Raciborska toskania

Marcin Nowak o włosko-śląskich powidokach. Lędziny to śląska Toskania, a Opole to Florencja

Marcin Nowak o włosko-śląskich powidokach. Lędziny to śląska Toskania, a Opole to Florencja

autor artykułu

Marcin Nowak

Skłamałbym, gdybym stwierdził, że wierzę iż Włochy da się podrobić. Otóż po stokroć nie i nawet ciężko łudzić się o sens jakichś prób. Jednak mój zawód i moja praca polega obecnie na znajdowaniu dla ludzi pewnych substytutów podróżniczych marzeń. Przez dwa lata ograniczonej turystyki stałem się mimowolnym ekspertem w tym temacie. Znajdźmy więc śląsko-włoskie analogie i zastanówmy się, czy nie wypada je - na ten wzgląd - wpisać do kajecika “do zobaczenia”.

Włoski węgiel nie drożeje. Czyli Tęsknota za włoską “małą czarną”.

Pamiętam jak z życzliwością spoglądałem, gdy prezydent Bytomia z dumą otwierał kolejną kawiarnię w Bytomiu - niedaleko parku Kachla. Nazwa mało włoska, “Widzimisię”, ale oczy zaświeciły mi się, bo wydawało mi się, że padło “na włoską kawę”. A to już wystarczy, by mnie kupić.

Choć nie jestem naiwny i wiem, że nie ma szans na to, że będzie ona za 1 Euro. Cena kawy oscylująca wokół 1 Euro to świętość we Włoszech i o dziwo inflacja też nie zmiotła tej tradycji. Byłem niedawno na Sycylii, w Umbrii, w Lacjum. Wszędzie da się wciąż wypić najpyszniejszą czarną ambrozję za cenę naszej oranżady. Jak już jesteśmy w Bytomiu…

Mam z Włochami pewne skojarzenia zawsze, ilekroć parkuję lub po prostu przechadzam się po placu Klasztornym. Obecność barokowego kościoła Św. Wojciecha z charakterystycznym portalem, bruku na ulicy, ale też dość zagęszczona, zacieśniona kamienicami okolica, zwłaszcza w upalny dzień przypomina mi włoskie placyki zapomnianych miasteczek. Brakuje jedynie porządnej fontanny pośrodku.

W Bytomiu natomiast mamy pewien “konkret” włoski. Jedno z nielicznych miejsc w Polsce, w których użycie nazwy geograficznej nie będzie traktowane jako metafora a jak coś normalnego. Wiecie o jakim rejonie myślę? W jednym i drugim da się pojeździć na nartach.

Chodzi oczywiście o Dolomity, dawniej Dolomity Sportową Dolinę. Obszar wokół rezerwatu Segiet jest jednym z moich ulubionych w mieście, eksploatacja skał dolomitowych nadała mu tą specyficzną, nazwę nawiązującą do popularnego pasma górskiego w Północnych Włoszech. Ale jest tam knajpka, której architektura może kompletnie nie nawiązuje do Madonna Di Campiglio, ale byłem tam kiedyś zimą, zamówiłem ciepłą herbatę, choć w środku palił się przyjemny kominek, usiadłem na drewnianym tarasie, było słonecznie, ale mroźnie, w tle oglądałem zjeżdżających na nartach. Skojarzenia? Mogły być!

Toskania w sąsiedztwie Raciborza? Tylko nie mów “ja yhm”.

Poszukiwanie włoskiego “Genius Loci” paradoksalnie nie jest trudnym zadaniem, gdy odwiedzi się prawie wszystkie regiony tego pięknego kraju. Mam na swoim koncie większość, choć oczywiście wciąż trudno zgodzić się, że istnieje krajobraz ciekawszy od toskańskiego. Określenie TOSKANII jest jednym z nielicznych, które dorobiły się miana pewnego archetypu. W przeciwieństwie do irytujących często “Wenecji Wschodu” czy “Paryżów Północy”, użycie Toskanii do opisania pewnego wycinka krajobrazu jest często bardzo zasadne.

Archetyp ten łączy:

  • Krajobraz składający się z kilku nasuwających się na siebie planów - jak w starym, barokowym teatrze
  • Wysokie nasłonecznienie, często wynika z tego mnogość winnic czy sadów
  • Duża liczba małych średniowiecznych miejscowości, najczęściej na szczytach wzgórz
  • Soczystość zieleni, od młodej, wręcz żółtej po oliwkową.

Na Śląsku widziałem kilka takich rejonów i pozwoliłem je (trochę dla swoich celów) nazwać “śląskimi Toskaniami”. To były okolice Lędzin i Góry Klimont, to były pofalowane wzgórza na zachód od Raciborza - tam między innymi znajduje się Pałac w Krowiarkach. Wybitnie Toskańsko może być na Pogórzu koło Cieszyna i Dzięgielowa czy w końcu na drugim końcu historycznego Śląska: Na przykład wokół Zielonej Góry, gdzie winiarstwo święciło triumfy najdłużej.

Nie dalej jak wczoraj zachwycałem się niezwykłym krajobrazem Wzgórz Trzebnickich - pofałdowanego obszaru na północ od Wrocławia w całości przykrytego sadami i winnicami. Piękne, słodkie okoliczności. Marketingowo chyba jako jedyna określenie “śląskiej Toskanii” spróbowała wykorzystać Lichynia w okolicach Góry Św. Anny. Pofałdowany żółto-zielony pocztówkowy krajobraz. Istnieje tu.

Gdy po raz kolejny zrezygnujesz z zagranicznej podróży, bo wysoka wartość euro, nieprzyzwoicie smutna cena paliwa i galopująca inflacja jak konie z San Rossore, spróbuj ruszyć na zachód, do faktycznie najcieplejszego regionu Polski. Środkowopolskich upałów (raczej) tam nie doświadczysz, ale za to ani nad Turawą, ani Jeziorem Nyskim nikt nie będzie Cię obdzierał za wynajem leżaka z parasolem. Bo jego tam nie będzie…

Krzywa wieża w Ząbkowicach Śląskich
Krzywa wieża w Ząbkowicach Śląskich

Ale oto dojeżdżamy do Ząbkowic Śląskich, dawnego Frankenstein, nota bene położonego niedaleko Paczkowa - jednego z najbardziej “włoskich” miast z uwagi na autentyczny układ urbanistyczny i zachowany wianuszek murów miejskich. W Ząbkowicach stoi śląska “Krzywa Wieża”. I choć ta w Pizie jest symboliczna i rozpoznawalna, ta w Toruniu bardziej znana - to ta w Ząbkowicach w mojej opinii jest największa i najładniejsza. Brak japońskich turystów. Wizualnie nawiązuje do wieży w nieodległej do Pizy Lukki. Warto spróbować stanąć plecami przy jej elewacji ze stopami w kącie pomiędzy uliczką a ścianą, wyciągnąć ręce i sprawdzić organoleptycznie.

Nie dotyczy oczywiście mieszkańców Karbia, Szopienic czy Wirka. Jak wiemy, w wielu miejscach na Śląsku znajdziemy inne krzywe wieże. Czasami nawet w domowej sypialni. Taki urok pogórniczej krainy.

Opolsko-florenckie światy równoległe

Jednego z największych włoskich olśnień doznałem w upalny, słoneczny dzień w Opolu. A dokładniej na schodach, niezwykle długich i wysokich schodach na tyłach Muzeum Śląska Opolskiego. Prowadzą one do pochodzącego z aż X wieku tzw. “kościoła na górce”. To nic, że świątynia jako żywo przypomina mi San Salvatore al Monte we Florencji. Tamta też stoi na krawędzi wysokich schodów. Ale z niej też można zerkać na dużą część miasta nad Arno. Jak i tu spoglądamy na stolicę Górnego Śląska i dominującą nań wcale nie piastowską gotycką wieżą a wieżą ratuszową. I tu wystarczy się przyjrzeć uważnie, nie doszukując żadnych metafor. I tam i tu możemy spoglądać na wieżę głównego pałacu Florencji. Dlatego, że opolski ratusz w 1864 roku w wyniku przebudowy zyskał nową wieżę wzorowaną… dokładnie na Palazzo Vecchio we Florencji. A żeby było śmieszniej, na tej właśnie uliczce znajduje się włoska trattoria. Miłośnikom teorii światów równoległych spodoba się ta historia.

Opole jak Florencja? Czemu nie!
Opole jak Florencja? Czemu nie!

Gdybyśmy wyszli poza Śląsk to paradoksalnie niezwykle włoski klimat możemy odnaleźć w detalach i geometrii klasycystycznego dworca w Sosnowcu, projektowanego przez samego Henryka Marconiego, włoską super-star pierwszej połowy XIX wieku. Niektórym włoskie cmentarze (zwłaszcza z północnej części Italii) przypomina zabudowa Cmentarza Komunalnego w Cieszynie. Mnie osobiście bardziej kojarzy się z Austrią i wiedeńakim barokiem. Ale Włoch najszybciej powinno się szukać w renesansie. Na dziedzińcu zamku w Niemodlinie, wśród arkad Zamku w Brzegu czy na rynku w Mikołowie. O przepraszam, to już neorenesans.

Budynek dworca głównego w Sosnowcu
Budynek dworca głównego w Sosnowcu

Renesans jeleniogórski i “renesans kochłowicki”

Największy paradoks polega jednak na tym, że największe nagromadzenie renesansowych pałaców i dworów znajduje się na drugim końcu Śląska w miejscu, zwanym potocznie “Śląską Doliną Loary” a fachowo Doliną Pałaców I Ogrodów w Kotlinie Jeleniogórskiej. Swego czasu bogate pruskie rody i arystokracja tworzyły tu piękne posiadłości i pałace u skłonu Karkonoszy. Wojanów, Karpniki, Łomnica, Bukowiec, Chojnik, Staniszów. Powstawały one tu od końca XV do polowy XVII wieku. Były to na ogół niewielkie (choć niekiedy też okazałe) murowane budynki wznoszone przy udziale działających wówczas na Śląsku włoskich architektów, budowniczych i kamieniarzy. Którzy doskonale dogadywali się z architektami niemieckimi, którym nieco później w głowie zawróciły wpływy z Wielkiej Brytanii zamiast Włoch.

Ale całkiem pod nosem, bo w Rudzie Śląskiej - Kochłowicach, para młodych ludzi wpadła na bardzo ciekawy pomysł. Otwarto pizzerię, niby jedną z wielu, ale z czasem najpopularniejszą w mieście i okolicach. Nadali jej nazwę “Familok” a poszczególnym pizzom nazwy rudzkich dzielnic: I tak możemy zjeść Bielszowice z szynką, Godulę z pieczarkami, Halymbę z kukurydzą czy Wirek z Karczochami.

Ten sprytny pomysł marketingowy skłania mnie do przemyśleń, że każdy z nas na te przysłowiowe “Włochy w domu” jak tylko się uważnie przyjrzy wokół. Albo zgłodnieje.

Nic tylko usiąść przy włoskiej pizzy “Chebzie” i zaplanować pętelkę po Śląsku italskim kluczem: Od Cieszyna po Opole albo choćby do kawiarni w Bytomiu. Bo kawa do pizzy - jak to tak!?

Nikiszowiec

Może Cię zainteresować:

Marcin Nowak: Które miejsca na Śląsku możemy wypromować turystycznie tak jak Nikiszowiec?

Autor: Marcin Nowak

21/05/2022

Anna i Marcin Nowakowie

Może Cię zainteresować:

Śląscy blogerzy Anna i Marcin Nowakowie napisali nową książkę "W Polskę na weekend". Wydała ją, też śląska, oficyna Helion Bezdroża

Autor: Katarzyna Pachelska

22/05/2022

Jastrzębie-Zdrój. Kuracjusze sprzed lat i plenery dla Woodyego Allena

Może Cię zainteresować:

Marcin Nowak: Jastrzębie - Zdrój. Kuracjusze sprzed lat i plener dla Woodiego Allena

Autor: Marcin Nowak

14/05/2022

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon