Czarna ballada wujek teatr slaski

Zbigniew Rokita: Wijący się czarny wąż. I ten człowiek, który poprosił Szekspira o "trocha placu": Talarczyk

Zbigniew Rokita: Wijący się czarny wąż. I ten człowiek, który poprosił Szekspira o "trocha placu": Talarczyk

autor artykułu

Zbigniew Rokita

Kiedyś lubiłem myśleć, że Europę Środkową wymyślili ci, którzy nie chcieli już być na Wschodzie, ale wiedzieli, że na stanie się częścią Zachodu przyjdzie im jeszcze poczekać. Europę Środkową widziałem jako czyściec, wymówkę dla tymczasowości, wieczne aspirowanie. Pewnie myślałem tak, bo nikt nigdy nie wyjaśnił mi, na czym ta cała środkowoeuropejskość miałaby polegać, nie pokazał osobności, którą ta rzekomo wytworzyła.

Nie potrafiłem też dojrzeć geograficznych granic takiego bytu, a wszystkie próby ich wytyczenia kończyły się na przywoływaniu anegdot, jak ta o Andrzeju Stasiuku, który wbił w mapę cyrkiel na swoim Wołowcu i obrysował w każdą stronę promień długości trzystu kilometrów – powstały okrąg ogłosił swoją własną Europą Środkową. U mnie nie mogłoby to zadziałać, bo moja Europa Środkowa wymyka się prostej geometrii, sztywnej kartografii, pojawia się w miejscach, gdzie najmniej się jej spodziewam, a później znika tam, gdzie ma psi obowiązek być. Próbowałem nanosić jej powidoki na swoją własną mapę, ale o wyłaniających się kształtach milczały korespondencja Miłosza z Venclovą, dzienniki Máraia, dokumenty Grupy Wyszehradzkiej i eseje Kundery.

Ja do konturowania własnej Europy Środkowej używam bowiem nie cyrkla, a ołówka. Nanoszę na mapę kropki – jedną zawsze tam, gdzie ktoś opowiedział coś o mnie. Bo moja Europa Środkowa to miejsca, gdzie ktoś snuje moją własną opowieść.

Południowcy Europy Środkowej

Nanoszę na mapę kropki i wyłania się otóż pas podłużny, nieco obły. Kropek pojawia się najwięcej na ziemiach Germanii Slavici z czasów przed I wojną światową, na tym całym pograniczu słowiańsko-germańskim, kawałkach imperiów Habsburgów i Hohenzollernów, gdzie kiedyś-kiedyś byli żyli ze sobą Słowianie i Germanie. To ziemie dotknięte największymi traumami XX wieku, ale tylko częściowo – większość z nich nie leżała na snyderowskich „skrwawionych ziemiach”, na których w latach 1933–1945 doszło do najkrwawszego ludobójstwa w dziejach. To miejsca, w których tak dobrze się czuję: Śląsk, Morawy, Słowacja, Czechy, Galicja (ale ta wschodnia, ukraińska Hałyczyna). Ta kraina nie ma nazwy, ale nazwijmy ją południem Europy Środkowej – między kosmosami dawnych wpływów tureckich i rosyjskich, między Bałkanami a Rzeczpospolitą Obojga Narodów i Imperium Rosyjskim.

Ci „południowcy” Europy Środkowej bardzo często potrafią opowiadać o rzeczach najtrudniejszych z dystansem i humorem, którego na północy regionu, w tych wszystkich Warszawach, Moskwach i Mińskach, nieraz brakowało. Rzadziej wpadali „południowcy” w pułapkę łatwej martyrologii, szczucia łzami tam, gdzie ich ronienie przestało już przynosić jakikolwiek pożytek.

Jasne, zawsze najłatwiej tłumaczyć świat anegdotą, ale odkąd Europa Środkowa usamodzielniła się już po 1989 roku, to miała dla mnie zawsze dwie twarze: północ – Lecha Wałęsy, południe – Václava Havla.

Ma ta kraina swoich wielkich opowiadaczy, którzy opowiedzieli mi o największych tragediach XX wieku. Ma Czechów Bohumila Hrabala, Jaroslava Haška i Otę Pavla, ma Ukraińców Jurija Andruchowycza i Serhija Żadana, ma Ślązaków Horsta Eckerta i Kazimierza Kutza, i wielu, wielu innych.

Cieszę się, że jestem ze Śląska, bo na Śląsku znajduję to, czego zawsze szukałem poza nim. Śląsk jest jedną z najciekawszych krain mojej Europy Środkowej. Dzisiejsza opowieść śląska ma jednak ileś swoich wyjątkowości, których nie znam ze Lwowa czy z Ostrawy. Jedną z nich jest teatr – w żadnym innym miejscu tej krainy, tak wielkiej, jak na Śląsku teatr nie odgrywa takiej roli (Bogiem a prawdą – na całym świecie nie znam żadnej kultury, w której teatr byłby tak istotny jak tu).

Talarczyk poprosił Szekspira o "trocha placu"

Nie znam się na teatrze, ale od niedawna trochę znam się na teatrze na Śląsku i przyznaję, byłem w szoku, gdy uświadomiłem sobie, jak masowym jest on tutaj medium. Teatr kojarzył mi się zawsze z elitarnością i pewnie na ogół trochę taki jest, jednak fenomen tutejszych scen polega między innymi właśnie na ich egalitarności – tak przynajmniej podpowiadają liczby. Na Cholonka w Korezie sprzedano grubo ponad 100 tysięcy biletów, na Piątą stronę świata w Śląskim następne kilkadziesiąt tysięcy. Myślę zresztą, że znacznie więcej osób zna te dwie świetne śląskie książki z ich teatralnych adaptacji niż z lektury.

Te i parę innych rzeczy zaadaptował Robert Talarczyk, Środkowoeuropejczyk pełną gębą. Talarczyk adaptuje rzeczy nieadaptowalne i ma w sobie ów wicowo-zdystansowany do świata nerw „południowców” Europy Środkowej. Wiele wymyślonych przez niego fraz powinno zresztą trafić na koszulki, magnesy i stać się elementem śląskiej popkultury, a mnie drażni, że tak się nie dzieje. Miejsce mówiącej Kożdego żol Świątkowej jest nie tylko na scenie, ale też na breloczkach i koszulkach – tam, gdzie trafił już choćby Szwejk.

Jasne, to też nie tak, że Robert sam stworzył śląski teatr – bez Grażyny Bułki, Barbary Lubos czy Dariusza Chojnackiego to by nie wyszło. On jednak był architektem tego zjawiska. Kazał aktorom i aktorkom godoć, poprosił Szekspira, by zrobił trocha placu tak, żeby zmieściły się tam też śląskie tematy, Szekspir postąpił zaś jak należy.

Czasem zastanawiam się tylko, czy śląski teatr przeżyje Roberta, czy gdy Robert na emeryturze na kasetach VHS będzie oglądał swoje najlepsze role, na Śląsku dalej teatr będzie zajmował się Śląskiem. Chciałbym, żeby śląski teatr nie okazał się trwającą jedno czy dwa pokolenia modą. To zresztą lęk, który odczuwam nie tylko wobec teatru. Czasem po prostu boję się, że śląskość okaże się modą, która kiedyś zgaśnie tak nagle, jak się pojawiła. Wówczas historycy nazwą może to całe zamieszanie „efektem gryfnie” lub znajdą równie intrygującą frazę.

Na razie jednak śląska kultura ma się nieźle, śląski teatr jeszcze lepiej, a jedną z rzeczy, które mnie w nim pociągają, jest to, że nie zamyka się w zaduchu autochtonicznych dylematów. Na Śląsku opowieść Ślązaków jest artystycznie atrakcyjniejsza niż opowieść nie-Ślązaków, jasne, ale etniczni Ślązacy są na Śląsku w mniejszości. Tak pozostanie i bez intelektualnego uszczerbku nie można opowiadać jednych bez drugich (inna rzecz: bądź na Śląsku mądry i pisz wiersze, połap się tu, kto jest Ślązak, kto nie-Ślązak). Śląsk to jedno z miejsc Europy Środkowej, gdzie różne narodowe opowieści mogą się jeszcze zderzyć w głównym nurcie – po XX-wiecznych mordach i przesiedleniach takich zakamarków ubyło.

Teatr Śląski od kilku lat stara się więc powiększyć śląską wspólnotę, zauważa przyjezdnych. Wyspiański (choć ja fantazjuję o zmianie patrona na Kutza) zrobił to przede wszystkim w opowiadającej o pacyfikacji Wujka Czarnej balladzie. Wiem, co mówię, byłem trzykrotnie, od roku biegam po aglomeracji i opowiadam: „Jakie to dobre!”.

Hanysy i gorole - za coś, w co wierzyli

Teatralna opowieść o Wujku sprzyja powstawaniu panśląskiej pamięci, łączeniu doświadczeń hanysów i goroli. Na Wujku wśród dziewięciu ofiar było siedmiu przyjezdnych i dwóch Ślązaków. Pacyfikacja była pierwszym przypadkiem po II wojnie światowej, gdy jedni i drudzy wspólnie przelali krew za coś, w co wierzyli. Jakkolwiek za sprawą lekkiego patosu brzmiałoby to jak zdanie osoby z północy, a nie południa Europy Środkowej – Wujek mógłby stać się mitem założycielskim nowego Śląska, a Śląsk mitów potrzebuje.

Pewnie jednak prędko się nim nie stanie, bo poza Katowicami to wciąż historia mało znana. Ja sam dowiedziałem się o pacyfikacji niedawno, może trzy–cztery lata temu, pracując nad Kajś. Historią Polski interesowałem się zawsze od Piasta Kołodzieja do 1956 roku i znów od 1989. To, co pomiędzy – a zwłaszcza czasy strajków Solidarności – wypierałem, tymi tematami zbytnio maltretowali mnie rodzice i dziadkowie. Czarna ballada to jeden z pierwszych artystycznych obrazów o tamtych czasach, które coś we mnie ruszyły.

Pacyfikacja Wujka dla Talarczyka ważna jest osobiście, bo Talarczyk pochodzi z Brynowa, mieszkał obok kopalni, na kopalni 13 grudnia 1981 roku był jego ojciec. Robert miał wtedy trzynaście lat i duża część Czarnej ballady to jego wspomnienia. Lubię słuchać ludzi w tym wieku. Młodsi rozumieją niewiele, starsi chyba rozumieją za dużo, znają poprawne odpowiedzi na najważniejsze pytania, a osoby we wczesnym nastolęctwie widzą najwspanialej. Jasne, Robert z czasem też wszystko zrozumiał, ale pisząc Czarną balladę, nie udawał, że w 1981 roku był małym brynowskim powstańcem.

Poprosiłem go nawet niedawno o parę wspomnień, gdy o pacyfikacji pisałem dla „Tygodnika Powszechnego”. Opowiedział między innymi o tym, jak z kuzynem Grzesiem chciał dostać się na dach brynowskiego bloku, żeby zobaczyć kopalnię: „Wjechaliśmy na górę, weszliśmy przez właz i… zobaczyliśmy starszych panów, którzy siedzieli na krzesełkach wędkarskich, mieli lornetki, flaszkę i oglądali sobie pacyfikację. Było tam z dwadzieścia osób, cała trybuna. I patrzyliśmy wszyscy na marsz zomowców, wyglądali jak długi, wijący się czarny wąż, jakby były ich miliony. Dla nas, dzieci, to była wielka przygoda. Fascynowaliśmy się wtedy Terrorem Mechagodzilli czy Gwiezdnymi wojnami, a tu mieliśmy z dachu film na żywo”.

Podoba mi się ten dystans Roberta. Podoba mi się świat, w którym nie istnieją tematy wyciągane poza nawias żartu, święte. Chcę świata, w którym nie dostanę po głowie, gdy napiszę, że chichotem historii jest to, iż za pacyfikację Wujka odpowiadali partyjniacy o nazwiskach Gruba i Okrutny.

Miał więc Robert historię do opowiedzenia. Brynowianie i brynowianki, z tego, co wiem, nieczęsto znajdowali się w centrum wydarzeń Europy Środkowej. Częściej mieszkańcy Pragi, Oświęcimia, Budapesztu czy Krakowa. A tu – wielka historia przyszła na Brynów i od razu na ich osiedlu odbyła się największa operacja polskich sił zbrojnych od końca II wojny światowej. To wysoko zawieszona poprzeczka. Masakra na Wujku to też największa zbrodnia stanu wojennego. Sam stan wojenny pochłonął około czterdziestu żyć, z czego blisko co czwarte właśnie na katowickiej kopalni.

***

Powyższy artykuł ukazał się jako przedmowa do książkowego wydania sztuki Teatru Śląskiego w reżyserii Roberta Talarczyka Wujek '81. Czarna ballada. Sztukę wydało Śląskie Centrum Wolności i Solidarności.

Pacyfikacja kopalni Wujek

Może Cię zainteresować:

Rocznica pacyfikacji kopalni „Wujek". Zapis godzina po godzinie największej tragedii stanu wojennego

Autor: Teresa Semik

15/12/2023

Robert Talarczyk

Może Cię zainteresować:

"Mnie tępe Ślonzoki wkur… najmocniej. Że godajom ino po ślonsku i nie chcą się uczyć" - Robert Talarczyk o "Byku", dumie i Śląsku

Autor: Marcin Zasada

15/04/2022

Zbigniew rokita kajs teatr slaski

Może Cię zainteresować:

Zbigniew Rokita: Trzy lata "Kajś". Od swoich czytelników dowiedziałem się chyba więcej niż oni ode mnie

Autor: Zbigniew Rokita

07/07/2023

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon