Wigilia na Górnym Śląsku 150 lat temu. Dzieci straszył... Józef. Panny nasłuchiwały szczekania psów

W 1865 roku na łamach “Tygodnika Powszechnego” niemiecki etnograf i slawista Jan Mikołaj Fritz opublikował opis świąt Bożego Narodzenia na Górnym Śląsku. Nad badaniami spędził wiele lat i opisał je bardzo skrupulatnie, a nas mogą one dzisiaj zdziwić, głównie przez elementy mogące budzić grozę wśród najmłodszych.

fotopolska.eu
Rynek w Bytomiu

Jan Mikołaj Fritz przyszedł na świat w 1808 roku we Frankfurcie nad Menem, który to wtedy był częścią zależnego od Napoleona Bonapartego Związku Reńskiego. Zmarł za to w Breslau w 1870 roku, a swoje 61-letnie życie spędził w większość na terenie Śląska oraz Królestwa Polskiego. Nie tylko opanował język polski do perfekcji, ale również nauczał go na Dolnym Śląsku (w Królestwie Polskim uczył za to niemieckiego). Prowadził liczne badania i zostawił po sobie gros publikacji. Sporą część z nich napisał w języku polskim, a podpisywał się właśnie jako Jan Mikołaj. Uszanujmy to zatem, a że nie spytamy już Fritza, czy czuł się bardziej Johanem Nikolausem, czy Janem Mikołajem, to nie próbowałbym go wtłaczać w nasze ramy tożsamościowe.

W pracy Fritza najbardziej interesujące wydały mi się niewątpliwe “Zwyczaje i obyczaje w Szlązku pruskim” z 1865 roku, gdzie opisał zwyczaje Górnoślązaków. Nie tylko związane z Bożym Narodzeniem, bo w zasadzie opisał cały rok świąt i tradycji, ale te będziemy sobie porcjować na lepsze okazje, wspierając się innymi publikacjami. A teraz bez zbędnego przedłużania oddajmy głos badaczowi.

Pasterze zakładają bydlęce dzwonki

„W Wigilię Bożego Narodzenia pasterze (zwłaszcza w Górnym Śląsku), zdejmując dzwonki u szyi bydła, sami w nie ubierają się, a dodając do stroju tego łańcuchy i inne przedmioty brzęczące, przy dźwięku trąb i piszczałek chodzą od jednej chałupy do drugiej, a gdziekolwiek ci hałaśliwi goście pokażą się, częstowani są plackiem i piwem [chodzi o kołocz, nie placek kartoflany, przyp. RAB]. Zwyczaj ten bez wątpienia opiera się na podaniu o radości pastuszków, kiedy zwiastowano im narodzenie Chrystusa Pana. Tam, gdzie pan i sługa do tego samego zasiadają stołu, Wigilię obchodzą wspólnym pożywaniem śledzia. Póki skromna ta uczta nie skończona, gospodyni nie śmie wstać od stołu, a to z obawy, żeby na wiosnę kury wysiadujące jaja z gniazd nie uciekły. Pan domu bólem zębów nawiedzony, przylepia śliną ogon spożytej ryby do sufitu lub gdzie w kąciku izby, a wykonawszy tę operację, pewny jest, że nadal uwolnionym będzie od dokuczliwego cierpienia. Córka domu, do której należy nakrywanie stołu, po wieczerzy wytrząsa obrus przede drzwiami chałupy, podsłuchując pilnie, z której strony szczekanie psa dochodzi jej ucha, bo stamtąd przybędzie narzeczony. I przychówkowi parobcy [zajmujący się zwierzętami] i dziewki tego wieczora obfitszy niż zwykle dają obrok [paszę], ażeby i on [zapewne chodzi o zwierzęta w gospodarstwie] radował się ze Świąt nadchodzących; psom i kogutom zaś rzucają kromkę chleba czosnkiem zaprawioną [psy nie mogą jeść czosnku, to trujące dla nich], ażeby wzbudzić ich czujność [raczej niestrawność]. Na pociechę, a często i na postrach dziatwy w Wigilię Bożego Narodzenia zjawia się Juzuf (Józef) w towarzystwie Dzieciątka Jezus. Odziany ogromnym kożuchem przewróconym, opasany powrósłem i ciężkim łańcuchem, obabrany sadzami, mając na głowie wielką czapę futrzaną, a w ręku potężną palkę, rzeczywistym jest straszydłem dla przelęknionych dzieci, które błagalnym okiem patrzą na Dzieciątko Jezus, okryte białą płachtą, a rózgę trzymające w ręku. Gburowaty Juzuf grzmiącym głosem każe chłopcom zmówić pacierze; Dzieciątko zaś, napominając malców, zwłaszcza dziewczynki, żeby były posłuszne, bogobojne i obyczajne, opowiada, że ono tu poznosiło te piękne rzeczy, porozkładane około rzęsisto oświetlonej choinki. Ma się rozumieć, że dziatwa przyrzeka wszystko, czego od niej żądają, po czym straszliwy Juzuf odchodzi. Gospodyni przed pójściem na spoczynek pozostałe łupiny orzechowe napełnia solą, przeznaczając po jednej dla każdego członka rodziny. Biada, jeżeli nazajutrz sól roztopiona; jest to pewny znak śmierci tego, którego imię skorupa nosi”.

