„Tkocze” w reżyserii Mai Kleczewskiej przyciągają do Teatru Śląskiego rzesze widzów między innymi dzięki Mirosławowi Syniawie – jego tłumaczenie („Tkŏcze” wydani w 2024 roku) jest nie tylko rewelacyjne, lecz również rewolucyjne, bowiem tam, gdzie oryginalne postacie Gerharta Hauptmanna mówią literackim niemieckim, u Syniawy mówią literackim polskim, a germański dialekt śląski tłumacz przekłada na słowiański śląski. Oddaje to nie tylko klimat oryginału, ale też napięcie klasowe – język w oryginale i w przekładzie autorstwa Syniawy jest oznaką statusu socjoekonomicznego poszczególnych bohaterów, pozwala wczuć się w pełną niepokoju historię o nierówności.
Ja jednak chciałbym opowiedzieć o czymś, a właściwie o kimś innym: o postaci Luizy; o kobietach i feminizmie – wątkach, które wciąż wydają się niedostatecznie omówione, nie tylko w kontekście dyskusji toczącej się wokół dramatu, tłumaczenia i inscenizacji.
Luiza vel Ludwika
U Gerharta Hauptmanna, śląskiego noblisty, postać ta nazywa się Luise, u Syniawy ma na imię Luiza (co ma sens), ale w wydanym niedawno (2021) i wciąż dostępnym wznowieniu „Tkaczy” w tłumaczeniu Gustawa Baumfelda z jakiegoś powodu Luise stała się Ludwiką. Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na ostry spór między Luizą vel Ludwiką a jej teściem, Starym Hilsem, który kategorycznie sprzeciwia się walce tkaczy – byłoby to sprzeczne z jego sumieniem i chrześcijańskimi przekonaniami. Pomiędzy ojcem i żoną wybierać musi Gottlieb, którym targają sprzeczności. Emocje sięgają zenitu, gdy powstańcy i pacyfikujące ich pruskie wojsko docierają w okolice domu Hilsego.
Żona kpi z męża:
A jakże, Gottlieb, siedź sobie za piecem, łyżkę weź do ręki, misę śmietany na kolana i rób masło; a potem zmów pacierz to ojciec będzie zadowolony. I to ma być mężczyzna?
W wersji Syniawy:
Ja, ja, Gotlib, przicupnij w kōncie za piecym, weź warzechã do rynki, miskã maślōnki na kolana, ôblycz kabǒt i klepej pǒciyrze, coby fater bōł rǒd. – I to mǒ być chop?!
Uwaga wywołuje salwę śmiechu wśród zebranych w sieni, a dalej dialog toczy się między Luizą i teściem. Ten zarzuca synowej namawianie męża do „łajdactw”, a w zamian otrzymuje cały monolog. Dowiadujemy się z niego, że kobieta miała czwórkę dzieci i wszystkie zmarły z głodu i wycieńczenia. Ostatecznie jednak śmierć jedynie „wybawiła” dzieci od piekła, którego zaznały na ziemi. Luiza długo żebrała o jedzenie, żeby je uratować, podczas gdy mąż i teść modlili się i śpiewali w domu, dlatego jej stosunek do wiary jest cyniczny. Co więcej, Luiza sama chce walczyć z powstańcami, a fabrykantom życzy śmierci, nie „chociaż”, ale „dlatego”, że jest matką.
Można by pomyśleć, że Gottlieb jako mąż Ludwiki zareaguje silnymi emocjami lub przynajmniej opowie się po stronie żony lub ojca – tak się jednak nie dzieje. Jakiego męża? Nie mam żadnego męża (Kaj jǒ mōm chopa? Wcale niy mōm chopa!) – powie potem Ludwika Bäckerowi, wychodząc z domu. Tymczasem gdy wojsko zaczyna pacyfikację powstańców, a front zbliża się do domu Hilsego, Luiza nie jest jedyną kobietą w pierwszym szeregu walczących tkaczy.
Wam to nic nie było do tego
Szczególnie warto w Tkaczach (Tkŏczach) zwrócić uwagę na kilka motywów. Po pierwsze na napięcie religijne – chociaż wszyscy bohaterowie (jak możemy się domyślać) wyznają podobny zestaw chrześcijańskich wartości, to zupełnie inaczej się nim posługują. Stary Hilse reprezentuje myśl konserwatywną i przywiązanie do świętości samych zasad – nawet w obliczu śmierci głodowej nie ośmieli się poddać ich w wątpliwość. Ludwika kpi z takiej religijności – utożsamia ją z biernością i konformizmem. Bardzo przewrotnie do swoich celów wykorzystuje patriarchat: w dialogu oskarża teścia i męża o to, że nie są prawdziwymi mężczyznami, bowiem tchórzą wobec wyzwań życia. Może nie brak im odwagi wojskowej (Stary Hilse walczył na wojnie), ale brak odwagi cywilnej. Sama oczywiście zachowuje się w sposób również sprzeczny z patriarchalnym wyobrażeniem kobiety, matki, żony – walczy na pierwszej linii zamiast na przykład opatrywać rany. Była matką niemogącą wykarmić swoich dzieci, przeżyła ich śmierć, której można było zapobiec. Jej smutek i żałoba przerodziły się w agresję, determinację i odwagę. Gottlieb zostaje postawiony w centrum konfliktu, w którym żona i ojciec prezentują zupełnie rozbieżne wzorce postępowania, przynajmniej częściowo opierając się na tym samym, chrześcijańskim zestawie wartości.
Co równie ciekawe, dramat ukazuje, że nawet gdy robotnicza rodzina znajdowała się pozornie w tej samej sytuacji życiowej, położenie jej członków było zasadniczo różne. To Luiza żebrała o mleko dla głodujących dzieci, gdy jej mąż jedynie się modlił. To ona musiała wykarmić rodzinę – w najbardziej dosłownym znaczeniu przygotowywania posiłków – i to niemożność spełnienia tych obowiązków zmusiła rodziców do przyglądania się śmierci własnych dzieci. Dlatego Luiza z goryczą oświadcza mężowi i teściowi – Wam to nic nie było do tego. Modliliście się ino i śpiewaliście, a ja nogi sobie do krwi zbiegałam, żeby dostać choć garnuszek mleka dla dziecka (Nic żeście se za diǒbła z tego niy robiyli! Rzykaliście i śpiywali, a jǒch se nogi do krwie zdziyrała za resztkom maślōnki).
Historia bez kobiet
Trzeba podkreślić, że osoby takie jak Ludwika istniały naprawdę – nie były wcale wymysłem jakiejś komunistycznej propagandy. Kobiety stosunkowo często pojawiały się na barykadach, na przykład broniąc Komuny Paryskiej w 1871 roku, między innymi w ramach specjalnie utworzonego żeńskiego batalionu. Kobiety musiały być wśród protestujących górników kopalni Mysłowice, gdy 15 sierpnia 1919 roku oddział Grenzschutzu otworzył ogień zabijając 7 górników, dwie kobiety i 13-letniego chłopca, oraz raniąc niewiadomą liczbę innych uczestników i uczestniczek.
Nie kojarzymy kobiet z protestem i walką, bo nie kojarzymy ich z pracą. Tymczasem w XVIII i w pierwszej połowie XIX wieku kobiety stanowiły dużą część pracowników przemysłu. Rząd pruski musiał w końcu zakazać pracy pod ziemią kobietom – ponownie zakaz taki wydały władze polskie w 1924 roku. Mimo to w kopalniach i hutach w pierwszej połowie XX wieku pracowało wiele kobiet – w okresie międzywojennym mogły stanowić nawet jedną trzecią załogi. Na przełomie XIX i XX wieku w hutach cynku kobiety stanowiły ponad 20% personelu, w hutach stali i żelaza ok. 25%, ale w kopalniach rud żelaza aż 40%. Po wojnie, w 1946 roku, w górnictwie ok. 10% pracowników stanowiły kobiety.
Paradoksalnie nie przydzielano im lżejszych prac, lecz te najmniej prestiżowe i uważane za najgorsze, a przez to często tez bardzo wykańczające. Kształcenie kobiet w całej Europie uważano wówczas za niepotrzebne czy nawet szkodliwe, choć od drugiej połowy XIX wieku dopuszczano je do studiów wyższych w niektórych ośrodkach i na wybranych kierunkach. Szkoły średnie dla kobiet kształciły jednak w mniejszym zakresie, a z osiągnięć edukacji tradycyjnie czerpała głównie elita, względnie klasa średnia. Dla śląskich robotników szansą były szkoły zawodowe, ale do tych dziewczęta nie miały dostępu.
Z powodu niewielkiej tężyzny fizycznej i braku fachu kobiety zatrudniano za bardzo niskie stawki, w latach 30. w polskiej części Śląska była to niekiedy nawet tylko jedna trzecia pensji mężczyzny! Zatrudnianie z tak niską pensją pozwalało zaoszczędzić pracodawcom, ale też zwalniać robotników lepiej wykwalifikowanych, co powodowało znowu ubożenie całych rodzin, a przez to coraz więcej kobiet musiało szukać pracy. Ta trudna sytuacja finansowa, brak możliwości awansu, uzyskania niezależności finansowej czy edukacji powodował, że możliwości pracy nie odbierano jako przywileju czy szansy.
Bez kobiet?
Dużym problemem jest to, że dotychczas historię próbowano pisać bez kobiet. W kwestii Śląska te braki nadrabiają dziś między innymi Dariusz Zalega, Grażyna Barbara Szewczyk czy Małgorzata Fidelis.
Tymczasem portrety Ślązaczek tworzą niezwykle różnorodną mozaikę. Należy do niej choćby Maria Göppert-Mayer, wybitna fizyczka, laureatka nagrody Nobla (jako jedna z tylko pięciu kobiet w historii), czy pisarka Valeska von Bethusy-Huc, która właściwie zapoczątkowała literaturę górnośląską, a swego czasu jej powieści były bestsellerami. Książkę o niej, „Niepokorna Hrabina. Literacka kariera Valeski von Bethusy-Huc” napisała inna wybitna Górnoślązaczka, profesor Grażyna Barbara Szewczyk.
Tymczasem niedawno, bo 31 marca 2025, w siedzibie Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu Izabella Kühnel wygłosiła wykład o Else Croner, feministce z Bytomia (Beuthen), znanej międzywojennej intelektualistce, autorce głośnych niegdyś książek: „Współczesna Żydówka” i „Psychika młodzieży żeńskiej”. Z artystek plastyczek wymienić należy choćby Urszulę Broll. Tymczasem nie wspomnieliśmy nawet o kobietach ze Śląskiem związanych, ale urodzonych gdzie indziej, jak choćby Janina Omańkowska, ani o licznych, znanych z nazwiska ofiarach procesów o czary, do jakich dochodziło choćby w Bytomiu.
Czy dziś Śląsk jest otwarty na kobiety? Czy postrzeganie ich przez pryzmat nieodpłatnej pracy domowej to zamknięty rozdział? W 2023 roku powstał List stu kobiet – list otwarty wystosowany do rektora Uniwersytetu Śląskiego, profesora Ryszarda Koziołka. Autorki zwracały w nim uwagę, że „województwie śląskim kobiety rzadziej zapraszane są do udziału w dyskusjach publicznych a ich działalność jest mniej widoczna”. Dowodem na tę nierówność było choćby widowisko otwarcia Europejskiej Stolicy Nauki 2024.
Pomysłodawczynie stworzyły kolekyw Każda Jest Ważna i listę nazwisk (do której można było się swobodnie dopisać) a która miała pomóc w organizowaniu wydarzeń z udziałem kobiet.
Sam list ukazuje zaś dwie strony medalu – jedną jest faktyczna działalność kobiet w województwie śląskim (a więc nie tylko na Górnym Śląsku). Druga podkreśla, że działalność ta nie zawsze jest zauważana i doceniana. Dodajmy, że jak dotąd żadna kobieta nie pełniła funkcji marszałka województwa śląskiego czy rektorki Uniwersytetu Śląskiego.
Czy urodzić się kobietą na Śląsku oznacza mieć taką samą szansę co mężczyźni, by zostać kim się chce zostać?
Tkoczki, baby, bohaterki
Śląsk odzyskują swoją historię, pamięć o Niemcach, Polakach, Czechach, Żydach, osobach bez narodowości i osobach narodowości śląskiej, ewangelikach, kobietach, robotnikach czy górniczkach.
Niestety, dotychczas z każdą niemal zmianą władzy zmieniały się preferencję tej władzy co do tego, o kim można, a o kim nie można pamiętać. Najświeższą raną jest być może plac Szewczyka, który wbrew woli mieszkańców zamieniono w plac Marii i Lecha Kaczyńskich. Niedawno odrzucono też pomysł umieszczenia w Panteonie Górnośląskim zasłużonych osób zaproponowanych przez mniejszość niemiecką. Choć jest to instytucja samorządowa, wyraźnie widać, że przy jej tworzeniu przeważały motywy religijne i narodowe – co w miejscu o tak różnorodnej tożsamości może być postrzegane jako godne ubolewania.
"Tkocze" przywracają pamięć o śląskich buntownikach i buntowniczkach, są też pomostem między historią i literaturą Niemiec i Polski. Tym bardziej warto przeczytać je jeszcze raz – bacznie przyglądając się Luizie.