Zakład fot. Ludwik Piotr Wieleżyński/Narodowe Archiwum Cyfrowe
Zofia Baltarowicz-Dzielińska w swojej pracowni

Sylwia Góra: Dlaczego powinnyśmy i powinniśmy opowiadać sobie herstorie?

Słowo herstoria istnieje co najmniej od lat siedemdziesiątych XX wieku, kiedy w ramach feminizmu drugiej fali zamieniono zaimek osobowy rodzaju męskiego his na żeńskie her w związku z brakiem reprezentacji punktu widzenia kobiet w tzw. wielkiej historii. Odtąd zarówno w dyskursie publicznym, jak i prywatnym zaczęto używać terminu herstory, co odpowiada polskiemu „jej opowieść”.

Herstoria to słowo używane również w Polsce, popularne zwłaszcza w ostatnich kilku latach, a jednak wciąż budzące kontrowersje. Bo obce – mówią puryści językowi. A jednak nie mamy problemu z włączaniem innych anglicyzmów do języka polskiego – bukujemy noclegi, mamy bestsellery, dubbing, idziemy na lunch albo brunch, kupujemy kardigan, wysyłamy e-maile, szukamy nowego hobby, pracujemy jako copywriter i tak dalej. Te słowa są dla nas przezroczyste. Herstoria kłuje w oczy, choć oczywiście tylko niektórych. Podobnie zresztą jak feminatywy, ale o tym jeszcze przeczytacie. Możemy oczywiście umówić się, że w tym tekście zamiast słowa herstoria, będę używać kobieca opowieść. Sedno się nie zmienia. Chodzi o sam gest snucia opowieści. Przez kobiety i o kobietach. Przez wieki nie miały one bowiem dostępu do publicznych instytucji, gdzie mogłyby zabrać głos na te same tematy, o których dyskutowali mężczyźni. Tematy, które dotyczyły również ich życia.

Trzy pierwsze kobiety: Jadwiga Sikorska, Janina Kosmowska i Stanisława Dowgiałło, otrzymały możliwość uczestniczenia w zajęciach w charakterze wolnych słuchaczek – bez opcji zdawania egzaminów i zdobywania tytułów naukowych w Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie dopiero w 1894 roku. Jeszcze później kobiety mogły studiować na uczelniach artystycznych. Pierwsza studentka Zofia Baltarowicz-Dzielińska rozpoczęła studia w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie w październiku 1917 roku.

Prawa wyborcze Polki wywalczyły sobie w 1918 roku, nie bez wahań i oporów władzy. Na Józefa Piłsudskiego miała jednak ogromny wpływ jego druga żona, Aleksandra, działaczka niepodległościowa, dla której prawa kobiet miały duże znaczenie. Wymieniam tu dwa główne obszary, w których kobiety przez wieki nie miały możliwości w pełni uczestniczyć. Nie miały, bo tak uznali mężczyźni. Dzisiaj właściwie już bon motem stał się tytuł książki Rebecci Solnit „Mężczyźni objaśniają mi świat”. Ale tak właśnie było. Mężczyźni objaśniali nam świat i wcale nie chcą z tego zrezygnować.

Ileż razy sama spotkałam się z sytuacją, kiedy ktoś – konkretnie mężczyzna – tłumaczył mi najróżniejsze kwestie, które poruszałam w swoich tekstach naukowych, popularnonaukowych czy dziennikarskich. Zwykle byłam zbyt młoda czy zbyt mało doświadczona, aby wypowiadać się na tematy zarezerwowane dla mężczyzny w średnim wieku, z wyższej klasy średniej, nie mówiąc już o tych, którzy dorobili się jakichś stopni czy tytułów naukowych. Najczęściej na różnych konferencjach czy spotkaniach branżowych brali mnie za studentkę, która ma pomóc na przykład przy wskazaniu stołu z przekąskami. Jakież było ich zdziwienie, kiedy wygłaszałam referat, prowadziłam spotkanie, debatę, byłam organizatorką wydarzenia itp. I choć oczywiście jest to pewna generalizacja, to jednak pokazuje nam szerszy obraz, który wciąż nie napawa optymizmem.

Nasz kolektyw – Każda Jest Ważna – powstał z niezgody na pomijanie kobiet w przestrzeni debaty publicznej, w sferze akademickiej czy szerzej – naukowej. Znalezienie ważnych badaczek, naukowczyń, artystek, pisarek, aktywistek, polityczek itp. naprawdę nie stanowi dziś wielkiego problemu. Dlatego niezrozumiałym jest fakt, że organizatorzy wydarzeń ważnych na gruncie lokalnym czy ogólnopolskim wciąż tłumaczą się tym, że grupy takie jak nasza zmuszają ich do „szukania kobiecych nazwisk na siłę”, bo przecież gdyby te kobiety czymś się zasłużyły, to wszyscy byśmy je znali. Ale czy na pewno? Stulecia pomijania głosu kobiet w debacie publicznej przynoszą owoce w postaci niewiedzy, niechęci do rozszerzania wiedzy raz już nabytej oraz rodzą strach. Strach o to, że historia pisana przez mężczyzn nie jest jednak taka wielka, jak przez lata sądziliśmy. Że bardzo często ci uznani za wielkich – politycy, działacze, artyści, pisarze – jednak tacy wielcy nie byli. Byli ludźmi z całym zestawem zalet, ale też wad. Czasem nie tylko wad, bo niektórzy dopuszczali się przemocy i przekroczeń, które zasługują na potępienie i wykluczenie z życia publicznego.

To nie przypadek, że w ostatnich latach na polskim rynku wydawniczym pojawia się coraz więcej książek, które odbrązawiają znane postaci. Dużą popularnością wśród czytelniczek i czytelników wciąż cieszy się książka Claire Dederer „Potwory. Dylemat fanki”, w którym autorka przygląda się postaciom takim jak: Roman Polański, Woody Allen, Pablo Picasso, Miles Davis. Chcę tu zaznaczyć, że wśród tytułowych „potworów” pojawiają się także postacie kobiece: Virginia Woolf czy Doris Lessing. Nikt nie może zarzucić eseistce stronniczości. Jednak po przeczytaniu tych esejów zobaczymy pewną znamienną różnicę. Przedstawieni przez nią bohaterowie stosują przemoc fizyczną i seksualną, bohaterki są społecznie uznane za „potwory”, bo… zostawiają dzieci ze swoim ojcem i wyjeżdżają do innego miasta czy kraju, aby pracować czy przybierają postawę wyższościową wobec swojej służby. To także pokazuje, co sprawia, że kobieta otrzymuje piętno „tej złej”, a co w przypadku mężczyzny przez wieki było zbywane wzruszeniem ramion. Przecież to nic strasznego. Nikogo nie zabił.

Dlaczego powinnyśmy i powinniśmy sobie opowiadać herstorie? Jeśli chcemy, żeby młodsze pokolenia – te, które właśnie wzrastają i te, które przyjdą po nas – żyły w świecie choć trochę bardziej sprawiedliwym, gdzie każdy głos ma znaczenie, a troska to cecha, z której wszyscy – kobiety i mężczyźni – możemy być dumni, to nie ma innej drogi. Dlatego tak ważne są inicjatywy takie jak Muzeum Historii Kobiet w Poznaniu czy Muzeum Herstorii Sztuki w Krakowie oraz praca wszystkich badaczek i pisarek, które przywracają nam pamięć o nieznanych czy zapomnianych kobietach lub rzucają nowe światło na ich postaci, by wymienić kilka wydanych ostatnio książek o: Marii Konopnickiej, Marii Dulębiance, Sarze Lipskiej, Róży Luksemburg, Julii Keilowej, Stanisławie Przybyszewskiej i Anieli Pająkównie, Annie Gosławskiej-Lipińskiej (Ha-Ga), Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej czy Agnieszce Osieckiej.

***

Sylwia Góra – kulturoznawczyni, literaturoznawczyni, doktorka nauk humanistycznych, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu, autorka książek: „Ewa Kierska. Malarka melancholii” [Universitas 2020], „Kobiety, których nie ma. Bezdomność kobiet w Polsce” [Marginesy 2022], „W stronę Anny. Biografia Anny Iwaszkiewicz” [Marginesy 2025], animatorka kultury, miłośniczka literatury pisanej przez kobiety oraz biografii nieznanych i zapomnianych artystek, szefowa działu literackiego w „Kulturze Liberalnej”.