Lanie... ołowiu w Nowy Rok

„W wigilię Nowego Roku bawią się podobnie jak w dzień św. Andrzeja, lejąc ołów do wody i rzucając ostrużyny; ale obok tego puszczają łupiny orzechowe (w środku których pali się kawałeczek stoczka), naznaczone pewnymi imionami, na wodę w miednicy, uważając, która, z którą się zetknie. Jeśli to kawaler i panna, to dobra wróżba, bo wtedy ślub i wesele na widoku”.

Obraz świata, którego nikt nie pamięta

Pamięta ktoś jeszcze o Józefie do kompletu z Dzieciątkiem? Wydaje się to dość specyficzne. Mam wrażenie, że dla najmłodszych może to być raczej dość przerażające doświadczenie, nie radosne. Czasy się zmieniają, ludzie wraz z nimi. Ciekawa jest też większa świadomość śmierci w kontekście świąt, ale to znowu signum temporis. Wieś XIX-wieczna była bardziej oswojona ze śmiercią niż my dzisiaj. Nasza śmierć – jak mówią antropolodzy – mocno zdziczała. Interesujący jest również zwyczaj wróżb z ołowiu. No cóż, na bogato. Nie wosk, a ołów. Kto biednemu chłopu z górnośląskiej wsi zabroni.

Fritz pozostawił po sobie obraz świata, którego już dawno nie ma, ale mam wrażenie, że to obraz świata, którego już nikt nie pamięta. Świata, który w dobie rewolucji przemysłowej przypominał jeszcze o tradycjach starszych niż maszyna parowa, lecz powoli odchodzących w niepamięć. Pojawienie się nowych tradycji jak zawsze zmienia obraz świąt i nie myślmy, że coś robimy dziś źle. Można jednak pomyśleć o przywróceniu kilku elementów w ramach obchodzonych świąt.

A na deser zamieszczam jeszcze dwa opisy, ze świąt już minionych wprawdzie, ale wartych uwagi, mowa o Zaduszkach i Andrzejkach.

Zaduszki

„Dnia 1 marca w Czechach, Łużycach, Śląsku i w Polsce wychodzono na zgliszcza i przynoszono tam potrawy. W Czechach używane były maski wyobrażające umarłych cienie”.

Takie trochę meksykańskie święto umarłych

Andrzejki

„Wieczór 30 listopada, św. Andrzejowi poświęcony, nastręcza także sposobność do rozmaitej zabawy. Leją wtedy ołów, w łyżce blaszanej roztopiony, do wody, a z figur formujących się wróżą sobie przyszłość. Dziewuchy rzucają w tył trzewik, który jeżeli po spadnięciu na ziemię końcem, a nie napiętkiem obrócony jest ku drzwiom, przepowiada im zamążpójście w ciągu roku. Takimże sposobem ciskają ostrużyny z jabłek i z ich zakrętów starają się zgadnąć głoskę początkową (nazwiska) przyszłego męża. Zadanie to nie takie trudne, jak na pierwszy rzut oka się zdaje, bo dziewucha zwykle doskonale już zna chłopca o nią ubiegającego się”.

Jakub Wdzięczny Katowice 19 10 2022 5

Może Cię zainteresować:

"Bebok wcale straszny nie jest, tylko strasznego udawał". Grzegorz Chudy o bebokomanii i modzie na Nikiszowiec

Autor: Szymon Karpe

23/12/2023

Karp jest z nami już od setek lat. Nie pojawił się na stołach dopiero za PRL-u

Może Cię zainteresować:

Karp na Wigilię: ryba, którą wprowadzili komuniści? Na Śląsku się przyjęło, a śledzie poszły w odstawkę

Autor: Tomasz Borówka

23/12/2023

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon