Charles de Gaulle na Śląsku był dwa razy. Pamięć o wielkim Francuzie XX wieku trwa tu do dziś

We wrześniu 1967 roku w sercu Górnego Śląska, pojawił się gość niecodzienny: prezydent Francji, generał Charles de Gaulle. Jego słowa wypowiedziane w Zabrzu – „najbardziej polskie z polskich miast” – były czymś więcej niż uprzejmym gestem. To był subtelny sygnał dla Moskwy, Waszyngtonu, Bonn i reszty Europy. Ten moment, choć dziś nieco zapomniany, mówi wiele o wizji świata, jaką miał jeden z najważniejszych liderów XX wieku.

Czy francuski generał rozumiał Śląsk?

W ciepły, wrześniowy dzień 1967 roku, na przemysłowy Śląsk nieoczekiwanie zawitał duch wolności. Wysoki i dumny – generał Charles de Gaulle, prezydent Francji, przyjechał z wizytą do Polski Ludowej, ale w jego przemówieniach pobrzmiewała nuta niezależności, która wykraczała daleko poza zwykłą kurtuazję.

„Zabrze – najbardziej polskie z polskich miast!” – obwieścił. Ale czy wiedział, co mówi?

Tło wizyty: Europa na rozdrożu

Lata 60. były czasem twardych blokowych podziałów. ZSRR czuwał nad lojalnością krajów satelickich, a USA kontrolowało Wolny Świat. Tymczasem de Gaulle, niepokorny wizjoner, budował dla Francji trzecią drogę – Europę od Atlantyku po Ural, niezależną od dwóch supermocarstw. Jak zamierzał tę wizję ziścić, pozostało jego sekretem. Jedno jest pewne: pragnął przywrócić Francji jej reputację światowego gracza, nadszarpniętą podczas II wojny światowej (szczególnie w katastrofalnym dla niej roku 1940), kompromitacją Dien Bien Phu i postawieniem do szeregu przez USA i ZSRR podczas kryzysu sueskiego. I trzeba przyznać, że wiele na tym polu osiągnął. A może Francuz widział analogie pomiędzy swoim krajem a sponiewieraną przez mocarstwa Polską? Nie docenił tylko stopnia jej zwasalizowania przez Sowietów. A szerzej tego, czym nadal pozostaje ZSRR mimo śmierci Stalina i na jak krótkiej smyczy Kreml trzyma państwa Układu Warszawskiego. To był częsty błąd zachodnich polityków.

W oczach de Gaulle'a jego wizyta w Polsce była więc gestem wobec państwa, które miało potencjał, by prowadzić politykę suwerenną – przynajmniej w teorii. W Zabrzu, dawnej śląskiej twierdzy przemysłu, de Gaulle dostrzegł siłę historii, która mogła służyć europejskiej wspólnocie.

Gigant z duszą pancerniaka

Był wysoki. Bardzo. Mierzył sobie 196 centymetrów i nie dało się go nie zauważyć – ani w tłumie, ani w historii. De Gaulle to typ człowieka, który wszedł do pokoju i od razu było wiadomo, że to on będzie dowodził – nawet jeśli to była to tylko izba gospody w Nowym Bieruniu.

Miał wojnę w genach. W sierpniu 1914 roku, gdy jako młody porucznik prowadził kontratak na czele swojego plutonu, dostał wtedy swoja pierwszą kulkę i został ranny. Rok później powtórnie. Verdun? Jak najbardziej, był i tam. I trafił do niewoli, gdzie spotkał Michaiła Tuchaczewskiego. Ironia historii: za kilka lat Tuchaczewski będzie próbował podbić Polskę, a de Gaulle – wtedy już doradca wojskowy – będzie w Warszawie, pomagając Polakom odeprzeć bolszewicką nawałę.

W 1921 roku de Gaulle trafił na Górny Śląsk jako członek francuskiej misji (dziś nazwalibyśmy ją stabilizacyjną) podczas plebiscytu. Kwaterował w karczmie, popijał miejscowe wino, a przed tańcem się nie wzbraniał. Może nie był duszą towarzystwa, ale rzucał się w oczy i jego obecność zapamiętano.

Międzywojnie to czas, gdy świat próbował zrozumieć, jak nie powtórzyć horroru z okopów. De Gaulle – już nie jako romantyczny oficer, lecz militarny wizjoner – pisał, analizował, projektował. Wśród ojców broni pancernej, obok Guderiana, Liddel Harta czy Pattona, często pojawia się jego nazwisko. I nie przez grzeczność. Przez uznanie.

De Gaulle był jednocześnie monumentalny i ludzki. Mógłby być postacią z powieści, ale był rzeczywisty. Żył, działał, tańczył, walczył. Byłoby wręcz dziwnym, gdyby nie pozostawił po sobie śladu w historii.

Od Wolnej Francji do Paryża

Było lato 1940 roku, gdy Francja skapitulowała, a Wehrmacht triumfalnie przedefilował przez Pola Elizejskie. Dla wielu był to koniec – ale nie dla Charles’a de Gaulle’a. Ten wysoki, nieco szorstki generał z imponującym ego i jeszcze większym poczuciem misji nie miał zamiaru się poddać. Znalazł się w Londynie, dosłownie w cieniu Winston’a Churchilla, i tam założył Wolną Francję – polityczny wehikuł, który miał przywrócić honor jego ojczyźnie. Głos miał silny, charakter jeszcze silniejszy, a wizja... no cóż, sięgała daleko poza kanał La Manche.

W Londynie wydawał komunikaty, przemawiał przez BBC i twardo obstawał przy tym, że Vichy to nie Francja, a prawdziwa Francja walczy dalej. Raz pod wozem, raz na wozie – Wolni Francuzi, początkowo lekceważeni tak w Kancelarii Rzeszy jak i w Białym Domy, stopniowo zyskiwali coraz większy rozgłos, potem wpływy, a w końcu coraz bardziej liczące się siły zbrojne. De Gaulle balansował między wojskową bezkompromisowością a polityczną elastycznością, aż jego formacja stała się główną reprezentacją francuskich interesów. I kiedy alianci oswobodzili Francję – to jego czołgi pierwsze wjechały do Paryża, a nie figuranci z Vichy.

Po wojnie de Gaulle był jak głaz — nie do ruszenia, nie do zignorowania. Stanął na czele tymczasowego rządu, choć de Gaulle nie zamierzał okazac sie tymczasowy. Przez lata był politycznym punktem odniesienia we Francji — aż w 1959 został prezydentem V Republiki. A wtedy dopiero zaczął układać świat na własną modłę.

Francja miała być niezależna. Europa miała mieć własny głos. NATO – no, mogło poczekać. Charles nie grał według cudzych zasad.

Prezydent Francji z własną mapą świata i Europy

Jako przywódca V Republiki, de Gaulle szukał dla swego kraju miejsca poza orbitami USA i ZSRR. Zerwał część więzi z NATO, promował pojednanie z Niemcami i ostrzegał przed rewizjonizmem granic. Jego słowa w Zabrzu były nie tylko pochwałą polskości – to był sygnał dla Moskwy, Waszyngtonu i Bonn, że Polska ma wartość większą niż tylko geopolityczna pozycja.

Gdy zimna wojna dzieliła glob na dwa podwórka – jedno z napisem „Made in USA”, drugie z pieczątką CCCP – de Gaulle zrobił rzecz dość zuchwałą. Uznał, że Francję… nie musi płacić za parkowanie na żadnym z nich. Był prezydentem, który nie lubił być w cieniu, nawet jeśli ten cień rzucały supermocarstwa.

Nie wzruszała go sentymentalna wizja pojednania – raczej chłodna kalkulacja. Widział potencjał w zjednoczonej Europie, a do tego potrzebował partnera: Niemiec. I choć jeszcze niedawno strzelali do siebie w Alzacji i Saarze, teraz podpisali Traktat Elizejski (1963), cementujący ich współpracę.

Ale de Gaulle nie był naiwny – Francja miała granice, Niemcy też. I miał nadzieję, że te drugie przestaną się upominać o to, dokąd powinny sięgać.

Amerykanie nie byli zachwyceni. Szczególnie, gdy de Gaulle – nie zważając na dyplomatyczne maniery – wykrzyknął w Kanadzie „Niech żyje wolny Quebec!”. W Waszyngtonie zrobiło się nerwowo, a w Londynie… niezręcznie. Francuski prezydent właśnie wziął megafon i zaczął mówić rzeczy, których się nie mówi.

A kiedy Kennedy stał w Berlinie i ogłaszał, że jest Berlińczykiem – de Gaulle pewnie właśnie popijał koniak, myśląc: „Miło, ale ja mam inne plany dla Europy.”

Nie chodziło mu tylko o Zachód. De Gaulle patrzył dalej – od Atlantyku po Ural, jak sam mawiał. W jego wyobraźni nawet Polska, Rumunia czy Czechosłowacja mogły znaleźć miejsce w przyszłej Europie. Czy rozumiał, że tamte rządy tańczyły, jak Moskwa zagrała? Trudno powiedzieć. Może nie chciał tego wiedzieć. A może wierzył, że historia prędzej czy później przestanie grać na nutę Kremla.

„Niech żyje Zabrze!”

W 1967 roku prezydent Francji postanowił wejść na polską scenę polityczną z przytupem – i zrobił to… w Zabrzu. Nie chodziło jednak o turystykę przemysłową. Charles de Gaulle przyjechał do PRL, by zbudować polityczny most między Paryżem a Warszawą, mając nadzieję, że Polska odważy się wykonać parę kroków poza cień Moskwy.

Niech żyje Zabrze, najbardziej śląskie miasto ze śląskich miast, czyli najbardziej polskie ze wszystkich polskich miast. - Charles de Gaulle, 9 września 1967 roku

Gdy wykrzyknął w Zabrzu, że to najbardziej polskie ze wszystkich polskich miast, zabrzmiało to jak… polityczna poezja. Miasto, które jeszcze niedawno nazywało się Hindenburg, z silną obecnością niemieckiego języka i kultury, było nietypowym wyborem. Przed Zabrzem de Gaulle był przecież chociażby w Warszawie i Krakowie, miastach o jednoznacznie polskim charakterze, nieporównywalnym ze śląskim Zabrzem aka Hindenburgiem.

Dla de Gaulle’a Śląsk nie był abstrakcją ani wyłącznie podmiotem geopolitycznych analiz. To był teren znany z autopsji. W latach 20., jako młody oficer francuskiej misji wojskowej, kwaterował w Bieruniu – gminie jeszcze wtedy wiejskiej, pogranicznej, zanurzonej w tradycji, języku i obyczajach więcej mających wspólnego z Polską niż Niemcami. Francja nieoficjalnie sprzyjała polskim aspiracjom przejęcia Górnego Śląska, a de Gaulle obracał się w dużej mierze wśród tych Ślązaków, którzy ciążąc ku Polsce, stanowili naturalne zaplecze misji, w której uczestniczył. Te doświadczenia mogły głęboko zapisać się w jego pamięci. I choć dobrze wiedział, że w całym regionie – szczególnie w miastach – plebiscyt wygrali Niemcy, to Śląsk mógł mu się jawić jako ziemia z duszą bardziej polską niż niemiecką. Tym bardziej, że wtedy z Niemcami łączyła go tylko wojna, front i niewola – a pojednanie francusko-niemieckie miało dopiero stać się jego polityczną misją dopiero kilkadziesiąt lat później. Ale nawet wtedy zdolny był do głośnego gestu o antyniemieckim przecież charakterze.

Zatem to nie była gafa. To był przemyślany gest. Bo de Gaulle – mistrz w geopolitycznych niuansach – dawał tym samym wyraźny sygnał: Francja uznaje zachodnią granicę PRL. I nie zamierza kwestionować jej trwałości – niezależnie od tego, co myślą Bonn czy Waszyngton. Ta demonstracja miała dwa ostrza. Dla RFN stanowiła subtelny, ale bolesny sygnał, że kontestacja powojennych granic nie może liczyć na poparcie Paryża. Dla Polski była zaproszeniem do gry w wizję Europy bez podziałów, opartej na współpracy i niezależności.

De Gaulle działał według zasady: do ut des – daję, byś dał. Najpierw Zabrze i poparcie dla granic, potem przemówienie w Sejmie i oferta współpracy ponad żelazną kurtyną.

Wydaje się, ze przekalkulował w jednej, za to kluczowej kwestii. Być może de Gaulle myślał, że wciąż rozmawia z tym samym Gomułką, który w 1956 roku postawił się Chruszczowowi. Ale Gomułka z 1967 roku był już innym politykiem – bardziej ostrożnym, mniej skorym do rewolucji. Mimo to, wizyta prezydenta Francji zostawiła trwały ślad w pamięci – symboliczny, strategiczny, nieprzypadkowy.

Europejski sen kontra blokowa rzeczywistość

Po entuzjazmie ulicy, po deklaracjach w Sejmie i symbolicznym „Niech żyje Zabrze!” — de Gaulle dostał zimny prysznic. Gdy usiadł z Gomułką w cztery oczy, uświadomił sobie wreszcie to, czego się chyba nie spodziewał: jak pełna jest lojalność najwyższych władz PRL wobec ZSRR. Bez żadnej iskry niezależności, którą jeszcze dekadę wcześniej Gomułka potrafił wzniecić.

Prezydent Francji miał nadzieję, że słowami wsparcia dla polskich granic otworzy drzwi do dialogu o bardziej samodzielnej polityce Warszawy. Tymczasem usłyszał dobrze znane frazesy o „nienaruszalnym sojuszu” z Moskwą. Była to dla niego brutalna lekcja: nawet najbardziej ambitni politycy mają ręce związane, jeśli grają w drużynie podporządkowanej kremlowkiej centrali.

De Gaulle, choć więc z Polakami żegnał się serdecznie, to Gomułkę ocenił ostro. Polskie rząd uznał za pozbawiony narodowego charakteru (bo jedyne, co w nim zostało z polskości, to antyniemiecka fobia), sterowany z Moskwy i niezdolny do samodzielnej gry. Wielki Francuz jakby poczuł, że został wykorzystany – jako światowej klasy gość, który miał swoją rangą i słowami przypieczętować wygodną narrację, ale któremu nie należy się nic w zamian.

Nie tylko Polska okazała się niechętna do przełomu. Rosjanie także zachowali ostrożny dystans, gdy de Gaulle zabiegał o nową strukturę Europy – opartą na pojednaniu Francji, Niemiec i Rosji, bez roli USA. Kreml, obawiając się zachodnioniemieckiego rewanżyzmu, chciał francuskiego uznania NRD. Gdy go nie dostał, uznał wizję generała za mrzonki. Wizyta Kosygina we Francji? Grzecznościowa formalność, bez głębi i efektów.

De Gaulle chciał Europy „od Atlantyku po Ural”, tworzonej przez Europejczyków dla Europejczyków. Ale szybko zrozumiał, że dzielona Europa nie jest gotowa na jego romantyczną kartografię, a Gomułka, choć uśmiechnięty, był zakładnikiem sojuszu, który warunkował każdą jego decyzję.

Dlaczego akurat Zabrze? Odpowiedź: DMiT

Choć słowa „Najbardziej polskie z polskich miast” padły właśnie w Zabrzu, wybór tego miejsca nie był wynikiem szczególnej preferencji de Gaulle’a... lecz praktycznej konieczności. Zabrze dysponowało wówczas jedną z największych (a wcale nie tak licznych) sal widowiskowych w regionie – Domem Muzyki i Tańca. To tam można było godnie przyjąć dostojnego gościa z Francji. Gdyby podobne zaplecze miały Gliwice albo Bytom, to równie dobrze tam mogłyby paść te słynne słowa, bo i te miasta – jak Zabrze – przed II wojną światową należały do Niemiec.

Zatem Zabrze stało się areną symbolicznej deklaracji nie przez żadne polityczne kryteria, lecz przez… podyktowany realiami wybór miejsca. Ale znaczenie, które nadał mu de Gaulle, było już jak najbardziej celowe – doskonałe połączenie taktycznego wykorzystania terenu z politycznym przekazem.

De Gaulle i Śląsk – więcej niż wizyta

Dla Charles’a de Gaulle’a Śląsk nie był tylko punktem na mapie dyplomatycznych tras. To był symbol – historii, oporu i europejskiego potencjału. Jego obecność w Zabrzu i wcześniejsze doświadczenia z lat powstań i plebiscytu przypominają, że pamięć, wspomnienia i gesty potrafią przetrwać dekady. I czasem znaczą więcej niż oficjalne deklaracje.

Wojska francuskie w Katowicach

Może Cię zainteresować:

Francuzi na Górnym Śląsku. Z czołgami Renault FT i niełatwą misją do wykonania

Autor: Tomasz Borówka

04/07/2025

De Gaulle w Zabrzu

Może Cię zainteresować:

Odnaleziony film z de Gaullem w Zabrzu komentuje Krzysztof Lewandowski. Dziś rocznica pamiętnej wizyty prezydenta Francji

Autor: Redakcja

09/09/2022

Charles de Gaulle w Zabrzu

Może Cię zainteresować:

De Gaulle w Zabrzu. Dlaczego prezydent Francji nazwał je najbardziej polskim z polskich miast? Czy wiedział, co mówi i o co w ogóle chodziło?

Autor: Tomasz Borówka

09/09/2022

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon
Reklama