Recenzja "Halki" w Operze Śląskiej w Bytomiu
Tym razem widzowie obejrzeli spektakl w reżyserii i choreografii Emila Wesołowskiego. I jest to przedstawienie na wskroś tradycyjne, co bynajmniej nie oznacza, że nienowoczesne!
Tradycyjne, bo zachowuje kształt artystyczny pierwowzoru i nie czyni go na siłę współczesnym, przez scenografię choćby, kostiumy, czy wprowadzanie elementów spoza Moniuszkowskiej rzeczywistości. W przypadku „Halki” próby przenoszenie akcji w dzisiejsze czasy były już podejmowane i nie kończyły się jakimś oszałamiającym sukcesem. Nie tylko dlatego, że to „opera narodowa” i „polska świętość kulturowa”. Z bardziej prozaicznego powodu. Libretto „Halki”, pióra Włodzimierza Wolskiego, w warstwie słownej brzmi dziś po prostu wyjątkowo archaicznie. Zbitka obrazu nowoczesnej dziewczyny (nie daj Boże z komórką) z frazą „jako od wichru krzew połamany, tak się duszyczka stargała” z daleka pachnie więc dysonansem, by nie powiedzieć, że ociera się o śmieszność. Tekstu, nierozerwalnie związanego z każdą nutą opery, zmienić się nie da, tradycyjna inscenizacja „Halki” wcale nie musi być jednak scenicznym skansenem.
W Operze Śląskiej na pewno skansenem nie jest! Reżyser nie omija kontekstu społecznego (mezalians miejsko-wiejski, czy bogate elity kontra bieda, wciąż mają się w polskiej rzeczywistości całkiem nieźle) skupia się jednak głównie na ludzkich emocjach Inaczej też, niż w tradycyjnych inscenizacjach, rozkłada akcenty, oddając prawo do walki także Halinie i Jontkowi, zwykle przedstawianymi tylko jako ofiary nieszczęśliwej miłości. Bardzo to interesując trop, uwiarygodniony przez kreacje aktorskie.
Izabela Matuła, jako Halka, na naszych oczach przędzie coraz cieńszą nić swojego życia, przechodząc (wiarygodnie) wszystkie fazy dramatu kobiety nie tylko porzuconej, ale też kochającej „za bardzo”. W pierwszej rozmowie z Januszem – w tej roli Stanislav Kuflyuk – jeszcze walczy; jej mocny głos, naznaczony gniewem, nieomal pobrzmiewa groźbą. Cichnie jednak z biegiem wydarzeń, by zabrzmieć skargą w najpiękniejszej (nie tylko dla mnie) scenie tego spektaklu – w przedśmiertnej spowiedzi obłąkanej kobiety. W tym miejscu osobne gratulacje dla osoby, która wymyśliła teatralne rozwiązanie sceny śmierci Halki. Z tą sceną zawsze jest kłopot; czasem bohaterka schodzi w kulisę, czasem „spada” za scenę etc. W Operze Śląskiej po prostu…rozpływa się w niebycie, dzięki projekcji wideo Natana Berkowicza. Bardzo to poruszające, bardzo poetyckie i bardzo niejednoznaczne.
Wracając zaś do bohaterów bytomskiej inscenizacji to z pewnością zaskakuje w niej także ujęcie postaci Jontka, w interpretacji Łukasza Załęskiego. To nie żebrzący o miłość, odrzucony przez Halinę i skarżący się na swój los, nieszczęśliwy kochanek. To raczej pewny siebie, a momentami wręcz dominujący mężczyzna, który nie pojmuje uporu ukochanej kobiety. Jego rachuby są raczej jasne – podając rękę „zbrukanej” dziewczynie, chciałby otrzymać wdzięczność, a gdy nie jej nie dostaje, to do niej kieruje swój gniew. W tym kontekście zupełnie inaczej brzmią zatem słowa słynnej arii: „Nie mam żalu do nikogo, jeno do ciebie niebogo”.
Tradycyjna jest zatem ta inscenizacja, ale na pewno nie skostniała. Także w warstwie plastycznej, a nade wszystko w kostiumach Doroty Roqueplo. Pozornie zgodne z tradycją, bardziej są one jednak impresją na temat niż odwzorowaniem realiów. Paradne stroje szlachty wydają się jakby zmatowiałe, jakby zakurzone w swoich zgaszonych barwach, fioletach i granatach. I przez to mocno skontrastowane w nieskazitelną bielą strojów górali, co wiąże się bardziej z symboliką Halki – białej gołąbki, niż z góralską codziennością. To ważny szczegół, bo gdy Zofia idzie na ślub w bieluteńkiej sukni, kostium Halki jest już tylko brudnym łachem… Takich znaków - symboli jest w tej inscenizacji wiele (nie tylko plastycznych), co zwyczajnie podnosi atrakcyjność widowiska. Podobnie jak brawurowy popis zespołu baletowego, który pod wodzą Emila Wesołowskiego wykonuje partie taneczne na najwyższym poziomie (pytanie z rzędu za mną: „Skąd oni biorą tylu znakomitych tancerzy?”).
Czy mam jakieś uwagi krytyczne? Owszem – zlikwidujcie ten koszmarny element scenografii, który ma udawać przedsionek kościółka, a wygląda jak kominek, albo wejście do szopy. I to tyle.