„Czy Melpomena mówi już po śląsku?” to książka Krystiana Węgrzynka o śląskim teatrze - śląskim i po śląsku - której premiera odbyła się w Teatrze Śląskim w poniedziałek 6 października.
W poprowadzonym przed dziennikarkę Radia Katowice Ewę Niewiadomską spotkaniu z autorem na Scenie w Malarni uczestniczyli: dyrektor Teatru Śląskiego Robert Talarczyk, dyrektor Teatru Korez Mirosław Neinert, dyrektor artystyczny Teatru Gry i Ludzie i dyrektor Teatru Czwarta Scena Michał Piotrowski oraz naukowiec, poliglota i tłumacz Mirosław Syniawa.
Książka Krystiana Węgrzynka wnosi wiele istotnych dla dysputy o śląskim teatrze i kulturze w ogóle wartości. Ewa Niewiadomska trafnie podkreśliła jedna z nich: ten teatr nie wziął się znikąd, nagle i to zaledwie kilka lat temu.
– Chciałam autorowi podziękować za to, że wyleczył mnie z takiego myślenia, które już długo mi towarzyszyło, że mieliśmy coś na kształt wielkiego wybuchu. Wielu z nas wydaje się, że spowodował to dopiero Robert Talarczyk, że ten śląski boom rozpoczął się od talentu Szczepana Twardocha, który sprzedał milion książek, a w każdej z nich był Śląsk. Że wtedy to wszystko zaczęło działać, że podchwyciła to Polska, że przyszły wielkie nagrody, rozpoczęły się tłumaczenia na śląski.
Wskazała bowiem, że ta śląska ekspansja tak naprawdę zaczęła się od „Cholonka” w Teatrze Korez. Z tym, że fenomenalna sztuka według powieści Janoscha (Horsta Eckerta) wystawiona w Korezie w 2004 roku stanowiła przełom, zgodzili się wszyscy.
– Zdecydowanie „Cholonek” jest punktem centralnym. Bo „Cholonek” to nie tylko komedia pełna rubaszności, ale i gorzkie rozliczenie Ślązaków z własną historią. Taki jest mój wniosek, ale też refleksja wielu osób, z którymi rozmawiam. Nie tylko aktorów, ale także widzów – mówił Węgrzynek.
Choć zarazem przyznał, że w swoich poszukiwaniach początków stopniowo cofał się coraz głębiej w przeszłość. W historii śląskiego teatru był więc Stanisław Bieniasz, ale był i „Stary portfel" Kazimierza Kutza w Teatrze Telewizji lat 80. Był Stanisław Ligoń, byli „Tkacze Hauptmanna" w 1894 roku, a wcześniej był teatr w Pszczynie w roku 1775 i nawet teatr jezuicki jeszcze w XVII wieku. Ale...
– Jeżeli można by w ogóle mówić o jakiejś premierze śląskiego teatru, to „Cholonek” był takim pierwszym spektaklem dla Ślązaków autentycznym – zauważył Robert Talarczyk. – Takim, że Indianery z jednego plemienia zarówno występowały na scenie, jak i siedziały na widowni, mając wspólny język. Tak jak mówi autor, tych śląskich spektakli było wcześniej wiele. Ale zawsze były z perspektywy kowbojów, które przyjechały kształcić śląskich Indianerów i mogą im pokozać, jak naprawdę po tym śląsku się godo. A tak naprawdę to po śląsku nie było.
Mimo entuzjastycznego przyjęcia „Cholonka" na Śląsku, śląskie słowo w teatrze nie od razu przebiło się w Polsce. Jak przypomniał Mirosław Neinert, przed kilkunastu laty na Festiwalu Dwa Teatry w Sopocie Cholonek – mimo docenienia przez nielicznych – poniósł przecież spektakularną porażkę.
– Właściwie nie został w ogóle zauważony, potraktowano go tak, jakby go nie było. Byliśmy tam jakimś ciałem obcym zupełnie. Kwiatek do kożucha – wspomina dyrektor Koreza.
Dziś już z niejakim rozbawieniem, bo przecież niedawno na tym samym festiwalu triumfowała „Mianujom mie Hanka", w burzy ochów i achów zachwytu teatralnej krytyki.
Śląski w kulturze wysokiej
– Było moją ambicją pokazać, że język śląski może być językiem, w którym rozmawiamy o ważnych sprawach, na przykład w „Godej do mie” – zdradził Robert Talarczyk. Nie ukrywając, że wielkie nadzieje wiąże z przygotowywanym w Teatrze Śląskim przedstawieniem „Hamleta” Szekspira w śląskim przekładzie Mirosława Syniawy (publiczność miała okazję wysłuchać smakowitego fragmentu najsłynniejszego teatralnego monologu świata po śląsku).
– Dla wielu to był szok,, że kiedy 20 lat temu zobaczyli po raz pierwszy sztukę teatralną po śląsku – a więc tę śląszczyznę umieszczoną w przestrzeni prestiżowej, w rejestrze wyższym – zdziwili się. Bo wielu śląszczyzna kojarzyła się z czymś powszednim, niższym, proletariackim – mówił Mirosław Neinert.
Ponadto nagle okazało się, że nasz śląski język niesie jednak takie wartości, które są zrozumiałe w Polsce i mogą poruszyć ogół polskiego społeczeństwa. Wszyscy pamiętamy „efekt Hanki”. Spektakl w Teatrze Telewizji, który oglądała cała Polska, Polacy komentowali wreszcie bez inwektyw i wyzywania od hitlerowców. Spektakl o Śląsku i po śląsku chwycił ludzi za serce niezależnie od tego, skąd się wywodzą i gdzie żyją.
Dodatkowy walorem Śląska z jego historią jest to, że stanowi kopalnię tematów – uważa Michał Piotrowski: – To takie kwestie, które jako twórcę poruszają nie tylko mnie. Mamy tu dużo nieopowiedzianych historii i to stanowi ogromną szansę – zauważył.
Proces ewolucji śląskiego teatru, którego rozkwitu jesteśmy świadkami, rejestruje książka Krystiana Węgrzynka.
– Jest fantastyczna – chwalił Mirosław Neinert. – Doczekałem się w końcu książki, która podsumowała ten etap.
– Chciałem podziękować za to, że ta książka powstała, że ją napisałeś, że włożyłeś w nią tyle serca. To jest pozycja, która zostanie na wiele lat – mówił do autora Robert Talarczyk.

Może Cię zainteresować:
„Nikaj” Zbigniewa Rokity i „Hanka” Alojzego Lyski obsypane nagrodami w Sopocie

Może Cię zainteresować: