Adam Kowalski: Zamiast jednego, wyłącznego lokatora cokołu na placu Wolności, zaprośmy wielu gości, jak to robią w Londynie

Nasze miasta pełne są starych i nowych powstańców, powracających Redenów, znikających żołnierzy, upadających i powstających księży, oblewanych farbą papieży - pisze Adam Kowalski, dyrektor Muzeum Hutnictwa w Chorzowie, nawiązując do felietonu Zbigniewa Rokity, opublikowanego na łamach ŚLĄZAGA.

Pomnik londyn

Zbigniew Rokita, podwójny laureat Nagrody Nike za reportaż "Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku", na łamach ŚLĄZAGA w piątek 3 lutego 2023 r. opublikował felieton pt. Postawmy w Katowicach pomnik Cholonka. Symbol śląskiego humoru i zagubienia, w którym postuluje, by na placu Wolności w Katowicach umieścić pomnik słynnego bohatera powieści Janoscha, który zyskał drugie życie dzięki spektaklowi katowickiego Teatru Korez.

Dziś głos w tej sprawie zabiera Adam Kowalski, specjalista od zabytków industrialnych, dyrektor Muzeum Hutnictwa w Chorzowie, mieszkający w Rudzie Śląskiej:

Lubię pomnik na placu Żwirki i Wigury w Rudzie... To dawne targowisko miejskie, a zarazem reprezentacyjny plac, miało swojego Kajzera Wilhelma I. Na tablicy zamontowanej na cokole pomnika upamiętniono nazwiska mieszkańców miejscowości poległych w wojnie prusko-francuskiej. Ponieważ wojny poza frontami toczą się również na cokołach, Wiluś musiał ustąpić miejsce Powstańcowi Śląskiemu, dzierżącemu złoty róg i sztandar. Wspomniana tablica została przeniesiona do miejscowego kościoła, z którego wkrótce bezpowrotnie zniknęła. W 1939 roku Powstaniec podzielił los Kajzera. Gdyby wiedział, że patronem placu za chwilę zostanie Horst Wessel, najprawdopodobniej sam by się „zdecokolizował”.

W 1942 r. plac stał się miejscem publicznej egzekucji Joachima Achtelika – studenta krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, działacza propolskiego, członka Armii Krajowej. Ciało Achtelika zawisło na placowej latarni, a wśród obserwatorów, przymusowo spędzonych na miejsce kaźni przez SS, znajdował się inny student krakowskiej uczelni. Był nim Piotr Latoska – wówczas górnik z Walencioka. Przyszły uczeń Dunikowskiego nie wiedział wówczas, że Achtelik zaledwie 4 lata później zostanie patronem placu, na którym przyszło mu dokończyć żywota, a on sam stanie przed sporym rzeźbiarskim wyzwaniem.

Górnik/Olimpijczyk to realizacja enigmatyczna. Dwoistość, zawarta w nazwie plenerowej rzeźby, niezwykle nowoczesnej jak na ówczesne, nie tylko rudzkie realia, odzwierciedla niepewność badaczy i historyków sztuki odnośnie jej tematyki oraz leżącej u źródła dzieła inspiracji. Temat sportowy Latosce obcy bynajmniej nie był. Górnictwo tym bardziej. Węgiel to dla Latoski nie tylko źródło utrzymania i natchnienia, ale także częste tworzywo prac, w którym krzepła twórcza idea. Zatem górnik trzymający w uniesionej ręce karbidkę czy olimpijczyk z zniczem? Dla mnie to zawsze był górnik – szczególnie, że rzeźba powstała na zamówienie KWK Walenty-Wawel, a sam skwer sąsiadował z zakładowym domem kultury tejże. Być może jednak jest trzecia droga?

Kilkanaście metrów od latoskowej rzeźby stoi owa straszna latarnia. Piotr Latoska nigdy nie zapomniał zdarzeń z 1942. Do przeżytej wówczas traumy wrócił m.in. tworząc w blasze miedzianej "Powieszenie Joachima Achtelika". Co ma z tym wspólnego awangardowy Górnik/Olimpijczyk? Przyjaciel artysty, autor fotograficznych reprodukcji wielu jego dzieł oraz współautor wydawnictw dotyczących między innymi twórczości Latoski, opowiedział mi, jak sam artysta widział swoje dzieło.

Rzeźba zamówiona przez kopalnię na skwer przed zakładowym domem kultury miała być pierwotnie zlokalizowana frontem do muru oporowego, nad którym ciągnie się linia zabudowy kolonii robotniczej przy dzisiejszej Bankowej. W jednym z tych domów mieszkał zresztą sam rzeźbiarz. Jednak Latosce zależało, aby rzeźba spoglądała na dawne miejsce kaźni, co udało się przeforsować z zamawiającym. Dlaczego? Według relacji, postać nie jest bowiem ani górnikiem, ani olimpijczykiem, a uosobieniem samego artysty, będącego świadkiem zdarzenia składającym hołd bohaterowi podniesionym nad głowę zniczem. Warto raz jeszcze podkreślić, że obaj byli studentami krakowskiej ASP, więc to również gest w kierunku krakowskiego konfratra.

Ta wersja każe nam inaczej spojrzeć nie tylko na samą rzeźbę. Zmienia się bowiem cała semiotyka placu. Oba obiekty pozostają w symbolicznej relacji, dopełniają się kompozycyjnie i znaczeniowo, domagając się spojrzenia na nie jako na całość. To wyjątkowo subtelna, a jednocześnie zdecydowana gra z pamięcią, szczególnie w kontekście wcześniejszych symbolicznych acz brutalnych walk na dłuto i kamień, rozgrywanych w przestrzeni placu.

Piotr Latoska z wielką subtelnością wkroczył na planszę charakterystycznej dla Górnego Śląska politycznej gry z pamięcią zbiorową, nanosząc na nią swoją warstwę pamięci indywidualnej. Jego rzeźba przez lata pełniła funkcję fontanny. Sam plac stał się miejscem rekreacji i zabaw dziecięcych. Może w ten sposób odwrócić chciano uwagę od wojennych traum lub doświadczeń Achtelika z AK. Latoska jednak nie zapomniał. Jego iście postmodernistyczna strategia tworzy w przestrzeni miejskiej palimpsest, w którym artysta pozostawił przecierki umożliwiające spojrzenie w kolejne warstwy. Kiedy wiemy, gdzie skrobać, szybko je odkrywamy. Porządki, narracje i symbole nie znoszą się, lecz wzajemnie dopełniają.

Szyb Franciszek Ruda Śląska

Może Cię zainteresować:

Ekspert od zabytków industrialnych: Szyb Franciszek w Rudzie Śląskiej powinien być living museum, żywym skansenem tradycji górniczej

Autor: Katarzyna Pachelska

17/08/2022

Troplowitz oskar i jego krem nivea

Może Cię zainteresować:

Piotra Fuglewicza osobisty Panteon Górnośląski. Książka „Cokoły przechodnie” to też jego matura ze Śląska

Autor: Katarzyna Pachelska

16/09/2022

Taka finezja i wzajemna życzliwość symboli nie zdarza się jednak często. Zdecydowanie częściej sięgamy po przemoc. Nasze miasta pełne są starych i nowych powstańców, powracających Redenów, znikających żołnierzy, upadających i powstających księży, oblewanych farbą papieży. W Ameryce drżą w posadach liczni Robertowie E. Lee, a nawet Rosseveltowie, zaś Estonia i kraje bałtyckie konsekwentnie oczyszczają przestrzeń publiczną z sowieckich pamiątek. Saddamowie będą padać i wstawać – tak w życiu, jak i jego upamiętnieniach.

Czy jest sposób, żeby nasza przestrzeń symboliczna nie była betonowana znaczeniami, które musimy wysadzać, aby zrobić miejsce kolejnemu betonowi lub odlewowi? Czy to uchroni nas od niepamięci? Pusty cokół na katowickim Placu Wolności to piękna idea, ale cokół kusi. Gospodarnie byłoby znaleźć mu lokatora. Może to Cholonek, lub jakiś nasz „Pan Guma” Pawła Althamera z warszawskiej Pragi. A może w czasach, w których znaczenia naszych wielu pamięci i dziedzictw wymagają ciągłej renegocjacji możemy zagrać w inną grę, dostosowaną do płynącej wartko rzeczywistości?

Na londyńskim Trafalgar Square, upamiętniającym wielkie zwycięstwo Royal Navy z 1805 r., stoi kolumna Nelsona. Na cokołach otaczających plac znajdujemy króla Jerzego IV, oraz generałów Havelocka i Napiera. To dziś nie tylko symbole wielkiej historii Korony, ale także kolonializmu, maskulinizmu, imperializmu i militaryzmu. Zamiast zastanawiać się, czy ich miejsce wciąż powinno być na cokołach, władze Londynu zdecydowały się na pomysł o wiele lepszy, iście brytyjski. Czwarty cokół pozostaje niezagospodarowany. Z braku funduszy nie zrealizowano przeznaczonego mu konnego pomnika króla Williama IV. Od 1999r. Specjalna komisja powołana przez burmistrza Londynu wybiera artystę, który na rok staje się kuratorem cokołu. Dzięki temu kolejne realizacje proponują nowy układ znaczeniowy najsłynniejszego londyńskiego placu. Podejmują dialog lub polemikę z historią i jej bohaterami, intrygują, drażnią lub śmieszą. Raz jest to złoty chłopiec na bujanym koniu, nawiązujący wprost do niezrealizowanego pomnika monarchy. W przeciwieństwie do wyobrażenia dumnego władcy, chłopiec oddaje hołd niewinności, dzieciństwu i trudom dorastania. Kiedy indziej to kopia słynnego HMS Victory – okrętu generała Nelsona ze słynnej bitwy morskiej. Okręt zamknięty jest w wielkiej butelce, a jego żagle uszyte są z tradycyjnych afrykańskich tkanin, manifestujących historię i tożsamość mieszkańców Afryki. Projektem, który dokonał największej uniwersalizacji przestrzeni cokołu był jednak słynny One & Other Antony'ego Gormleya. Przez kolejne 100 dni, 24h na dobę losowo wybrane osoby za pomocą zwyżki mogły wejść na cokół, by zostać 5-minutowym bohaterem. Tak everyman mógł wprowadzić swoje wartości i dziedzictwo między bohaterów. Jedni tańczyli, inni śpiewali, jeszcze inni wygłaszali polityczne manifesty, chcąc jak najpożyteczniej wykorzystać dany im przez artystę czas.

Fourth Plinth Commission stał się jednym z najsłynniejszych programów kuratorskich na świecie. Trafalgar Square żyje, wibruje od znaczeń. W przypadku słabszej realizacji wystarczy poczekać rok na kolejną. Najważniejsze jest jednak to, że czwarty cokół utrzymuje pamięć w ruchu, a to ona decyduje o tym, czy potrzebujemy Nelsonów, Piłsudskich i Ziętków na cokołach. Ułatwia odpowiedzi, gniecie, nawołuje, pyta. Może więc zamiast jednego, wyłącznego lokatora placu Wolności, zaprośmy wielu gości. Przyjęcie zawsze jest dobrą perspektywą, a drzwi Śląska zwykły stać dla gości otworem.

Plac Wolności w Katowicach jak Plac Zwcyięstwa w Paryżu

Może Cię zainteresować:

Wojciech Fudala: Gęsta zabudowa oraz zieleń mogą ze sobą współgrać. Popatrzcie na Plac Wolności w Katowicach

Autor: Wojciech Fudala

15/05/2022

Tak powstawał drugi pomnik żołnierzy radzieckich

Może Cię zainteresować:

Pusty cokół. Pomniki na placu Wolności w Katowicach nie miały szczęścia

Autor: Tomasz Borówka

07/02/2022

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon