Wikimedia Commons
Niccolo i Matteo Polo doręczają papieżowi Grzegorzowi X list od wielkiego chana

Benedykt Polak – śląski Marco Polo. Wielka, przełomowa i... zapomniana wyprawa do stolicy wielkiego chana

Benedykt Polak był wielkim podróżnikiem średniowiecza. Przemierzając tysiące kilometrów, dotarł do stolicy imperium mongolskiego u szczytu potęgi. Stanął przed wielkim chanem prędzej niż słynny Marco Polo. I nawet jeżeli nie pochodził ze Śląska (nie ma co do tego pewności, choć to możliwe), był ze Śląskiem bardzo związany. Pomijając już to, że do jego wyprawy nie doszłoby, gdyby nie najazd Mongołów na Śląsk.

Śląsk i Mongołowie? Skojarzenie niewątpliwie istnieje, nawet średnio uważający na lekcjach historii uczeń coś tam zapamiętał o bitwie pod Legnicą. Kto wie, może i poda rok, w którym miała miejsce, a nawet doda, że poległ w niej książę śląski Henryk Pobożny. Uczeń bystrzejszy i bardziej będzie wiedział o wielkich zniszczeniach Śląska, jakie wyrządziły wtedy u nas wojska mongolskie, np. o zniszczeniu Bytomia. Ale i o tym, że Racibórz zdołał obronić się przed napastnikami. Zaś ten interesujący się historią lokalną, dowie się może o dawnym słupie w Mikulczycach, który legenda wiązała z mongolskim najazdem. Albo o kopcu pod Górowem, mającym jakoby być mogiła mongolskiego dostojnika, kryjąca skarby, ale i nawiedzaną przez zjawy. Czy też o tym, że kaszę gryczaną zwano „tatarką”, wierząc, że jej ziarna dotarły w nasze strony przywiezione tu przez skośnookich najeźdźców (nie do końca precyzyjnie określanych Tatarami, ale w tradycji trwale się zakorzeniło).

Natomiast Benedykt Polak, który z Mongołami i mongolskim imperium ma wspólnego wiele jak nikt ze Ślązaków tamtej epoki, to postać w Polsce i na Śląsku bardzo słabo znana.

Na szlakach mongolskiego imperium

Był rok 1245, a więc niedługo po przerażającym najeździe mongolskim na Węgry, Małopolskę i Śląsk, gdy do Mongolii wyruszył Giovanni da Pian del Carpine (inaczej Jan di Piano Carpini, co można zgrabnie przetłumaczyć jako Jan z Grabowej Doliny). Włoski franciszkanin wiózł posłanie papieża Innocentego IV, który domagał się od wielkiego chana, by zaprzestał agresji na kraje chrześcijański i sam przyjął chrzest. Zakonnik odwiedził wpierw Batu-chana (wnuka Czyngis-chana i wodza w straszliwej kampanii 1241 r.) w Saraju nad Wołgą. A a w roku 1246 w sam raz zdążył do mongolskiej stolicy Karakorum na ceremonię objęcia władzy przez wielkiego chana Gujuka (również wnuka Czyngisa i kuzyna Batu). Carpini zastał tam sporo Europejczyków, i to nie tylko w roli jeńców. Wśród przybyszy z Zachodu byli podróżnicy i kupcy z Rusi, Węgier, a nawet Francji. Wszelako papieska misja wzięła w łeb. Wprawdzie Gujuk okazał posłom dyplomatyczną grzeczność i hojnie ich obdarował, lecz poza tym nie tylko odmówił spełnienia żądań papieża, ale i sam zagroził kolejnym najazdem na Europę, jeżeli głowa Kościoła Katolickiego nie podporządkuje się jemu, wielkiemu chanowi. W 1247 r. Carpini powrócił do Europy z niczym. No, niezupełnie. Zwłaszcza z perspektywy czasu widać doskonale, że wyprawa nie poszła na marne.

W tymże roku 1247 w podbitej przez Mongołów Persji bawili dominikanie Szymon z Saint-Quentin i Ascelin z Lombardii (członkowie jednej z misji, wysłanych do wielkiego chana równolegle z wyprawa Carpiniego). W 1253 r. z kolejnym poselstwem od papieża (oraz króla Francji) byli w Karakorum André i Jacques de Longjumeau. Również w 1253 r. podróż do Karakorum odbył franciszkanin Wilhelm z Rubruk. Nie dość że odbył, ale i szeroko opisał stolicę imperium oraz swoje próby nakłonienia nowego wielkiego chana – Mongkego – by ten przyjął chrzest. Mongke odmówił ponoć słowy: Bóg dał wam Pisma Święte, a wy ich nie przestrzegacie – tymczasem my dostaliśmy wieszczków, robimy, co nam mówią, i żyjemy w pokoju.

Słowa te mogą brzmieć osobliwie zważywszy, iż Czyngiz-chan i jego potomkowie stworzyli mongolskie imperium ogniem i mieczem, na stosach trupów i zgliszczach spalonych miast. Nie są jednak pozbawione sensu. Polega on na tym, że podbój mongolski połączył i zunifikował pod względem administracji, komunikacji a i prawa (egzekwowanego okrutnie, niemniej jednak) szereg krajów Azji i krańców Europy, od Chin po Ruś. Na szlakach handlowych zapanował spokój i porządek.

Jak pisze zasłużenie popularny autor książek o średniowieczu Dan Jones, Mongołowie zmienili światowy handel i sieci szlaków podróżnych. Rosnące ambicje terytorialne Mongołów i skala ich podbojów umożliwiły podróże tysiące kilometrów poza horyzont oraz powrót w rodzinne strony, by zdać relację z wyprawy. Dokonana przez nich przebudowa Azji Środkowej, Persji i Rusi Kijowskiej była równie okrutna jak każda imperialna ekspansja w XIX wieku. Mongolski marsz przez świat naznaczony krwią, podobnie jak kolonialne spustoszenie, mino wszystko otworzył globalny handel i stworzył ogólnoświatową sieć informacyjną, dzięki czemu dzieje Europy Zachodniej wkroczyły w nowy etap.

I nawet jeżeli jest coś z przesady w ówczesnym powiedzeniu, iż mogła nimi bez obaw podróżować samotna kobieta z garnkiem złota na głowie, to na pewno podróżowanie stało się o wiele bezpieczniejsze niż dawniej.

(...) przyniósł niespotykaną dotąd stabilizację w całej Eurazji – pax Mongolica (pokój mongolski) – pisze o Czyngis Chanie inny autor, Edward Brooke-Hitching. – Dzięki czemu podróżni pierwszy raz w dziejach mogli stosunkowo bezpiecznie pokonywać szlak z Europy do Chin.

W latach 1271-1295 azjatyckie szlaki przemierzył najbardziej znany ze średniowiecznych podróżników, Marco Polo, autor słynnego „Opisania świata” (a w zasadzie nie tyle autor, co bohater – warto pamiętać, że miał „ghost writera”, którym był współtowarzysz jego więziennych niedoli, pisarz Rusticello z Pizy). Marco Polo, postać oczywiście szalenie interesująca, jest dziś prawdziwą ikoną podróżowania, bohaterem książek, filmów i seriali. A przecież zwróćmy uwagę na to, że nie był pionierem europejsko-azjatyckich wojaży. Uprzedził go chociażby wspomniany Giovanni da Pian del Carpine, a tym samym... Benedykt Polak.

Zapomniany towarzysz Carpiniego

Nasz Janko z Grabowej Doliny miał bardzo konkretnie związki z Polską i Śląskiem. Franciszkaninem też był nie byle jakim, bo jednym z pierwszych, jako kompan i uczeń samego św. Franciszka z Asyżu. Później zaś stanął na czele polskiej prowincji franciszkanów. Stad zresztą domniemania o jego polskim pochodzeniu. Polakiem ani Ślązakiem ojciec prowincjał chyba jednak nie był, natomiast w Polsce i na Śląsku przebywał. Wiadomo na przykład o jego przyjaźni z synem i następca Henryka Pobożnego, księciem Bolesławem Rogatką. Po katastrofie pod Legnicą, pod wpływem przerażających zniszczeń wyrządzonych przez Mongołów na Śląsku (które niewątpliwie oglądał na własne oczy) uznał za swą misję uchronienie Europy przed podobnym losem.

Jakoż i ojciec Giovanni namówił Innocentego IV do podjęcia próby ochrzczenia (czytaj: ucywilizowania, w każdym razie z ówczesnego europejskiego punktu widzenia) wielkiego chana. W efekcie zapobiegliwy papież wyprawił aż cztery symultaniczne poselstwa – dwa franciszkanów i dwa dominikanów. Sam Giovanni da Pian del Carpine wyruszył z Lyonu, przez Niemcy i Czechy, na Śląsk, do czym – goszczony przez poslkich książąt w Krakowie i Łęczycy – na Ruś, stamtąd zaś za Wołge i w głąb Azji. We Wrocławiu do jego pocztu dołączyło dwóch franciszkanów: Benedykt Polak i niejaki C. de Bridia (być może C. z Brzegu). Na temat tajemniczego ojca C. trudno powiedzieć coś pewnego (mógł nawet nie być z Brzegu), natomiast w przypadku Benedykta Polaka jest na szczęście inaczej.

Nie jest udowodnione, że towarzysz Carpiniego był Ślązakiem, niemniej ze Śląskiem wiele go łączyło. Domniemywa się, że nim wstąpił do zakonu, był rycerzem. Choć w bitwie pod Legnicą czy obronie Raciborza nie uczestniczył (został zakonnikiem około 1236 r.), to mógł być ich naocznym świadkiem. Znał kilka języków obcych, wśród nich łacinę (co oczywiste, zważywszy jego stan duchowny), staroruski (co już mniej oczywiste), a do tego mongolski. Znajomość staroruskiego przez Benedykta bywa używana jako argument przeciwko jego śląskiemu rodowodowi – dowodzi się, że to przesłanka pochodzenia ze wschodu Polski. Lecz to nie wydaje się przekonujące. Wiek wcześniej ruskim władał zapewne słynny śląski możnowładca Piotr Włostowic, zwany Duninem czy tez Duńczykiem. Przydomek ten, zdaniem niektórych, może świadczyć o tym, że przodkami Piotra byli Waregowie – zasymilowani na Rusi wikingowie. Potomkiem osiadłych na Śląsku Waregów (bo tacy byli bez wątpienia, ich archeologiczne ślady odnaleziono np. w Opolu) mógł być i Benedykt Polak. A skąd znał mongolski? Pewności nie ma, ale możliwości sa dwie: albo zetknął się z mongolskimi jeńcami, wziętymi do niewoli podczas wyprawy wojennej w 1241 r., albo też jakiś czas w mongolskiej niewoli spędził. Jakkolwiek było – stanowił wyśmienitego kandydata na towarzysza papieskiego posła na dwór wielkiego chana. Wyśmienitego i głównego. Skład wyprawy w miarę przemierzanej drogi (cały przebyty dystans wyniósł około 19 tys. km) wykruszał się i w końcu Carpini i Benedykt podróżowali samowtór, nie licząc ich mongolskiej eskorty wojskowej.

Niczym android Roy Batty z „Blade Runnera” Benedykt mógłby powiedzieć rodakom i w ogóle Europejczykom: Widziałem rzeczy, o których wam, ludziom, się nie śniło. Jednak jego wrażenia i spostrzeżenia z podróży do Azji nie przeminęły jak łzy w deszczu. Zostały po nim dwie ważne relacje – spisana przez C. de Bridia relacja Benedykta z ekspedycji, „Historia Tartarorum” oraz napisana już osobiście rozprawa naukowa (pierwszy tej miary, uczony traktat na temat kultury i języków ludów dalekowschodnich) „De Itinere Fratrum Minorum ad Tartaros”, zwany „Sprawozdaniem”. Trzecią relację z wyprawy – „Historia Mongalorum quos nos Tartaros appellamus” („Historię Mongołów, Tatarami zwanych”) napisał sam Carpini.

A jednak Benedykt Polak przez lata (ba, przez wieki całe!) pozostawał w zapomnieniu. Jego „Sprawozdanie” doczekało się publikacji dopiero w... XIX wieku, po upływie blisko 600 lat od swego powstania! Zapomniano o nim też w Polsce, gdzie zostało przetłumaczone i wydane po upływie jeszcze jednego (i to z górą) stulecia, w 1986 r.

Benedykt Polak wciąż jest postacią stosunkowo mało znaną w Polsce, choć to na szczęście się zmienia, także na Śląsku. Ma swoją tablicę pamiątkową we Wrocławiu i patronuje jednej z ulic prastarej stolicy Śląska (oraz drugiej w Warszawie). Zaistniał w literaturze pięknej (powieść Deotymy „Branki w jasyrze”, książki dla dzieci Łukasza Wierzbickiego „Wyprawa niesłychana Benedykta i Jana. Historia prawdziwa o podróży Benedykta Polaka” oraz „Wróżby dla Kuźmy”), a nawet na telewizyjnym ekranie (cykl historyczny „Wielcy Odkrywcy – Benedykt Polak”).

Wszystkie trzy relacje z wyprawy Carpiniego i Benedykta są obecnie uważane za – tak, nie ma w tym nic z przesady! – kamienie milowe światowej geografii i historii. Wyprawa franciszkanów, niedoceniana przez wieki, bo pozostająca w cieniu podróży Marco Polo, którą poprzedziła o całe dekady – oceniana jest obecnie jako jedna z najważniejszych ekspedycji średniowiecza, a i w dziejach. Giovanni da Pian del Carpine i Benedykt Polak stoją dziś w rzędzie postaci tej miary, co Krzysztof Kolumb, Ferdynand Magellan czy James Cook, albo David Livingstone i Henry Morton Stanley.

Wilhelm z Baskerville

Może Cię zainteresować:

Witelon, śląski naukowiec epoki katedr. Dzięki niemu mamy okulary, lasery i światłowody

Autor: Tomasz Borówka

27/05/2023

Pułkownik Kurtz z "Czasu Apokalipsy"

Może Cię zainteresować:

Emin Pasza, jak sądzę? Żyd ze Śląska w Afryce, czyli "W pustyni i w puszczy" w czas apokalipsy

Autor: Tomasz Borówka

01/10/2023

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon