Tomasz Słupik

Tomasz Słupik: Język śląski? Nie wierzę politykom jak psom. Jako Ślązak mam prawo do sceptycyzmu

Kazik śpiewał kiedyś: „Nie wierzę politykom jak psom”. Ja jako Ślązak i uczestniczący obserwator polityki mam prawo do sceptycyzmu. Jako przyszły – mam nadzieję – parlamentarzysta, zamierzam walczyć o język regionalny. Wiem też, że układ sił w Sejmie może być niebawem taki, że mój pojedynczy głos może rozstrzygać o wielu sprawach i w tej sytuacji siła politycznego szantażu śląskich posłów może być większa niż kiedykolwiek - mówi dr Tomasz Słupik, politolog z Uniwersytetu Śląskiego, debiutujący w nadchodzących wyborach do Sejmu.

Po heroicznym boju GUS policzył Ślązaków w spisie powszechnym. Cieszymy się?
Absolutnie. Heroiczny bój z Excelem powinien zakończyć się w pół roku. Trwało to dwa lata, wyglądało dziwnie, ale jest. Prawie 600 tys. deklaracji narodowości śląskiej, prawie pół miliona dotyczących używania języka śląskiego.

I to jest sukces? W świetle wyników spisu z 2011 roku?
Moim zdaniem to absolutny sukces. Jest takie słowo: metodologia. W 2011 roku mieliśmy w 20 proc. samospis, uzupełniany przez dane zebrane przez rachmistrzów, a następnie statystyczną ekstrapolację. Porównanie tych dwóch spisów to jak zestawienie gruszek i jabłek.

To znaczy, że 10 lat temu ekscytowaliśmy się nieprecyzyjnymi wynikami i dopiero ustalenia tego spisu obrazują prawdziwą liczebność Ślązaków?
Nie do końca. W tym przypadku, mówiąc kolokwialnie, mamy dane 100 na 100, więc metodologicznie wszystko się zgadza. Natomiast nie można zapominać, że z punktu widzenia chętnych do deklarowania np. narodowości śląskiej, ten spis miał szereg utrudnień, opcji, wymagał – szczególnie od osób starszych – sporego wysiłku, by wpisać śląską deklarację w odpowiednią rubrykę. Kluczowy jest wniosek: Ślązacy są największą nieuznaną mniejszością etniczną w Polsce, a być może nawet w Europie. 600 tysięcy ludzi. To więcej niż populacja kilku europejskich krajów.

Co z tego wynika, oprócz tego, że po prostu wiemy?
To, że wiemy, to bardzo dużo. Jest w Polsce 600 tysięcy ludzi, którzy mają odrębną tożsamość etniczną, którzy mają swoją własną tradycję, którzy mają inne spojrzenie na historię, którzy oczywiście mają własny język i którzy uporczywie domagają się uznania w państwie polskim. A państwo to równie uporczywie im tego prawa odmawia.

To stan sprzed kampanii wyborczej. Ślązacy, którzy kiedyś całowali klamkę w jednym rządzie, a w oczach drugiego byli i są głównie zakamuflowaną opcją, dziś mogą przebierać w ofertach i obietnicach: język regionalny, mniejszość etniczna… Co się zmieniło?
Tak szczerze? Wybory. Od dawna na Śląsku liczymy głównie na siebie. Ale jest kampania, partie robią badania, dostrzegają różne składowe elektoratów i ich potrzeby. I jeszcze raz: w tym przypadku mówimy o rzeszy prawie 600-tysięcznej. To populacja porównywalna z ludnością całej Łodzi. Pytanie kolejne oczywiście brzmi, czy mamy do czynienia z przełomem, który przyniesie konkretne zmiany w prawie.

Jak to „pytanie”? Liderzy 4 partii opozycyjnych wprost obiecują język regionalny, jeśli po 15 października będą rządzić.
To prawda. Wszystkie partie opozycji demokratycznej popierają ten postulat. Na własne uszy słyszałem, jak Donald Tusk wymieniał język śląski wśród 100 konkretów PO na 100 dni.

Więc jak to „pytanie”?
15 października musimy wygrać wybory, to pierwszy warunek. A potem, jeśli dzisiejsza opozycja utworzy rząd, trzeba skutecznie tę obietnicę egzekwować. Kazik śpiewał kiedyś: „Nie wierzę politykom jak psom”. Ja jako Ślązak i uczestniczący obserwator polityki mam prawo do sceptycyzmu. Jako przyszły – mam nadzieję – parlamentarzysta, zamierzam walczyć o język regionalny. Wiem też, że układ sił w Sejmie może być niebawem taki, że mój pojedynczy głos może rozstrzygać o wielu sprawach i w tej sytuacji siła politycznego szantażu śląskich posłów może być większa niż kiedykolwiek.

To egzekwowanie dotyczy też sprawy uznania Ślązaków za mniejszość etniczną? Bo jeśli Tusk obiecał i to, to po co uchwalać język regionalny, jeśli ochrona języka zawiera się w prawach i przywilejach mniejszości etnicznej?
Tu sprawa jest trochę bardziej skomplikowana, bo o ile politycy pogodzili się z językiem śląskim, to do tematu mniejszości wciąż podchodzą – że tak powiem – jak pies do jeża. Po części wynika to bałaganu pojęciowego jaki mamy w Polsce: z mniejszością narodową, etniczną, narodowością i narodem. GUS nie pytał Ślązaków, czy czują się członkami mniejszości etnicznej, zapytał o narodowość. Na Śląsku też przez wiele lat posługiwano się pojęciem „narodu śląskiego”. Dziś raczej mowa o mniejszości etnicznej i to jest kategoria prawna, dość precyzyjna, określona w ustawie. W tym kontekście Ślązacy bez wątpienia są w Polsce mniejszością etniczną, najliczniejszą w kraju i to między innymi pokazują wyniki spisu. Jeśli chodzi o scenariusz polityczny, to - jakkolwiek to brzmi - obawiam się, że język dostaniemy szybko i tym będziemy musieli się zadowolić. Dlatego trzeba licytować wyżej, w dłuższej perspektywie walczyć o realizację obietnicy przyznania statusu mniejszości.

A może to również dla Ślązaków, dla regionalnych organizacji, samorządów, będzie próba, czy jesteśmy w stanie wykorzystać instrumenty i przywileje, jakie daje nam język regionalny?
W dużej mierze. Dotyczy to ochrony języka na poziomie nauczania, na poziomie edukacji regionalnej, kształcenia nauczycieli-regionalistów… Język regionalny zapewnia pieniądze nieporównywalne z tym, na czym dziś operują, w chałupniczym wymiarze tacy twórcy, jak Grzegorz Kulik czy Pejter Długosz. Wyobraźmy sobie, że w ten system wpuścimy 120, czy 150 milionów złotych rocznie. To oznacza zupełnie inną skalę i nowe możliwości. Patrzmy na Kaszubów, którzy ten egzamin zdali, choć też nie było to ani proste, ani oczywiste.

A zdali?
Kaszubów jest mniej niż Ślązaków. Mają swoje administracyjne trudności, nie najważniejsze jest to, że kultura kaszubska się rozwija, język kaszubski jest w szkołach, można go zdawać na maturze, kaszubistyka jest wykładana na Uniwersytecie Gdańskim, a po kaszubsku mówi się dziś na skalę nieporównywalną z czasami np. 20 lat wstecz. To są niepodważalne osiągnięcia, na które miejscami spoglądamy z zazdrością.

To załóżmy taki scenariusz: rządzi PO, w 100 dni, czyli gdzieś tak w pół roku mamy język regionalny. Czy my w ogóle jesteśmy na to na Śląsku gotowi?
Potrzebujemy kadr nauczycielskich i to wyzwanie nie tylko dla Uniwersytetu Śląskiego, ale i różnych instytucji regionalnych. Na pewno nie jesteśmy gorzej przygotowani niż Kaszubi, gdy prawie dekady ich język dostał status regionalnego. Energia, artyści, cały dorobek ostatnich lat śląskiej kultury – to nasz wielki kapitał.

Jak pan wyobraża sobie kulturę śląską, która stanie się – na pewno w jakimś stopniu – koncesjonowana przez państwo?
Tak bym tego nie nazwał. Nawet jeśli pieniądze przyciągną również ludzi, którzy wielkiej jakości do tej kultury nie wniosą. Zresztą, ja widzę zupełnie inny dylemat: jeśli nie zaczniemy tego procesu, nie otoczymy śląskości należną jej opieką państwa, za dwa-trzy pokolenia język śląski trafi do muzeum języków rzadkich. Tam będzie badał je jakiś antropolog albo socjolingwista, ale w codziennej praktyce on po prostu zniknie.

Dlaczego miałoby się tak stać, biorąc pod uwagę, jak wiele dobrego zdarzyło się w tej dziedzinie przez ostatnią dekadę, gdy państwo język i kulturę śląską miało w głębokim poważaniu?
Mam pewną analogię polityczną, bo – tak swoją drogą – uważam, że ta polityka na szczeblu regionalnym utorowała drogę śląskiemu renesansowi w kulturze. Ruch regionalny, któremu patronował Jerzy Gorzelik wprowadził śląskość do publicznej debaty, nie trzeba tego nawet specjalnie wyjaśniać. Natomiast jeśli popatrzymy sobie na poprzednią dekadę, na rok 2018, w którym Ruch Autonomii Śląska współrządził województwem, to z dzisiejszej perspektywy był to absolutny szczyt regionalistów w polityce. Co z tego zostało dziś, po katastrofie Śląskiej Partii Regionalnej? W śląskiej kulturze wydarzyło się wiele wspaniałego – Szczepanowi Twardochowi czy Grzegorzowi Kulikowi będą kiedyś na Śląsku stawiać pomniki, ale… Czy to dziś zjawisko powszechne? Czy raczej, obserwując to wszystko od środka, ulegamy trochę efektowi halo, a w Polsce wciąż jesteśmy takimi… Jak to powiedział Twardoch: „Krasnoludami”?

