Jerzy Pilch

Groń Jerzego Pilcha zamiast Czantorii? Andrzej Drobik opowiada o pisarzu, książce i „Granatowych Górach”

O tym, dlaczego góry w książkach Jerzego Pilcha są granatowe, za co babka Czyżowa, najsłynniejsza babka polskiej literatury, bez zastanowienia dałaby w twarz i jak to się stało, że pisarz, który wielokrotnie podkreślał rangę cmentarza na wiślańskim Groniczku, najważniejszej nekropolii ewangelickiej w kraju, wolał spocząć w Kielcach, opowiada Andrzej Drobik, dyrektor programowy Festiwalu Słowa im. Jerzego Pilcha, którego druga edycja odbywa się w Wiśle od 3 do 5 czerwca, a towarzyszy jej portal ŚLĄZAG.pl.

Patryk Osadnik: Na początek chciałbym, abyś wyjaśnił dwie trapiące mnie kwestie. Po pierwsze, dlaczego góry u Jerzego Pilcha są granatowe?
Andrzej Drobik: Mamy tutaj dwie warstwy. Po pierwsze, Wisła w książkach Jerzego Pilcha czasem była po prostu Wisłą („Inne rozkosze”), innym razem Sigłą („Wiele demonów”), co wzięło się najpewniej od wiślańskich Siglan, a jeszcze innym razem Granatowymi Górami („Miasto utrapienia”). To konstrukcja stworzona przez Jerzego Pilcha. Po drugie, to przenośnia. Nigdy bym nie pomyślał, że Beskidy mogą być granatowe. Dopiero po tym, jak przeczytałem to u Jerzego Pilcha i o odpowiedniej porze dnia spojrzałem na nasze góry, przekonałem się, że tak rzeczywiście jest. To jest siła literatury, dzięki której możemy spojrzeć na rzeczywistość w inny sposób.

Co to za magiczna godzina, o której góry robią się granatowe?

Granatowe góry robią się zazwyczaj tuż przed zapadnięciem zmroku, kiedy promienie słońca już się gubią.

Sprawdzę. A po drugie, czy ktoś kiedyś policzył, ile ołówków miał Jerzy Pilch?
Chyba tylko sprzedawcy ołówków mogą odpowiedzieć na to pytanie (śmiech). Podejrzewam, że mówimy o tysiącach.

Festiwal Słowa im Jerzego Pilcha

Może Cię zainteresować:

Adam Bodnar, Zbigniew Rokita i Fisz Emade Tworzywo w Wiśle. "Granatowe Góry" już w ten weekend

Autor: Patryk Osadnik

02/06/2022

Wisła to dla Jerzego Pilcha kraina dzieciństwa, do której wracał w swojej twórczości. Miałem z jego pisarstwem raczej przygodne spotkania, ale to wystarczy, żeby wiedzieć, że darzył to miejsce szczególnym uczuciem.
Jerzy Pilch wielokrotnie powtarzał, że w Wiśle spędził najważniejsze dziesięć pierwszych lat życia. Mieszkał tutaj na stałe od urodzenia, czyli od 1952 roku, do wyjazdu do Krakowa, czyli do roku 1962. Mówił, że to okres, w którym się ukształtował i kiedy sięgamy do jego twórczości, to przekonujemy się, że tak rzeczywiście było. Znajdujemy tam etos ewangelicki, a przypomnijmy, że Wisła jest miejscowością z największym odsetkiem ewangelików w Polsce. To stąd wynika pilchowskie umiłowanie słowa, przywiązanie do Biblii. Wreszcie, znajdujemy tam miejsca i ludzi, z którymi był związany. Bohaterami jego książek stała się cała rodzina, na czele z babką Czyżową, despotyczną wręcz władczynią starej rzeźni, czyli domu, w którym wychował się Jerzy Pilch.

Do Wisły oczywiście cały czas wracał. Odwiedzał dziadków, rodziców… Powiedzmy szczerze, wracał tutaj także, aby uciec przed nałogiem alkoholowym i chorobą Parkinsona. Tutaj wracał do siebie. Był bardzo związany z matką, z którą godzinami rozmawiał przez telefon. Dzięki temu dobrze wiedział, co dzieje się w Wiśle.

Mimo wszystko, zmagając się z chorobą, wybrał Kielce.
To jeszcze dość niejasna karta historii, związana z jego żoną Kingą Strzelecką-Pilch, pochodzącą właśnie z Kielc, a także chorobą. W Kielcach dostał mieszkanie dostosowane do potrzeb, którego po prostu potrzebował, aby funkcjonować.

Głośnym echem odbiła się jednak jego ostatnia wola, związana z pochówkiem w Kielcach. Jak to możliwe, że człowiek, który wielokrotnie podkreślał, jak ważny jest cmentarz na Groniczku, ewangelicka nekropolia w Wiśle, nagle stwierdził, że chce spocząć w Kielcach? Nikt tego nie wie. Można się tylko domyślać, że to był jego ostatni żart. Dopełnienie życiorysu i twórczości.

Gdzie dziś możemy trafić na ślady Jerzego Pilcha w Wiśle?
Wisła żyje własnym życiem i nie zatrzymała się na Jerzym Pilchu, ale oczywiście takich miejsc jest wiele, choć są one dosyć zwyczajne, a on tworzył je magicznymi w swoich książkach. Pierwszym miejscem, które za każdym razem odwiedzał, był dworzec PKP Wisła-Uzdrowisko. Zawsze powtarzał, że był jednym z nielicznych pasażerów w ekspresie z Warszawy. Wówczas zaglądał też do knajpy dworcowej. Dalej mijał pocztę przy pl. Bogumiła Hoffa, gdzie pracował jego dziadek Jerzy Czyż. O jej długich korytarzach, marmurowych posadzkach i niekończącej się liczbie drzwi można przeczytać w „Wielu demonach”. Obok stoi dom zdrojowy, gdzie dawniej działało Kino Marzenie, do którego młodziutki Jerzy Pilch biegał wprost ze szkółki niedzielnej na poranki filmowe. Nazywał to „cudem czasu ujemnego”, bo zawsze był na styk. Jest dom zborowy, gdzie prowadzona była wspomniana szkółka niedzielna, i centrum świata wiślańskich ewangelików, czyli kościół św. Piotra i Pawła, a za nim stara rzeźnia, która była domem jego dziadków. Wciąż istnieje stadion Startu, na którym w młodości Jerzy Pilch podziwiał młode lekkoatletki i grał w piłkę, a także dom jego rodziców na Parteczniku, który nazywał „domem wiecznej zimy”. Opatulony w sweter lub marynarkę siadał tam i kończył kolejne książki. To układa się w trasę, którą nazywał „osią świata”.

Był piękny lipcowy dzień, z dwunastego piętra wyraźnie widziałem krawędzie otaczających miasto wzgórz, dalej równiny, pola, słupy trakcyjne, tory kolejowe, tocząca jasne wody rzeka ukojenia, góry na horyzoncie, Wisła jak biały kamyk na dnie iglastej doliny, gospoda „Piast” i pachnący jak pierwszy pokos ogród przy gospodzie, roje pszczół i motyli nad kuflami piwa - Jerzy Pilch („Pod mocnym aniołem”)

O tym jest książka twojego autorstwa, która będzie mieć premierę podczas festiwalu?
Nazwałem moją książkę „Wisła w sensie magicznym. Nieturystyczny przewodnik po Wiśle Jerzego Pilcha” i rzeczywiście jest ona bardzo nieturystyczna. Zastanawiam się w niej, na ile Wisła Jerzego Pilcha była realna, a na ile magiczna, na ile - sięgając do jego języka - była w sensie ścisłym, a na ile w sensie umownym. To historia jego krewnych, a zarazem bohaterów literackich. Nie mamy chyba w Polsce lepiej opisanej rodziny - ojciec, matka, babka Czyżowa, dziadek Czyż, drugi dziadek, czyli stary Kubica - to ludzie z krwi i kości, których jeszcze do niedawna można było spotkać na ulicach Wisły, a zarazem bohaterowie prozy. To nie przewodnik, który prowadzi z miejsca do miejsca, ale historia skacząca po tropach Jerzego Pilcha.

Wisła w sensie magicznym…” ma w takim razie charakter reporterski?
Zdarza mi się sięgnąć po warsztat reporterski i chociażby skonfrontować opisy Jerzego Pilcha ze wspomnieniami jego kuzynostwa (Lidii i Bogusława Czyżów) oraz córki (Magdaleny Bielskiej). Na przykład babka Czyżowa, najsłynniejsza literacka babka w Polsce. Gdyby ktoś spróbował ją tak nazwać, to najpewniej dostałby w twarz. W rzeczywistości wszyscy nazywali ją po prostu babcią. Babkę stworzył Jerzy Pilch na potrzeby swojej literatury. W „Wiśle w sensie magicznym…” przedstawiam też pewien rys historyczny, ponieważ uważam, że każdy, kto czyta lub chciałby zacząć czytać książki Jerzego Pilcha, powinien wiedzieć, skąd w Wiśle tylu ewangelików, jak kształtowało się miasto i jak doszło do tego, że jego rodzina zasiedliła starą rzeźnię. To podróż literacka, ale z reportersko-historycznym tłem.

Jerzy Pilch zmarł w 2020 roku. W 2021 roku zorganizowaliście pierwszą edycję Festiwalu Słowa im. Jerzego Pilcha. Teraz zaczyna się edycja druga i wymienię kilka nazwisk: Adam Bodnar, Jacek Hugo-Bader, Jagoda Grondecka, Zbigniew Rokita. Jak wam się udaje ściągać takich gości do Wisły?
Kiedy zmarł Jerzy Pilch, bardzo szybko rozpoczęła się dyskusja na temat tego, w jaki sposób upamiętnić go w Wiśle. Pojawił się pomysł pomnika, ławeczki czy instytucji kultury, ale to nie jest pilchowskie. Nie wyobrażam go sobie odlanego z brązu i siedzącego na ławeczce. Intuicyjnie czuliśmy, że należy go upamiętnić czymś, w czym był najlepszy, a najlepszy był w słowie. Stąd pomysł na Festiwal Słowa im. Jerzego Pilcha „Granatowe Góry”.

Pierwsza edycja udała się bardzo dobrze i fama poszła w Polskę. Rok temu sporo osób przyjechało do nas z uwagi na Jerzego Pilcha - m.in. wieloletni naczelny „Polityki” i jego dobry znajomy Jerzy Baczyński - i żeby porozmawiać o Jerzym Pilchu, ale z pewną dozą nieufności. W tym roku większość z tych, których zaprosiliśmy, wiedziała o „Granatowych Górach” i że warto tutaj przyjechać.

Program pęka w szwach…
Powiedzieć, że program wymknął się spod kontroli, to chyba za dużo powiedziane, ale - znów sięgając po Jerzego Pilcha - powiedzieć, że to bogaty program, to nic nie powiedzieć. Mamy 45 spotkań literackich, trzy koncerty, spacery i warsztaty. To wszystko dzieje się w centrum Wisły. To festiwal, na którym trzeba wybierać wydarzenia, w których chce się uczestniczyć i zdecydowaliśmy się na to świadomie.

Czuwa nad wami jakaś wyższa siła?
Nie wiem, czy czuwa nad tym jakaś wyższa siła, ale tak sobie myślę, że jeśli Jerzy Pilch na to patrzy, to może nawet się uśmiecha. W tym roku dyskusje pilchowskie zaczynamy od wykładu prof. Ryszarda Koziołka, który zauważa, że Jerzy Pilch był nie tylko wybitnym stylista języka polskiego, być może najlepszym po drugiej wojnie światowej, ale również uważnym i czułym czytelnikiem. Ja z niecierpliwością czekam również na spotkanie dotyczące tego, jak mierzyć się z Jerzym Pilchem po me too, w dobie cancel culture. Pewnej pikanterii dodaje fakt, że tę rozmowę poprowadzi żona Jerzego Pilcha - Kinga Strzelecka-Pilch.

Co jest wyjątkowego w „Granatowych Górach”, a mówię to na podstawie pierwszej edycji i nieodbytej jeszcze drugiej, że wymykają się one pewnym schematom. Prof. Zbigniew Kadłubek powiedział, że podczas dyskusji o Śląsku padły słowa, które w Katowicach nie mogłoby paść, ponieważ ktoś rzuciłby pomidorem.

Może jest tutaj coś takiego w powietrzu, co sprawia, że w Wiśle, na rubieżach Śląska, na Śląsku Cieszyńskim, można poważnie i odważnie rozmawiać o trudnych śląskich tematach. Wierzę, że ten festiwal zagości w kalendarzu na stałe i będzie nadawać ton w dyskusji o literaturze, a także o Śląsku.

Jeśli chodzi o upamiętnienie Jerzego Pilcha, to mam pewną propozycję. W Beskidzie Małym był taki szczyt - Jaworzyna. Teraz to Groń Jana Pawła II. Macie w okolicy Czantorię, o której Jerzy Pilch wspominał. Nie widzę przeszkód.
Może, może… (śmiech) Pytanie, czy on by tego chciał? Wydaje mi się, że podchodził do Beskidów z bardzo dużym pietyzmem, ale to do przemyślenia przy okazji kolejnej edycji „Granatowych Gór…”.

PS Z tym Groniem Jerzego Pilcha zamiast Czantorii to tylko żart, choć kto wie.

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon