Pixabay
Komputer (zdjęcie ilustracyjne)

Ks. Siepsiak: Jak trwoga, to do sieci, nie do Boga. Po eksplozji rakiety w Przewodowie ludzie nie szukali wspólnoty i wzajemnego wsparcia w kościele

Ks. Siepsiak: Jak trwoga, to do sieci, nie do Boga. Po eksplozji rakiety w Przewodowie ludzie nie szukali wspólnoty i wzajemnego wsparcia w kościele

autor artykułu

Jacek Siepsiak

„Jak trwoga, to do Boga”. A tu po eksplozji rakiety w Przewodowie ludzie wcale nie przybiegli do kościoła, choć był otwarty. Na wieczornej mszy nikt się nie pojawił. Nie chcę ich krytykować. Mogli się bać, że zgromadzenie stanie się celem nowego ataku. Ale widać, że coś się zmieniło, skoro nawet koło Hrubieszowa, czyli tam, gdzie katolicyzm kulturowy powinien być jeszcze znaczący, ludzie nie szukali wspólnoty i wzajemnego wsparcia w kościele.

„Jak trwoga, to do Boga” nigdy nie było pochwałą. Raczej określało religijność płytką, emocjonalną, sporadyczną, ograniczoną tylko do momentów silnego poczucia zagrożenia. Jednocześnie jednak trudno odmówić autentyzmu komuś, kto, bojąc się o życie czy zdrowie własne lub bliskich, klęka do modlitwy, idzie do kościoła. Nikt nie będzie też krytykował rodzin gromadzących się pod kopalnią, w której doszło do tragedii. Ich czuwanie, choć może się wydawać „nic nie dające”, jednak jest potrzebne, a im - bardzo potrzebne.

Odczuwamy coraz mniejszą potrzebę gromadzenia się

Natomiast musimy się zmierzyć ze zmianą. Ludzie coraz rzadziej odczuwają potrzebę gromadzenia się w szczególnych sytuacjach. W kościołach ostatni raz chyba, gdy umierał Jan Paweł. Masowe demonstracje zdarzają się, ale coraz rzadziej. Czarne marsze poruszyły swoją skalą. Akademie i pochody organizowane przez partie i inne organizacje albo są „obchodzone z daleka”, albo są tylko okazją do festynu lub zadymy. Koncerty i mecze to też nie są spontaniczne zgromadzenia.

Co robimy, gdy wydarzyło się coś niezwykłego, zagadkowego, groźnego? Nie idziemy na rynek czy do kościoła. Sięgamy do internetu. Tam jest nasza agora. Tam się pytamy, co się stało. Plotkujemy. Wymieniamy opinie. Szukamy wspólnoty. Pandemia z jednej strony pokazała nam ten proces i wzmocniła go, a z drugiej strony uświadomiła jego skutki. Często tragiczne. Bo sięgając do internetu tak naprawdę sięgamy do swojej bańki. I w sytuacjach krytycznych, niebezpiecznych reagujemy według wskazań własnej bańki. Konsekwencje nietrudno zaobserwować, patrząc na liczbę śmierci nadmiarowych w tym okresie.

Jesteśmy odpowiedzialni za kształtowanie własnej bańki informacyjnej. Nie możemy zwalniać się od tego wysiłku. Zbyt wiele od niej zależy. To do niej uciekamy się, gdy trwoga. Ale mamy też poczucie, że ktoś za nas ją kształtuje, że żyje ona własnym życiem. Czujemy się wkręcani. Lecz, gdy agorą był kościół, karczma lub akademie ku czci, to były one też kształtowane „od góry”. Księża, działacze, politycy, wpływowi obywatele narzucali pewną narrację. W naszej bańce internetowej mamy jednak (może zbyt nikłe) możliwości oporu i zmieniania. Możemy kogoś wyrzucić ze znajomych, blokować podejrzane źródła, częściej klikać takie a nie inne treści… Możemy brać oddech, by krytycznie popatrzeć na to, czym się karmimy. Możemy też zaglądać do innych baniek. Nawet możemy sobie pozwolić na symetryzm, co wcześniej było mało możliwe, ze względu na ograniczony dostępu do innych agor.

Internet umożliwia łatwiejsze zaglądnięcie do przeciwników

Należę do przeciwników symetryzmu. Jest krzywdzący. Dezinformacja różni się zasadniczo od polityki informacyjnej. Szukanie argumentów pod swoje tezy to nie to samo, co kłamstwo. Jednak trzeba docenić, że internet umożliwia nam łatwiejsze niż kiedyś zaglądnięcie do przeciwników. Natomiast nie daje nam możliwości chwycenia się za ręce, gdy uderza w nas trwoga. Trudno w nim przytulić się podczas wspólnego czuwania. Jak tu razem pomilczeć? Jak zobaczyć nieme wzruszenie? Jak podać rękę rywalowi?

Jednoczenie się w sieci ma inny wymiar. Nie tylko bardziej ograniczony. Jest po prostu inny. Mniej dzielimy się własną twórczością, bardziej udostępniamy cudzą. Mamy tak dużo treści, że je skrolujemy i może zbyt szybko odrzucamy. Szukamy ciągle nowych, intrygujących zamiast głębiej zastanowić się nad tym, co przeczytaliśmy. Zbyt szybko wyciągamy wnioski, choć wydawałoby się, że mamy więcej czasu na zatrzymanie się, niż gdy oglądamy telewizję.

Ta agora różni się od tradycyjnych. Choć i na niej większość kieruje się tym, co ulubione. Mamy swoje portale, swoich autorów, swoich „udostępniaczy”. Czy stała się ona nową religią? Czy jak trwoga, to do niej się uciekamy? Pewnie jest z nią jak ze starą religią kulturową. Można szukać potrzebnej wiedzy i środków pomocnych w kryzysie, a można szukać rozwiązań magicznych. Kiedyś szukało się też wspólnoty, jej pomocy. Na ile pomocna jest „wspólnota” internetowa? I czy może być nią moja bańka?

Żołnierze (zdjęcie ilustracyjne)

Może Cię zainteresować:

Ks. Siepsiak: Skąd dobrzy zbrodniarze? Kiedy lojalność jest silniejsza niż głos sumienia? Rozważania o słowach papieża Franciszka

Autor: Jacek Siepsiak

23/11/2022

Daisy

Może Cię zainteresować:

Ks. Siepsiak: Wybrali „jakąś” Daisy a nie Jana Pawła na złość księżom czy warszawce? To nie powinno tak działać

Autor: Jacek Siepsiak

17/11/2022

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon