Pixabay
Szopka miasto snieg

Ks. Jacek Siepsiak: Życie społeczne posługuje się symbolami, też biblijnymi. Warto pamiętać o tym podczas świąt

Święta to m.in. dekoracje. Często ich charakter narzuca nam oferta dostępna na sklepowych półkach internetowych lub stacjonarnych. Ale niektórzy mają też stare, przechowywane z pieczołowitością ozdoby, można powiedzieć rodzinne, bywa, że przekazywane od pokoleń. Takie są chyba najciekawsze, a w każdym razie rozczulają oryginalnością i wspomnieniami. Zwłaszcza, gdy towarzyszy im opowieść. Wyciągamy je na światło dzienne nie tylko fizycznie, ale również opowiadając różne historie, anegdoty z nim związane: „Tak to się robiło u dziadków”, „Takie mamy potrawy, bo prababcia nauczyła się ich od…”, „Ten zwyczaj to pamiątka pewnego szczególnego wydarzenia”.

To chyba dobrze, gdy tradycja nie jest „bezmyślna”, gdy nie są zapominane jej korzenie. Spieramy się nieraz o przestrzeń publiczną. Pozwalać na szopki inspirowane Biblią na miejskich placach, czy raczej zamykać je w kościołach? Czy w marketach powinny być tylko błyskotki, tak aby żadnego klienta nie zrazić? Te dylematy są jakoś zrozumiałe, choćby dlatego, że boimy się kogoś urazić. Zwłaszcza w dobie coraz większego splatania się najróżniejszych tradycji.

Lekarstwem wydaje się opowieść. Kiedy ktoś wyjaśnia swoje dziedzictwo, to ono już nie jest takie obce, groźne, a zatem już nie godzi w nasze uczucia. Bo staje się ludzką historią, a nie propagandą.

Niedawno spotkałem się ze wspomnieniami pewnego człowieka, który jako niemowlak został deportowany z Łemkowszczyzny na Dolny Śląsk. Po latach, gdy odbywał służbę wojskową w pobliżu swoich rodzinnych stron, odwiedził chatę, z której po wojnie pospiesznie wyrzucono jego rodzinę.

Tak to wspomina: „Nasz dom stał, mieszkali w nim ludzie. Wpuścili mnie, nawet zrobili herbaty. Ja byłem dziecko, dziewięć miesięcy, jak rodziców wywozili, i matka wspominała, że chciała zabrać kołyskę. Ojciec jej zabronił, bo brakło miejsca, ile można na jeden wóz zabrać? Mama całe życie tej kołyski żałowała. Więc spytałem człowieka, który tam mieszkał, co zastał, jak się wprowadzali. On powiedział, że przyszli z małym dzieckiem, nie mieli nic. A w tym domu wszystko było, nawet kołyska na środku i on w niej wszystkie cztery córki wychował. Ja mu powiedziałem, że to była moja kołyska. Jego córka nas słuchała, była z tego samego roku co ja i powiedziała, że w takim razie my rodzina, skoro w jednej kołysce wychowani.” (Agnieszka Pajączkowska, Wędrowny Zakład Fotograficzny, Wydawnictwo Czarne, 2019, s. 318)

Nie wiem, czy ten pan buduje szopkę w swoim mieszkaniu. Ale gdyby to robił, to wyobrażam sobie, że mógłby ustawiać w niej kołyskę. Wcale bym się nie zdziwił. Byłaby okazją do snucia opowieści. A ta znowu uwrażliwiałaby na wspólnotę, która przekracza zwykłe schematy na temat rodziny, przynależności, tożsamości. Otwierałaby na tajemnicę. A chyba po to są Święta. I świąteczne tradycje.

Zatem atmosfera świąteczna może przemawiać. Ale bywa, że nieraz tylko złości. Może wtedy, gdy jest bezmyślna, gdy nie rozumiemy symboli, bo nie wiemy, skąd się wzięły. Tak bywa też z symbolami biblijnymi. Kulturowe zerwanie z jej korzeniami prowadzi do ignorancji. I wtedy nawet szopka może być odbierana jak zagrożenie. Nie wspominając już o Gwieździe Betlejemskiej na kształt Gwiazdy Dawida albo o innych źródłach tożsamości judeochrześcijańskiej.

I jest to rujnujące nie tylko dla wierzących. Życie społeczne posługuje się symbolami. Budowanie wspólnoty to delikatny proces. Gdy nie wiemy skąd się wzięły wspólne nam gesty, to łatwo je narazić na zdeprecjonowanie. Na „palenie, deptanie czy usuwanie” korzeni, z których wyrastamy.

To może marzenie ściętej głowy, ale marzy mi się wsłuchiwanie się w opowieści ludzi, którzy np. inspirowani Mędrcami ze Wschodu, stawiają koło choinki zdjęcia znanych osób, które fascynowały ich przodków, miały wpływ na los ich rodzin. Albo wśród prostych pasterzy opowiadają o niepospolitych przygodach prostej ciotuni. Koło żłobu mogą wspominać biedę, która wydobywała z nich zaradność. A spis ludności i migracja Świętej Rodziny to motyw uwalniający opowieści o zagranicznym rzucaniu się na głęboką wodę.

Takie małe tradycje to zakorzenianie małej ojczyzny. Choć może nie takiej małej, skoro pozwalają odkryć rodzinę w niespodziewanych miejscach.

Wilijo skansen

Może Cię zainteresować:

Na śląskiej wieczerzy wigilijnej nie było pierogów, za to królowały groch z kapustą, moczka, siemieniotka czy makówki

Autor: Roman Balczarek

24/12/2025

Dzieciatko tradycje bozonarodzeniowe

Może Cię zainteresować:

Nie tylko Dzieciątko, czyli tradycje bożonarodzeniowe na dawnym Górnym Śląsku. Jakie z nich przetrwały do dziś?

Autor: Maciej Poloczek

24/12/2025

Świąteczna akcja Krzysztofa Wawrosia w Tarnowskich Górach

Może Cię zainteresować:

Tarnogórski Grinch-Mikołaj podbija ulice. "Zapamiętają, że jest szaleniec, który jeździ z oświetloną choinką po całym mieście"

Autor: Urszula Ważna

23/12/2025