hajzerem – weszli jeszcze Nowozelandczycy Gary Ball i Rob Hall, a także kilku Szerpów. 30 maja wszyscy oni wsiedli do ciężarówki i ruszyli w trwającą 36 godzin podróż do Chin. Dzięki łączności radiowej samotny Marciniak na wysokości prawie 6000 m. n.p.m. wiedział, że pomoc jest w drodze. W końcu niemal tydzień po wypadku usłyszał ludzkie głosy. Został sprowadzony w dół i przewieziony do Nepalu.

- Podszedłem do Agnieszki (dziewczyny Marciniaka – przyp. red.) – masz go – bierz – tu jest – cały i zdrowy – tak potem ostatni akord tych wydarzeń relacjonował Hajzer.

Artur Hajzer Rob Hall Gary Ball Andrzej Marciniak
Artur Hajzer Rob Hall Gary Ball Andrzej Marciniak po akcji na Lho La. ARC Artura Hajzera



Debiutant” – tak mógłby nazywać się film pokazujący udział Krzysztofa Wielickigo w zimowej wyprawie na Mount Everest. Wyprawie zakończonej historycznym, pierwszym zimowym wejściem na najwyższą górę świata. Wyczynu tego dokonali 17 lutego 1981 r. Leszek Cichy oraz właśnie Wielicki, który początkowo w ogóle nie znalazł się w podstawowym składzie na tą ekspedycję.

- Byłem dopiero trzeci na liście rezerwowych. Nawet nie miałem specjalnych nadziei, że się zabiorę, bo kto zechce zrezygnować z takiej gratki? - mówił później w wywiadzie z Jackiem Żakowskim Wielicki, dla którego zimowy Everest był pierwszym w jego alpinistycznej karierze ośmiotysięcznikiem (to nie nazywa mocne wejście). Ostatecznie do składu wyprawy trafił „za pięć dwunasta” po tym jak kilku wspinaczy się z niego wykruszyło.

- Wyobraź sobie. Jesteś w domu, masz rodzinę, pracę, a Andrzej (Zawada, lider wyprawy – przyp. red.) mówi: Jutro bądź w Warszawie pakować wyprawę – wspominał Wielicki chwilę, kiedy dowiedział się, że jednak jedzie atakować najwyższą górę świata.

Po zimowym Evereście przyszły kolejne zwycięskie wyprawy, aż Wielicki jako piąty człowiek na świecie dołączył do ekskluzywnego grona zdobywców Korony Himalajów. Styl w jakim tego dokonał zapewnił mu miejsce w historii – dokonane w ekspresowym tempie wejście na Broad Peak (24 godz. w górę i w dół), zimowe zdobycie Lhotse w gorsecie ortopedycznym, który akurat musiał nosić po wypadku („Z gorsetem da się chodzić. Sam w sobie nie przeszkadza” – stwierdzi po latach), czy samotne wejście na Nanga Parbat obrosły legendą. Zaczęło się jednak od zimowego Everestu.

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon