Ukraińska kuchnia w naszych miastach. „Łączenie kultur i tradycji doskonale sprawdza się w kuchni”

Wareniki, solianka, pielmieni, bliny... Wokół nas pojawia się coraz więcej lokali serwujących kuchnię ukraińską. Wygląda na to, że nasze kulinarne upodobania powoli się zmieniają, bo „ukraińskie fast foody” cieszą się coraz większą popularnością. Tak jest na przykład w Gliwicach, gdzie Dmytro Lewczuk sprzedaje swoje bilasze i pyriżoki. Tak jest też w Bytomiu czy Sosnowcu.

Tak jak przez ostatnie lata polska kuchnia podbijała serca Brytyjczyków, tak teraz kuchnia ukraińska podbija serca Polaków. A jeśli komuś wydaje się, że coś go ominęło, to proponujemy wizytę w Gliwicach. Przy ul. Jana Pawła II swój „fast food” otworzył Dmytro Lewczuk, Ukrainiec, który w tym mieście jest od pięciu lat. Wraz z rodziną – żoną Wiktorią, córką Swietłaną i synami – wyjechał z Myrnohradu (Mirnogradu) w 2017 roku. Uciekł od wojny w Donbasie, bo jego rodzinną miejscowość od linii frontu dzieliło tylko 30 kilometrów. Tam Dmytro Lewczuk był nauczycielem fizyki, tu musiał zaczynać od zera.

W Polsce pracował jako monter klimatyzacji, jednak niedawno otrzymał wypowiedzenie. Znalazł się w trudnej sytuacji, ale... – To było jak objawienie – opowiada. – Obudziłem się w środku nocy i pomyślałem, że budka z ukraińskimi przysmakami będzie dobrym pomysłem na biznes. Dzięki Bogu!

W kwietniu otworzył swój „fast food”, który szybko stał się popularny nie tylko wśród gliwiczan. – Byłem trochę zdziwiony, że Polacy nie wiedzą co to bilasz i pyriżok, bo sam jadłem to na co dzień – mówi Lewczuk.

Pyriżoki i bilasze

Już z daleka, za przystankiem Gliwice Górnych Wałów, na ulicy Jana Pawła II widać długą kolejkę na kilkanaście osób. Kolejka zaczyna się, a jakże, „U Dmytra”. Największą popularnością cieszą się pyriżoki, czyli rodzaj pączków z kapustą, ziemniakami i wątróbką drobiową, a także bilasze krokiety z mięsem wołowym i wieprzowym. Ceny? Od 5 do 9 złotych.

W kuchni przez ponad 13 godzin pracują także mama Dmytra, teściowa, żona oraz córka. Kiosk jest otwarty dość krótko, bo od godziny 11 do 13 i od 15 do 18 od wtorku do soboty. W niedziele i poniedziałki jest zamknięte, bo jak mówi Dmytro Lewczuk: „Niedziela jest dla Boga, a poniedziałek – na zakupy”.

Kolejka fast-foodu u Dmytra
Fot. Martyna Urban

Początkowo punkt był otwarty bez przerw od 11 do 18, ale w ciągu dnia zaczynało brakować nam produktów i musieliśmy na szybko wyrabiać bilasze i pyriżoki – tłumaczy. – Pracę rozpoczynamy przed godziną 7 a kończymy po 20.

Nawet kiedy punkt jest już zamknięty wciąż pojawia się sporo osób. Małżeństwo Żuchlińskich przyjechało aż z Prudnika. – Przeczytaliśmy w internecie, że pan Dmytro robi ukraińskie przysmaki, dlatego postanowiliśmy przejechać te 90 kilometrów, by osobiście przekonać się czy warto.

W kolejce stoją także osoby, które po raz kolejny odwiedzają fast food. – Najbardziej smakował mi bilasz z mięsem wołowym. Za pierwszym razem wziąłem tylko jeden, ale tym razem nie popełnię tego błędu i wezmę dla całej rodziny – uśmiecha się Tadeusz, mieszkaniec Gliwic. Lucyna Kundo przyjechała z Bytomia, aby dla siebie i męża kupić kilka ukraińskich przekąsek. Ona również dowiedziała się z internetu, że Dmytro Lewczuk serwuje je tak, że warto by . – Nawet gdyby miało teraz zabraknąć, zaczekam aż otworzą po przerwie – zaznacza.

Bilasze w fryturze
Fot. Martyna Urban


Dmytro Lewczuk na rozkręcenie interesu wziął kredyt, ale gdy tylko go spłaci, zamierza otworzyć drugi punkt i zatrudnić kolejne osoby do rodzinnego biznesu. 43-letni Ukrainiec zastanawia się także nad dostawami na wynos. Na razie jednak zainteresowanie jest tak duże, że brakuje rąk do pracy.

Chciałem podziękować wszystkim, którzy kupują u nas jedzenie. To bardzo miłe z ich strony. Mam nadzieję, że wszystkim smakuje i że nie uraziłem nikogo, kto stał w kolejce, a zabrakło dla niego przekąsek – zaznacza Dmytro Lewczuk.

Wareniki prosto z Bytomia

Fast food „U Dmytra” to nie pierwsze takie miejsce, w którym serwowana jest ukraińska kuchnia. W Bytomiu w restauracji Zelter Ukrainki od 15 marca sprzedawały swoje pierogi – wareniki. Ola, Inna, Julia, Natalia, Iryna, Maria oraz Ola porzuciły swoje dotychczasowe życie w Kijowie, Lwowie, Tarnopolu i uciekły przed wojną. Na początku zainteresowanie akcją było tak duże, że produkty rozchodziły się dosłownie w kilka minut. Kolejka ustawiała się już przed rozpoczęciem sprzedaży –wiele osób nie tylko chciało wesprzeć Ukrainki, ale także zjeść smaczny posiłek.

– To normalne, że jest w nich dużo lęku i niepewności, ale też widzimy, że to są silne kobiety, które chcą pracować. I tak zrodził się pomysł wspólnego lepienia pierogów. Łączenie kultur i tradycji doskonale sprawdza się w kuchni, więc serdecznie zapraszam na prawdziwe wareniki – mówi Irena Karanets, Ukrainka mieszkająca w Bytomiu.
ukraińskie pierogi w Bytomiu
W Bytomiu, w restauracji Zelter, świetnie sprzedawały się pierogi. Fot. Patryk Osadnik

Kuchnię i niezbędny sprzęt udostępnił Zespół Szkół Gastronomiczno-Hotelarskich. Miejsce do sprzedaży zapewniła z kolei restauracja Zelter przy ul. Strażackiej 3A. 15 kwietnia sprzedaż wareników zakończyła się. W ciągu miesiąca sprzedano 2253 porcje. Zainteresowanie kuchnią było tak duże, że postanowiono kontynuować biznes. 28 kwietnia w Bytomiu zostanie otwarte ukraińskie bistro, gdzie w dalszym ciągu będą serwowane wareniki, pielmieni i inne specjały od dziewczyn z Ukrainy.

Pomagają innym Ukraińcom

W Sosnowcu przy ulicy Sobieskiego 3 działa z kolei „Ukraińska kuchnia w Sosnowcu”. Tam od początku marca Swietłana Pietrowa, a razem z nią trzy Ukrainki, przygotowują między innymi pielmieni, barszcz, soliankę, gołąbki czy pierogi. – Jesteśmy bardzo zaskoczone, bo nie spodziewałyśmy się takiego zainteresowania. Najbardziej popularne są pielmieni. Ale też barszcz ukraiński, gołąbki bardzo dobrze się sprzedają. I pierogi – mówiła Pietrowa dla TVS.

ukraińska kuchnia w Sosnowcu
Fot. Mateusz Bochenek/ Facebook

Punkt przy ul. Sobieskiego 3 to nie jest ani restauracją, ani kioskiem czyi bistro To po prostu punkt sprzedaży ukraińskich potraw, garmażeria. Punkt został otwarty przez panią Swietłanę z Zaporoża, która jest z zawodu psycholożką. Można zakupić tam dania kuchni ukraińskiej, ale także wesprzeć Ukraińców, którzy przed wojną w Ukrainie uciekają do Polski i trafiają do Zagłębia czy na Śląsk. W sumie pracują tu cztery osoby, w tym syn pani Swietłany. Garmażeria czynna jest od poniedziałku do piątku w godz. 9-18.

Nowa, kulinarna tradycja?

W Polsce są już niemal 2 miliony Ukraińców. Siłą rzeczy ukraińska kuchnia zaczyna wkraczać w nasze życie. Niektóre potrawy były już w Polsce dobrze znane wcześnie, to – jak mówi Maria Ożga, finalistka II edycji Masterchef – na przykład pielmieni, czyli ukraińskie pierogi z nadzieniem mięsnym, kształtem przypominające polskie uszka. Czy pielmieni albo inne ukraińskie potrawy staną się częścią polskiej kuchni?

W kuchni ukraińskiej dominują kiełbasy oraz wędlina, często przed posiłkiem podsmażona. Ukraińskie gospodynie domowe przygotowują także bliny, pierogi oraz sękacze czy ciasteczka i to te potrawy mogą zakorzenić się w polskiej kuchni na stałe – uważa Maria Ożga.

Ukraińcy tęsknią za swoją kuchnią i nic dziwnego, że sprowadzają ją do Polski. Dmytro Lewczuk cieszy się, że Polakom tak smakują ukraińskie potrawy. Tym bardziej, że dzięki swojemu kulinarnemu biznesowi, może utrzymać swoją rodzinę.

Dmytro Lewczuk
Dmytro Lewczuk. Fot. „U Dmytra”/ Facebook


Subskrybuj ślązag.pl

google news icon