Ok, inaczej. Czy powinniśmy być wdzięczni wielkiej polityce, która miała nas w nosie, bo dzięki temu śląska kultura i nierozłącznie związany z nią język, stały się autentycznym zjawiskiem? Takim, na którym nikt nie położył łapy, nikt nie sprzedał i nie uzależnił od państwowego cyca?
W pewnym sensie, o ile my właśnie nie jesteśmy na szczycie tej fali, która z różnych powodów, również metrykalnych, zacznie opadać. Co jeśli filozofia „do it yourself” osiągnęła już szklany sufit? W tej sytuacji pieniądze, które Śląskowi się po prostu należą, pozwolą naszej kulturze na kolejny jakościowy skok i przebicie tego sufitu. Machiavelli pięknie mówił, że polityk musi korzystać z okazji. Jeśli z niej teraz nie skorzystamy, ktoś w przyszłości powtórzy, tym razem za śląskim mędrcem, że byliśmy dupowaci.

Mam wątpliwości, czy państwo jest dziś w stanie rozwijać coś takiego jak kultura.
Ale są przykłady, w historii i to nie całkiem dawnej. Jest taka fascynująca historia z książki „Magnificent Rebels” o niemieckich geniuszach, którzy na przełomie XVIII i XIX wieku spotkali się w Jenie i dzięki wsparciu księcia Karola Augusta praktycznie… wymyślili Niemcy. Te z czasów, gdy uważano je za mekkę poezji, sztuki i filozofii. Goethe, Schiller, Schelling, Fichte, Humboldtowie… To towarzystwo się potem rozpierzchło, ale w pewnym sensie, dzięki instytucjonalnemu wsparciu, stworzyli idee, dzięki którym możliwy stał się m.in. proces zjednoczenia Niemiec. Mówi pan o spontaniczności śląskiej kultury. Jasne, ale Teatr Śląski to przecież instytucja marszałkowska. Więc narzędzia i możliwości, które potrzebują odpowiednich ludzi. I dopiero Robert Talarczyk był w stanie je wykorzystać. Podobnie myślę o potencjalnym wsparciu, jakie śląska kultura może otrzymać od państwa.

Ponad 10 lat temu Michał Smolorz narzekał na stan śląskiej kultury i liczył, że wspólnota zbudowana wokół języka śląskiego może kiedyś wyda plon. Co będzie za 10 lat i żeby już nie narzekać, pytam o optymistyczny scenariusz.
Scenariusz marzeń? Śląski w szkołach i śląski na uniwersytecie. Śląski na maturze. Tacy ludzie jak Grzegorz Kulik czy Jolanta Tambor z katedrą, z doktorantami… Pamiętam jak 20 lat temu na uniwersytecie badacze godki spotykali się u prof. Tambor i sprzeczali się o pochylone „o”. Potem Grzegorz zaczął tłumaczyć wielką literaturę na śląski i okazało się, że można postawić kolejny krok, że naprawdę mamy do czynienia z językiem. Niemiecki ukształtował się dzięki tłumaczeniu Biblii na niemiecki, to wtedy stworzono wzór Hochdeutsch, który ukształtował się przez kolejne stulecie. Podobnie będzie z językiem śląskim.

Blisko 600 tys Ślązaków Ostateczne wyniki spisu powszechnego z 2021 r

Może Cię zainteresować:

Prawie 600 tys. Ślązaków! Po dwóch latach GUS w końcu policzył i mamy ostateczne wyniki spisu powszechnego

Autor: Maciej Poloczek

29/09/2023

Ślunsk wungiel czy kuncert Nie to nie jest po śląsku Nie piszcie tak

Może Cię zainteresować:

Ślunsk, wungiel czy kuncert. Nie, to nie jest po śląsku! Nie piszcie tak! "Boli mnie serce i czuję zażenowanie"

Autor: Maciej Poloczek

23/09/2023

Slazacy jak mandalorian spis powszechny

Może Cię zainteresować:

Marcin Zasada: Co na Śląsku zmienią wyniki spisu? Nic. Jesteśmy jak Mandalorianie, zdani tylko na siebie

Autor: Marcin Zasada

14/04/2023

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon