22 maja to Europejski Dzień Walki z Otyłością. Czego nas uczy historia?

Pokażcie takiego czy taką, co nie lubi dobrze zjeść. Wszyscy lubią, wiadomix. Jedzcie i pijcie na zdrowie, ale też właśnie o zdrowiu nie zapominajcie. 22 maja, w Europejski Dzień Walki z Otyłością, ku przestrodze przypominamy śląskich Piastów, co nie znali umiaru w jedzeniu i źle się to dla nich skończyło. A przy okazji poznajcie średniowieczną kuchnię.

Średniowieczna uczta

Mieszko Otyły był śląskim władcą, panującym w XIII wieku. Rządził księstwem opolsko-raciborskim, czyli dzisiejszym Górnym Śląskiem (tak mniej więcej). Podczas najazdu mongolskiego w 1241 roku obronił swój stołeczny Racibórz, a następnie uczestniczył w bitwie pod Legnicą. Powiadają, że niezbyt walecznie i to przez niego Mongołowie zadali klęskę armii jego kuzyna, Henryka Pobożnego. Jak było, tak było, Mieszko bitwę przeżył, a Henryk nie. Niestety, księciu nie dane było długie życie. Pod Legnicą liczył sobie około 21 lat, zmarł zaledwie pięć lat później. Przyczyny śmierci Mieszka w tak młodym wieku są tłumaczone różnie, jednak jego przydomek Otyły może sugerować, że książę zanadto folgował sobie przy stole.

Mięso, mięso i jeszcze więcej mięsa

Podstawą średniowiecznej diety były zboża (z prosem i żytem na czele), z których sporządzano różnych odmian polewki, papki i bryje (a na inny sposób placki i pieczywo). Część historyków zachwala średniowieczną kuchnię jako bardzo zdrową i lekkostrawną, bo opartą na produktach roślinnych i do tego - co zrozumiałe - bez konserwantów. Coś w tym jest, jednak - też rzecz oczywista - nasi średniowieczni przodkowie weganami w żadnym razie nie byli. Ibrahim ibn Jakub, żydowski kupiec z muzułmańskiej wtedy Kordoby, który w X wieku przemierzał m.in. ziemie dzisiejszej Polski (mapa europejskich szlaków handlowych tamtej doby podpowiada, że mógł odwiedzić i Śląsk), zaświadcza, iż państwo Polan Mieszka I obfituje m.in. w mięso (oraz miód i ryby).

Mięso więc jak najbardziej figurowało w średniowiecznym jadłospisie. I to prawdopodobnie nie tylko w menu ludzi bogatych, choć fakt, że to oni mogli pozwolić sobie na spożywanie go w największych ilościach. Toteż nadwaga była problemem niejednego ze szlachetnie urodzonych, a także częstym zjawiskiem wśród duchowieństwa. O ile jeszcze rycerze mieli szanse spalić nadmiar kalorii na ćwiczeniach w sztuce walki, uczestnicząc w kampaniach wojennych czy od biedy turniejach (tu zresztą wysiłek był stosunkowo krótkotrwały), o tyle ich dla ich władców było to już znacznie trudniejsze. W podróżach czy nawet wojennych wyprawach otaczali się na ogół możliwie dostępnym komfortem i potrafili bez umiaru korzystać z przysługującej im na mocy prawa gościnności (i zapasów) poddanych.

Z mięs największą popularnością cieszyła się wieprzowina, wołowina była już oczko bardziej luksusowa. Jednak elity najżarłoczniej zajadały się dziczyzną i drobiem. I to nie byle jakim. Na stołach miłościwie panujących mile widziano skrzydełka i udka kurcząt, tłuste gęsi, a już zwłaszcza kapłony, czyli specjalnie utuczone, kastrowane młode koguty, cenione za swe delikatne mięso. Tego na dłuższą metę nie wytrzymałby żaden żołądek, a i sercu nie byłoby łatwo. Zawałem groziłoby samo sprawdzenie poziomu cholesterolu.

Piwa, miodu, wina dajcie!

A napitki? Było to przeważnie piwo, częściej ważone z pszenicy niż z jęczmienia. Na Śląsku i w Polsce szczególnie i (i zasłużenie) dobrą opinią cieszyło się to ze Świdnicy. Sycony miód (z dodatkiem chmielu, korzeni, a nawet soku malinowego czy wiśniowego) był już napitkiem mniej powszechnie degustowanym (bo droższym). Podobnie wino, mimo iż to do przełomu XIII i XIV wieku (tzn. nim oziębił się klimat) produkowały nawet krajowe winnice. Ale gatunki dla wybrednych i bogatych importowano - najwięcej z Węgier i Austrii, ale też z Włoch i Istrii, czy nawet z Grecji (konkretnie z Krety i Morei). Wina standardowo dosładzano cukrem i miodem, dodawano też do nich korzenie i zioła, czy nawet owoce morwy. Mając więc na uwadze, czym zapijano, wątroba i trzustka również musiąły ciężko walczyc o życie. Dosłownie.

Wszystko to sprawiało, że nawet jeżeli ktoś przetrwał kilkadziesiąt lat stosowania tego typu diety, płacił za to katastrofalnym stanem uzębienia.

Legendarną ofiarą braku umiaru w jedzeniu jest Bolesław III Rozrzutny, książę legnicki, brzeski i wrocławski. Ten śląski Piast, syn Henryka V Brzuchatego (też wymowny przydomek, swoją drogą), przypłacił życiem godzien rekordu Guinessa wyczyn, jakim było pożarcie za jednym posiedzeniem trzynastu kurczaków, zapitych kilkoma litrami wina.

Pobicia wyniku świętej pamięci księcia nie zalecamy. Życzymy za to świetnego apetytu, ale też zdrowego odżywiania się i jak najwięcej ruchu.

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon