24 kwietnia 2020 roku. Ten dzień dobrze pamiętam – wcześnie rano zadzwonił do mnie prezydent jednego ze śląskich miast. Skonsternowany, bo kilka godzin wcześniej, w nocy do urzędu wpłynęło żądanie wydania spisu wyborców z jego miasta. Żądała Poczta Polska w anonimowym mailu. Mój rozmówca zapowiedział, że nie ma mowy o żadnym przekazaniu żadnych danych, bo jakim prawem, na jakiej podstawie, jak (mailem?), co z ich bezpieczeństwem...etc. Wtedy była to trzeźwa reakcja na prawno-proceduralną jazdę po bandzie, jaką rozkręcało Prawo i Sprawiedliwość.
Jakim prawem? Kaduka
Trzy lata temu końcówka kwietnia to było apogeum absurdu towarzyszącego niedoszłym wyborom kopertowym. Minister Sasin, a razem z nim armia parlamentarzystów PiS przedstawiła 100 powodów, dla których samorządy powinny, czy wręcz muszą przekazać dane obywateli Poczcie Polskiej. Marszałek Terlecki straszył, że do miast, które nie wydały spisów uprawnionych do głosowania wejdą komisarze. W istocie była to najpoważniejsza eskalacja zwarcia władzy centralnej, która pomyliła prawo z własnym interesem z władzą samorządową, która jak żadna inna musi poruszać się w obrębie obowiązujących przepisów, bo jak żadna inna jest kontrolowana i nadzorowana.
A kto kontrolował i nadzorował wicepremiera Sasina (czy premiera Morawieckiego), który bez podstawy prawnej zarządza druk pakietów wyborczych oraz zapowiada, że ich wysyłka do obywateli ruszy, zanim ta podstawa prawna się pojawi (o ile Sejm ustawę przyjmie)? Sądy, trybunały... Oh wait… Gdy Poczta Polska pisała do Katowic, Sosnowca, Chorzowa i Piekar Śląskich: „Dawać spis wyborców”, nikt nie był w stanie uzasadnić, jakim prawem, bo takiego prawa nie było – ustawa o wyborach korespondencyjnych wciąż była w Senacie. Po drugie, nikt nie zwolnił samorządowców z odpowiedzialności karnej za złamanie ustawy o ochronie danych osobowych. Wiedzieli to prezydenci, którzy masowo odmawiali udziału w tym szwindlu.
Bezpiecznik za 70 milionów
Wpisywania się w ten spektakl odmawiali nawet prezydenci miast, którzy dotychczas blisko współpracowali czy byli wręcz kojarzeni z PiS. A więc, przeciwnie niż w partyjnej układance, w której wszystko można, w relacji obozu władzy z samorządem po tej drugiej stronie ktoś wykazuje elementarną refleksję w zrównywaniu prawa i prawa kaduka. A ci, którzy z jakichś powodów jednak się złamali, jakieś 2,5 roku później stali się beneficjentami tzw. ustawy abolicyjnej, bo sądy jednak orzekały, że łamiąc się (niespodzianka!) również złamali prawo. Wciąż zagubionym musiał wystarczyć komentarz Jarosława Kaczyńskiego, który twierdził, że było dokładnie odwrotnie i jego jest racja najmojsza.
To jeszcze raz: wyobraźcie sobie to tajne głosowanie na poczcie, u listonosza albo za pośrednictwem innego inkasenta. I jeszcze wojsko! Z przecieków z Nowogrodzkiej wynika, że nawet tam obawiano się obrazków rodem z jakiejś Korei Północnej. Dziś politycy PiS twierdzą, że to oni bronili demokracji, którą totalniacy z opozycji próbowali zakłócić, ale istota jest jeszcze inna. To samorządy powstrzymały to szaleństwo, dając nam wszystkim poczucie, że istnieje jakaś instancja państwa prawa, zdolna powiedzieć nie, gdy po drugiej stronie ma siłę bez żadnych skrupułów i refleksji.
Choć, pardon, może też być tak, że puenta jest dużo mniej romantyczna. I jedynym prawem, które obowiązuje w Polsce, również w zakresie psucia prawa, to prawo Murphy’ego. Zgodnie z nim, jednostki pokroju Jacka Sasina, jeśli tylko będą miały możliwość popełnienia błędu, zrobią wszystko, by… go nie uniknąć. 70 milionów złotych to i tak niska cena za taki bezpiecznik.
Może Cię zainteresować: