Patryk Osadnik
Waldemar Jan

Waldemar Jan: Nikiszowiec jest magiczny, ale... Większość mieszkańców chce po prostu spokojnie żyć, a prawa do tego trzeba pilnować

Popularność to cena, którą mieszkańcy Nikiszowca musieli ponieść, żeby żyć w miejscu, którego nie muszą się wstydzić, w którym nie muszą się bać. Gdzie jest ta granica? Jako przewodnik coraz bardziej skrępowany wchodzę na dziedzińce. Szczerze mówiąc, zwykle zatrzymuję się w bramie i mówię, że to przestrzeń prywatna, co trzeba uszanować. Ludziom przejadło się morze i Mazury. Górny Śląsk i turystyka industrialna stają się coraz bardziej popularne - mówi Waldemar Jan, prezes Fabryki Inicjatyw Lokalnych, związany z Nikiszowcem od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku.

Patryk Osadnik: Pierwszy Odpust u Babci Anny odbył się w 2009 roku, już po pierwszym Jarmarku na Nikiszu. Jak to wspominasz?
Waldemar Jan: Geneza Jarmarku na Nikiszu to wrzesień 2008 roku i… Jura Krakowsko-Częstochowska. Podczas wyjazdu z mieszkańcami spędziliśmy całą noc zastanawiając się, co zrobić, żeby ludzie przestali bać się Nikiszowca, a mieszkańcy nie musieli się go wstydzić. Tak zrodził się pomysł na jarmark. Cały czas mieliśmy w głowie, że w życiu osiedla są ważne dwa wydarzenia - Barbórka oraz odpust parafialny. Skoro jarmark odbył w grudniu, to trzeba było jakoś zagospodarować lipiec. Odpust to taki dzień, w którym rodziny spotykają się na obiadach, więc zorganizowaliśmy obiad, na który zaprosiliśmy między innymi Annę Dudzińską z Radia Katowice, ówczesnego dyrektora Muzeum Śląskiego Leszka Jodlińskiego czy prof. Dorotę Simonides. Kluski, rolady i modrą kapustę już dwa dni wcześniej zaczęliśmy przygotowywać wraz z mieszkańcami w Domu Katechetycznym przy parafii św. Anny w Nikiszowcu, gdzie przez wiele lat była nasza siedziba. W tym samym czasie powstawał Festiwal Sztuki Naiwnej Art Naif (Wówczas Nikisz-For) i udało nam się dogadać, że ich jarmark sztuki odbędzie się w tym samym czasie. W ten sposób połączyliśmy strefę sacrum, społeczną i artystyczną. Pamiętam, że pierwszy jarmark i odpust to momenty, kiedy zryw społeczny i poczucie bliskości były na bardzo wysokim poziomie, co zmieniło to miejsce.

Przytoczę twoje słowa z książki dotyczącej rewitalizacji Nikiszowca: "Kiedy kilkanaście lat temu proponowano właścicielom piekarni zorganizowanie choćby namiastki kawiarni, ci rezygnowali pełni obaw o to, czy ktoś nie ukradnie jej wyposażenia". Dziś Michalski i Cafe Byfyj to ikony Nikiszowca. Turyści walą tutaj drzwiami i oknami. Ludzie rano przyjeżdżają z innych dzielnic i miast na zakupy. To pewien symbol rewitalizacji osiedla?
Zajmuje się zawodowo rewitalizacją i zawsze podczas prelekcji lub na zajęciach ze studentami pokazuję Michalskich jako przykład udanych zmian rewitalizacyjnych. Początkowo, kiedy już otwarto tzw. mały Byfyj, stał tam zwykły "marketowy" ekspres do kawy, ale też go nikt nie ukradł. Później skończył się remont i otwarto dużą kawiarnię z prawdziwym dużym ekspresem za kilkadziesiąt tysięcy złotych. Przedstawiam to jako przykład "rewitalizacyjnego ekspresu do kawy", który pokazuje, że nie ma już obaw o bezpieczeństwo i o to, czy warto coś tutaj zrobić z perspektywy biznesu. Poza tym, Michalscy to biznes z ludzką twarzą, ponieważ angażują się w działania społeczne. Wielu młodych ludzi z Centrum Zimbardo stawiało tam swoje pierwsze zawodowe kroki.

Dwadzieścia lat temu Nikiszowiec uznawano za jedną z najgorszych, najbardziej niebezpiecznych dzielnic Katowic. Dziś pisze się: "Magiczny…", "Zachwycający…", "Niezwykły…". Sukces został osiągnięty?
Czasami się tego boję, a czasami tego potrzebuję. Nikiszowiec rzeczywiście jest na swój sposób magiczny, zachwycający i niezwykły, ale ma swoją wytrzymałość. Walczę z dwiema myślami. Z jednej strony, gdybyśmy niczego nie zrobili, to nie wiem, gdzie dziś byłby Nikiszowiec - ile osób interesowałoby się tym osiedlem, ilu nowych mieszkańców by się wprowadziło, ile powstałoby nowych biznesów, jak bardzo dalej mieszkańcy wstydziliby się swojego osiedla. Wstyd to niezwykle ciążące uczucie, które nie pozwala się rozwijać. Z drugiej strony, dzięki naszej kreatywności i aktywności mieszkańców, we współpracy z samorządem, który w 2009 roku zrozumiał, że ma tutaj społecznych partnerów, stworzyliśmy mechanizm, który sam się napędza. Nikiszowiec jest dziś miejscem społecznie przyzwoitym i dobrym do życia, choć ludzie są różni, ale to jest dobre. To świadczy o prawdziwości tego miejsca, które żyje, nie jest muzeum figur woskowych. Zdaję sobie sprawę z tego, że Nikiszowiec jest nadmiernie eksploatowany. Dziwnie mi o tym mówić, bo jestem jednym z autorów tej nadeksploatacji, ale należy pamiętać, że robimy wszystko, aby mieszkańców przed tym ochronić - zamykamy osiedle na czas wydarzeń (Jarmark na Nikiszu, Odpust u Babci Anny), wydajemy wjazdówki, uruchamiamy dodatkowe autobusy. Staramy się robić to w sposób odpowiedzialny i kontrolowany. Warto zwrócić uwagę na fakt, że Nikiszowiec, który jeszcze tak niedawno trzeba było podnosić z upadku, zaczął inicjować zmiany wokół - inwestycje mieszkaniowe, przedsiębiorstwa, HUB Gamingowo-Technologiczny. To niesamowita transformacja. O dziwo kilka lat temu wydawało nam się, że na rewitalizacji w szczególny sposób skorzystają mieszkańcy, na przykład na Nikiszowcu będą otwierali swoje biznesy, będą zarabiali na tej popularności. Tak się jednak w zdecydowanej większości przypadków nie stało. Dopiero teraz tworzymy sieć przewodników lokalnych, którzy mogą zarabiać na opowiadaniu autentycznych historii. Większość mieszkańców Nikiszowca chce po prostu wygodnie i spokojnie żyć, a prawa do tego trzeba pilnować. Moją małą definicją udanej rewitalizacji jest osiągnięcie stanu, w którym ludzie nie będą się wstydzić miejsca w którym żyją, a jakość życia będzie po prostu dobra. Myślę, że to się udało.

Odpust u Babci Anny

Może Cię zainteresować:

Odpust u Babci Anny na Nikiszowcu odbędzie się w niedzielę, 31 lipca 2022

Autor: Katarzyna Pachelska

25/07/2022

Teraz chciałbym spojrzeć na to z perspektywy mieszkańca, w końcu sam tutaj mieszkam. Lubię Michalskiego i Cafe Byfyj, ale jagodzianka za kilkanaście złotych to cena dla turysty, nie dla mieszkańca.
Ma to różne wymiary i nie mam gotowej odpowiedzi na to pytanie. Zapewne utrzymanie pewnego poziomy wymaga odpowiedniego pułapu cenowego. Dobrze też wiem, że kilka Komzonów dalej jest sklep pani Lidzi, w którym dobrze ubrane ekspedientki (Mam tutaj na myśli pewien spójny design, tradycję i kulturę pracy) obsługują klientów i sprzedają tańsze jagodzianki, które ludzie kupują od lat, mają swoje wydeptane ścieżki. Pamiętam, jak jeszcze przed pandemią COVID-19 mieliśmy w Centrum Zimbardo spotkania seniorów. Zawsze we wtorki, bo wtedy była tańsza kawa dla seniorów. To też miało swój klimat, niestety na jakiś czas przerwany, ale jeszcze może wróci. W miejscu dzisiejszej Śląskiej Prohibicji funkcjonował wcześniej lokal typowo obiadowy, komunijny, stypowy - kantyna w dawnym domu górnika z archaicznym wystrojem. Z czasem właściciele nie wytrzymali konkurencji i zainwestował ktoś ze znacznie zasobniejszym portfelem, a osiedle straciło miejsce, które przez lata tworzyło jego specyfikę. Żal mi tego. Na szczęście Śląska Prohibicja odnalazła się w pewnym narzuconym kanonie. Oczywiście czasem słyszę narzekania, że coś jest za drogie, ale tam też chodzą ludzie, często mieszkańcy Nikiszowca, a u Michalskiego dalej kupują chleb. Są miejsca dla turystów, dla turystów i dla jednych oraz drugich.

Nikiszowiec odwiedzają tłumy turystów. Mam okno od podwórka, codziennie widuję tam nawet kilka wycieczek. Może to incydentalne sytuacje, ale dla części mieszkańców to, lekko mówiąc, bywa uciążliwe i dają temu upust. Gdzie jest wytrzymałość Nikiszowca?
Trudno mi to zmierzyć. Rewitalizacja nigdy nie odbywa się za darmo. Popularność to cena, którą mieszkańcy Nikiszowca musieli ponieść, żeby żyć w miejscu, którego nie muszą się wstydzić, w którym nie muszą się bać. Gdzie jest ta granica? Jako przewodnik coraz bardziej skrępowany wchodzę na dziedzińce. Szczerze mówiąc, zwykle zatrzymuję się w bramie i mówię, że to przestrzeń prywatna, co trzeba uszanować. Ludziom przejadło się morze i Mazury. Górny Śląsk i turystyka industrialna stają się coraz bardziej popularne. Widzimy to chociażby po wzroście zainteresowania wycieczkami po Nikiszowcu, dlatego zwiększamy liczbę lokalnych przewodników, którzy wiedzą, gdzie można wchodzić, a gdzie nie, nie używamy głośników, ograniczamy grupy do dwudziestu osób. Pamiętajmy, że Nikiszowiec jest niewielki, można go zwiedzić w pół godziny, nie powinno się go porównywać do dużych turystycznych atrakcji. Do punktu krytycznego jeszcze daleko, ale nie chcemy go osiągnąć.

Przyznam szczerze, że nie potrafię czytać tekstów o "Magicznym Nikiszowcu". To dla mnie bardzo duży kontrast w stosunku do obsikanej bramy, pustych butelek przy ławkach czy awantur sąsiadów.
Dla mnie Nikiszowiec od początku mojej pracy w latach dziewięćdziesiątych był miejscem magicznym. Oczywiście spotykałem chłopaków w kapturach, kilka razy zapytano mnie, co mam w teczce, ale nigdy nie przydarzyło mi się nic z czego ta dzielnica była znana. W każdej społeczności są ludzie, którzy funkcjonują tak, a nie inaczej. To już nie do końca kwestia zubożenia, co bardziej kultury osobistej. Całe doświadczenie, popularność i modelowość Nikiszowca nie oznaczają, że sto procent ludzi przeszło tutaj jakąś przemianę, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Mieszkańcy dostosowali się do nowego sposobu funkcjonowania. Nawet młodzi, którzy byli swego czasu dość problematyczni, po prostu dojrzeli. Na kwestie kultury osobistej żaden pracownik społeczny nie ma wpływu, a jeśli rzeczywiście są osoby, które potrzebują pomocy, to ona tutaj działa. Dla mnie ta prawdziwość jest magiczna. Prawdziwe jest to, że są nadal młodzi chłopcy, którzy tłuką butelki w bramach, są grafficiarze, choć jeszcze mniej wyrafinowani artystycznie niż wcześniej, a nawet panowie, którym zdarzy się oddać mocz w bramie. Oczywiście, to nie jest przyjemne, ale autentyczne. Pamiętajmy, że na Nikiszowscu zawsze następowała wymiana mieszkańców. Jedyna różnica jest taka, że kiedyś przychodzili tutaj ludzie na takim samym lub niższym poziomie cywilizacyjnym, a dziś przychodzą ludzie nico zamożniejsi, o nieco większym kapitale w różnych sferach, co czasem prowadzi do konfliktów. Uważam jednak, że ta różnorodność jest dobra. Wymiar magiczny tkwi w autentyzmie. Kilka lat temu oprowadzałem wycieczkę i jeden z uczestników powiedział: "To niesamowite! Jak udało wam się nagrać ten zapach kotleta?". Nie dowierzałem. Wydawało mu się, że przyjechał do muzeum, a tam po prostu ktoś robił obiad. Tu mieszkają ludzie? Tak.

Warto zwrócić uwagę na fakt, że Nikiszowiec, który jeszcze tak niedawno trzeba było podnosić z upadku, zaczął inicjować zmiany wokół - inwestycje mieszkaniowe, przedsiębiorstwa, HUB Gamingowo-Technologiczny. To niesamowita transformacja (...) Moją małą definicją udanej rewitalizacji jest osiągnięcie stanu, w którym ludzie nie będą się wstydzić miejsca w którym żyją, a jakość życia będzie po prostu dobra. Myślę, że to się udało - Waldemar Jan.

Żeby ludzie nie parkowali na Placu Wyzwolenia, trzeba było ustawić donice, choć czasem i tak parkują obok mimo zakazu. Wyprowadzenie samochodów na zewnątrz jest jakimś tematem na przyszłość?
Z niecierpliwością czekam na ten moment, bo wreszcie coś się będzie działo - prawdziwy bunt społeczny. Nikiszowiec to żywe osiedle i zastanawiam się, czy ktoś tak samo chciałby dyskutować o wyprowadzeniu samochodów na przykład z Koszutki. Samochody turystów nie są problemem Nikiszowca. Niedawno Straż Miejska na jednym ze spotkań podała, że zdecydowana większość wykroczeń drogowych dotyczy mieszkańców. Wystarczy spojrzeć na to, że przy okazji Jarmarku na Nikiszu czy Odpustu u Babci Anny rozdajemy wjazdówki na osiedle, a przychodzą ludzie, którzy potrzebują ich więcej, bo mają trzy lub cztery samochody. Problem samochodów turystów to nie problem. Problem samochodów muszą rozwiązać mieszkańcy.

A co gdyby umożliwić wjazd mieszkańcom, którzy tego potrzebują, na przykład ze względu na niepełnosprawności, pozostałym umożliwić wjazd na przykład z zakupami, a parking zorganizować między innymi na terenie dawnej Kopalni Wieczorek przy skrzyżowaniu Szopienickiej i Górniczego Dorobku? Ja bym z tej alternatywy skorzystał.
Czasem dzierżawimy ten parking podczas wydarzeń i zapełnia się samochodami turystów. Tutaj konieczna byłaby całościowa zmiana myślenia ludzi o samochodach, a faktem jest, że większość mieszkańców chce parkować pod własnymi domami. Temat ruchu drogowego był ważnym tematem na początku przemian, czyli w latach 2009-2010, kiedy wyłączono z ruchu Plac Wyzwolenia. Wtedy była to decyzja bulwersująca, wymagająca konsultacji, ale się przyjęła. Dziś dyskutujemy, czy powinny tędy jeździć autobusy, czy rynek powinien być całkowicie nieprzejezdny, to mimo wszystko problem mniejszy niż uliczki i dziedzińce. Ogromną pracę wykonała Hutniczo-Górnicza Spółdzielnia Mieszkaniowa, która zleciła opracowanie techniczne pod przyszłą rewitalizację dziedzińców. Ten dokument określa między innymi dostępną liczbę miejsc parkingowych. Był też pomysł, aby wyznaczać miejsca na uliczkach, ale pojawiły się głosy, że to zniszczy estetykę osiedla. Powiem szczerze, że moment przesilenia turystycznego jest w mojej ocenie dalej, niż moment przesilenia samochodowego ze strony mieszkańców.

Wiadomo co dalej z dziedzińcami?
Wiadomo jaka część ma być poświęcona zieleni i rekreacji, a jaka miejscom parkingowym. Wszystko zależy od tego, który blok jako pierwszy uzbiera pieniądze na taką inwestycję. Na szczęście kanalizacja już została wymieniona, więc przed nami kwestia projektowania i przygotowania nawierzchni. Ważne, jak przy innych działaniach, żeby uczestniczyli w tym mieszkańcy. Trzeba też pamiętać, że na dziedzińcach już funkcjonują swego rodzaju ogródki. Niektórych to razi, ale dla mnie ta swojskość powinna zostać zachowana. To kwestia naturalności. Część mieszkańców nawet zaplanowała na jednym z dziedzińców ogród społeczny z małą szklarnią. Jak to będzie wyglądało? Czas pokaże.

Przemiany społeczne, o które zahaczyliśmy, to jedno. Drugie to rewitalizacja samej dzielnicy. W zasadzie przez ponad sto lat żadne prace konserwacyjne/remontowe na szeroką skalę nie zostały tutaj przeprowadzone. Niedługo może się to odbić czkawką.
Na szczęście budynki nie musiały jeszcze przechodzić kompleksowych remontów. Obawiam się, że to plan, który coraz bardziej się oddala. Miasto czekają duże inwestycje związane z Szybem Poniatowski i Szybem Puławski, a także tym, co będzie działo się wokół. W 2011 roku, kiedy stworzono plan rewitalizacji Nikiszowca, koszt remontu substancji mieszkaniowej obliczono na setki milionów złotych. Dziś nie wyobrażam sobie, aby ktoś mógł podjąć się takiej inwestycji. Całe szczęście Nikiszowiec ma już za sobą dużą zmianę, ponieważ piętnaście lat temu pozbyto się niskiej emisji, co na pewno wpłynęło na funkcjonowanie budynków. Jak będą się teraz zachowywały i kiedy zaczną się sypać? Nie wiemy. Poza tym to nie jest tak, że Nikiszowiec ma jednego właściciela, który może zarządzić remont. Jesteśmy za to świeżo po spotkaniu dotyczącym Szybu Poniatowski. Teraz to dla nas najważniejszy obiekt. Mieszkania są ogrzewane, niewiele pozostaje pustostanów, więc tkanka jest zabezpieczona.

Zandka, Zabrze

Może Cię zainteresować:

Zaniedbane zabytkowe familoki, urocze ogródki i obrzydliwe blaszane garaże. Taka jest Zandka w Zabrzu

Autor: Katarzyna Pachelska

02/02/2023

Jak będzie wyglądała przyszłość Szybu Poniatowski?
Przyszłość została dawno określona. Będzie to przestrzeń miejska i to ogromny plus. Teren nie został jeszcze w całości przekazany samorządowi, ale wkrótce formalności powinny zostać dopięte. Część kompleksu, o co przez lata zabiegaliśmy, będzie łączyła starych i nowych mieszkańców, a także turystów. Będzie to miejsce dialogu i działań społecznych. Część zyska funkcje muzealne oraz edukacyjne. Problemem jest czas. Z roku na roku wyposażenie wygląda coraz gorzej. Niektórzy mówią, że to i tak nic w porównaniu z innymi terenami postindustrialnymi, ale my rejestrujemy te zmiany. Po prostu nieużytkowane obiekty stopniowo popadają w ruinę. Mamy jednak nadzieję, że szósty etap rewitalizacji Kopalni Wieczorek (Szyb Poniatowski) nie będzie szóstym, ale jednym z wcześniejszych i obiekt wytrzyma.

Nikiszowiec cały czas się zmienia. Niedługo na terenie dawnej Kopalni Wieczorek ma powstać HUB Gamingowo-Technologiczny. To dla was (Fabryki Inicjatyw Lokalnych) dobra wiadomość czy raczej znak, że będzie dużo pracy do wykonania?
Chcielibyśmy, żeby ludzie decydujący o tym procesie nie myśleli tylko, że dla Katowic to niezwykła szansa rozwojowa, ale myśleli także o przestrzeni społecznej. Głośno o tym mówimy i mamy nadzieję, że tak będzie. Mam poczucie, że Szyb Poniatowski i Szyb Pułaski mogą przejąć nieco ciężar i odciążyć Nikiszowiec. Dziś trasy naszych wycieczek prowadzą tylko do wagoników kolejki wąskotorowej Balkan przy Szybie Pułaski lub pod bramę Szybu Poniatowski. Po rewitalizacji mogą znacząco się wydłużyć. Z drugiej strony nie bardzo wyobrażam sobie proces, który tutaj zajdzie. To będą gigantyczne przemiany. Chcemy, żeby było to przemyślane i realizowane wraz z mieszkańcami.

Wracamy znowu do kwestii społecznych. Jak przygotować mieszkańców na te zmiany?
Podoba mi się pomysł stworzenia HUB-u Gamingowo-Technologicznego. Od początku była mi bliska idea, aby obiekty po Kopalni Wieczorek nadal pełniły funkcje przemysłowe, choć w nieco innym, nowocześniejszym znaczeniu. Co się stanie z sąsiednimi osiedlami, takimi jak tak zwana Korea? Kto zdecyduje się mieszkać na wielkim placu budowy? Kto postanowi to wykorzystać jako inwestycję? Nie wiem. Czy rola ludzi zajmujących się rewitalizacją dobiegła końca? Nie. Osiedla, budowane jakiś czas temu jako idealne miejsca do życia, dziś stają się gettami i wymagają interwencji. Rozsądnie jest działać w taki sposób, aby do takiej sytuacji nie doprowadzić. W odniesieniu do Nikiszowca trzeba trzymać rękę na pulsie.

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon