archiwum Śląskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków
Zabudowa ul Kościelnej w 1995 r., Ruda Śląska

Michał Bulsa: Patronackie osiedla robotnicze to nie tylko familoki. Projektowali je znani architekci

W swojej książce „Patronackie osiedla robotnicze. Górny Śląsk, która wyjdzie na początku listopada 2022 r., Michał Bulsa opisuje 56 takich osiedli. A to zaledwie pierwszy tom, bo w zanadrzu ma opowieści o osiedlach z Zagłębia Dąbrowskiego i z okolic Rybnika i Wodzisławia. Nam Bulsa opowiada, dlaczego przeprowadzka do familoka była cywilizacyjnym awansem; jak się mieszkało w takim domu; dlaczego nie wszystkie osiedla robotnicze składają się z familoków; do czego służyła ubikacja i dlaczego Giszowiec był pomyślany jako nowoczesna śląska wieś.

Michał Bulsa – 30-letni historyk po Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, archiwista, muzealnik, od 2019 roku pracownik Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Katowicach. W latach 2015-2018 pracował w Muzeum Historii Katowic, gdzie był współautorem wystawy stałej o historii miasta. Współautor książek:

  • „Ulice i place Katowic”,
  • „Domy i gmachy Katowic”,
  • „Sekrety Katowic”,
  • „Katowice, których nie ma”.

Na początku listopada 2022 r. ukaże się jego pierwsza książka napisana w pojedynkę: „Patronackie osiedla robotnicze. Tom 1. Górny Śląsk”, wydana przez Wydawnictwo Księży Młyn.

Drugi tom będzie traktował o osiedlach w Zagłębiu Dąbrowskim oraz o osiedlach z południowej części obecnego województwa śląskiego, zlokalizowanych na terenie powiatów rybnickiego i wodzisławskiego.

Rozmowa z Michałem Bulsą

Jak odróżnić patronackie osiedla robotnicze od innych?
Patronackie, czyli zbudowane przez patrona albo na rzecz pracowników patrona. Jako patrona rozumiemy osobę lub instytucję, właściciela zakładu przemysłowego – huty, kopalni, dużego zakładu pracy. Patron budował lub zlecał budowę osiedla z mieszkaniami dla swoich pracowników. Tego określenia nie możemy więc odnieść do osiedla, które zbudował ktoś dla urzędników albo bezrobotnych.

Czyli np. piękne kamienice przy gmachu ZUS-u w Chorzowie, zbudowane dla urzędników, już się nie łapią do tej kategorii?
Nie, nie zaliczylibyśmy ich do tych osiedli.

Po co budowano osiedla patronackie dla pracowników hut czy kopani?
Jeżeli zbudowano takie osiedle, w którym nie tylko zapewniono pracownikom miejsce do spania, ale też zbudowano kościół, szkołę, konsum (sklep zakładowy), gospodę czy sklepy, to był to mikroświat, samowystarczalna osada. Z jednej strony było to dobre, bo pracodawca miał swoich pracowników razem, blisko zakładu pracy.

Pod kontrolą…
Miał ich blisko, nie musieli dojeżdżać. Było to zachętą, by u tego pracodawcy pracować. Faktycznie, odciągano w ten sposób pracowników od tendencji rewolucyjnych, nastrojów buntowniczych. W II połowie XIX wieku i pierwszych dziesięcioleciach XX w. okazywało się, że dzięki tym działaniom na osiedlach nastrojów rewolucyjnych czy socjalistycznych nie było. Było jak było, niekoniecznie bogato, ale mieli wszystko na miejscu. Tylko trzeba było za to, co się zarobiło, iść do sklepu, kupić najpotrzebniejsze rzeczy, i tyle. Nawet był magiel, gdzie można było sobie wyprać ubrania czy piekarnioki, w których można było piec chleb.

Pracownicy też mieli rodziny na miejscu.
Pozwalano, by całe rodziny były zakładane. Dlatego mieszkania miały 2 czy 3 izby. Również były domy noclegowe, dwa lub trzy na dużym osiedlu, przeznaczone dla kawalerów. Można powiedzieć, że takie osiedla stawały się mikroświatami, minimiasteczkami. Najbardziej znanym przykładem jest Nikiszowiec.

No właśnie. Słynny Nikiszowiec. Czy na Nikiszu są familoki, czy to osiedle familoków?
Ja bym tych budynków nie nazwał familokami. Choć familoki to spolszczona nazwa familienhausów, czyli budynków przeznaczonych dla rodzin.

Dlaczego?
Bo każdy z obiektów jest trochę inny. Nie były one budowane od sztancy. Nikiszowiec był zaprojektowany tak, by tworzyć kwartały, de facto miejską zabudowę. Nikisz powstał jako minimiasteczko dla pracowników spółki Giesche, głównie kopalni Giesche. Osiedlem familoków nazwałbym za to zabrzańskie osiedle Borsig czy katowickie Załęże czy Szopienice. Dość dużo osiedli familoków jest w Rudzie Śląskiej. Zresztą są dwa miasta, w którym jest najwięcej osiedli robotniczych – właśnie Ruda Śląska oraz Katowice.

Czyli nie możemy mówić, że każde osiedle patronackie na Śląsku to osiedle familoków?
Dokładnie. Osiedle robotnicze może się składać też z domów w formie chałupy śląskiej, stalowych domów czy domów z cegły otynkowanej. To nie tylko budynki z gołej cegły.

Michał Bulsa, autor książki "Patronackie osiedla robotnicze. Tom 1. Górny Śląsk"

Familoki miały przez lata zły PR. Kojarzyły się negatywnie, jako zaniedbane domy z cegły z wychodkami na półpiętrach.
Tak się stało od czasów PRL-u. Kiedyś mieszkanie w familoku było pożądane. Ludzie chcieli mieszkać w familokach, a nie w chatach na wsi. Specjalnie tych rolników ściągano na Górny Śląsk z różnych okolic, czy to z głębi Niemiec, czy z zaboru rosyjskiego albo Galicji. W familokach warunki życia były znacznie lepsze niż na wsi. Zdarzało się, że była bieżąca woda na terenie osiedla, niekoniecznie w samym budynku. Później – prąd czy gaz. Początek XX wieku to już udogodnienia, których nikt nie widział na wsi.

Czyli dla ówczesnych ludzi ze wsi przeprowadzka do familoka była awansem cywilizacyjnym?
Tak.

Czy od razu mogli się sprowadzić z całą rodziną, czy najpierw przyjeżdżali sami, obadać sytuację?
Najpierw sprowadzano ludzi, którzy chcieli pracować w danym zakładzie. Później, gdy oni już ogorzali w pracy, ściągali swoje rodziny. Najczęściej było tak, że zakład faktycznie zachęcał pracowników, by sprowadzali rodziny. Problem był taki, że pracownicy nie byli właścicielami swoich mieszkań, tylko je wynajmowali. Gdy ktoś został zwolniony lub sam się zwolnił, tracił mieszkanie. Rodzina była wyrzucana na bruk. Dla pracodawcy to był plus, że jego pracownicy musieli być lojalni, chcąc utrzymać mieszkanie. Chcąc pracować w danym zakładzie trzeba było zaakceptować te warunki. Coś za coś. W Giszowcu i Nikiszowcu były regulaminy, jak użytkować dany obiekt. Nie wolno było np. prać i suszyć ubrań w domu, jeśli była osiedlowa pralnia. W Giszowcu regulamin dotyczył też ogródków przydomowych – że trzeba je utrzymywać w dobrym stanie, co można sadzić, a czego nie.

A co, jeśli pracownik kopalni lub huty ginął w wypadku w tym zakładzie? Co się działo z wdowami? Musiały opuścić mieszkanie?
To zależy od patrona. Niektórzy właściciele zakładów pozwalali im zostać w mieszkaniu, niektórzy wychodzili z założenia, że jak nie ma pracownika, to się mieszkanie nie należy.

Po co na osiedlach robotniczych stawiano chlewiki między budynkami mieszkalnymi? Przecież ludzie mogli pójść do sklepu i sobie kupić co potrzebowali.
Ale byli przyzwyczajeni, że od pokoleń hodowano różne zwierzęta przy domu. Pochodzili przecież z terenów wiejskich. Projektanci osiedli nie chcieli ich odciągać od tego. Było przyzwolenie na hodowanie niedużych zwierząt. Była to też forma dodatkowego zarobku albo oszczędności. Hodowano nie tylko świnie, ale też króliki, gołębie, drób.

Dla kobiet ważny był magiel, bo nie tylko prały tam swoje ubrania czy pościel, prawda?
Tak. Mężczyzna szedł do pracy na 10-12 godzin, a kobieta zajmowała się dziećmi, wyprawiała je do szkoły, dbała o dom, ale też wyprawiała się do magla. To było miejsce, w którym spotykały się kobiety z całego osiedla. Można było porozmawiać, poplotkować. Często zdarzało się, że w maglu jedna z pań zostawała z dziećmi w specjalnym pomieszczeniu, by ich mamy mogły spokojnie zajmować się praniem.

A mężczyźni gdzie spędzali czas po pracy?
Niestety, stereotypowo – w gospodzie przy piwie. Jeżeli nawet karczmy nie planowano przy budowie osiedla, to później zawsze się znajdował ktoś, kto ją budował lub otwierał. Potrzeba była. Miejscem rozrywki był też teatr. Sceny też czasami budowano na osiedlach. Ważne były potrzeby duchowe, dlatego przy dużych osiedlach stawiano też kościoły, niekoniecznie katolickie, bo ewangelickie też. Nieczęsto, ale zdarzało się – np. na osiedlu Borsig – że powstawał też cmentarz przy osiedlu.

Czynsz za mieszkanie na osiedlu patronackim był wysoki?
Nie, to raczej była symboliczna kwota, odbijana od razu od pensji przy wypłacie.

W jednej izbie była kuchnia? A w kolejnych?
Sypialnie. Duży pokój był razem z kuchnią, gdzie całe życie rodzinne się toczyło. Zdarzało się, że wydzielano sobie osobną kuchnię. Mimo wszystko, patrząc na dzisiejsze standardy, jeśli chodzi o wielkość mieszkań, to nie były one wcale takie małe.

Ale rodziny były liczniejsze.
Tak, dzieci było sporo. Jednak dosyć szybko dzieci się wyprowadzały z rodzinnego mieszkania. Jeśli ojciec pracował na kopalni, to najczęściej syn też tam pracował. Dostawał mieszkanie, mógł założyć swoją rodzinę w miarę wcześnie, w wieku lat powiedzmy 20, bo wiedział, że ma zapewnioną pracę i mieszkanie. Gdy zakładom przybywało pracowników, osiedla rozbudowano. Giszowiec np. był zbudowany w 1910 roku, ale później, w okresie po I wojnie był rozbudowany na wschód, w okolice obecnej ulicy Kosmicznej, a w latach 20.-30., gdy Amerykanie przejęli spółkę Giesche, to dla nich wybudowano osobną kolonię tzw. amerykańską, która jest ewenementem architektonicznym.

Ile metrów kwadratowych miały mieszkania na osiedlach patronackich?
Różnie, ale od 40 do 60 m2. To były dwie lub trzy izby. Najczęściej w takim lokalu nie było łazienki.

To jak sobie radzili z toaletą?
Była na zewnątrz, w osobnych pomieszczeniach, przy pomieszczeniach gospodarczych.

Przy chlewikach?
Tak, albo przy ubikacjach. Wtedy tak określano miejsca do przechowywania czegoś. W budynkach, które powstawały od początku XX wieku zdarzało się, że wspólne toalety były na półpiętrze. Nie zdarzało się, by były w mieszkaniach. Chyba że na terenie osiedla oprócz domów dla rodzin robotniczych były obiekty dla wyższych urzędników albo willa dyrektora.

Tak jak na Zandce w Zabrzu?
Na przykład. Willa dyrektora nigdy nie była w środku osiedla, tylko na uboczu. Kadra zarządcza chciała być blisko ludzi, ale nie za blisko. To też widać po architekturze tych obiektów. Jeśli jest budynek dla robotników, to on ma zdecydowanie mniej zdobień, detali architektonicznych. Wille dyrektorów były położone zazwyczaj na dość dużej działce, miały ogród, zabudowania gospodarcze. Czasami przypominały minipałacyki.

Gdzie były takie wille?
Na Giszowcu na przykład, na zabrzańskim Borsigu – tam niektórzy określali pałac, gdzie dziś znajduje się siedziba firmy, mianem zamku. W Chorzowie Batorym dla wyższych urzędników przy dzisiejszej ulicy Racjonalizatorów i głównej ulicy Batorego zbudowano bardziej willowe obiekty. Ostała się tam też willa dyrektora z ogrodem.

A gdzie mieszkał szef robotników z Nikiszowca? Próżno tam szukać jakiejś willi.
Dyrektor generalny spółki Giesche nie mieszkał w tamtej okolicy. Mieszkał w Załężu, w pałacyku przy dzisiejszej ul. Gliwickiej, niedaleko skrzyżowania z Bocheńskiego i Bracką, gdzie dziś znajduje się prywatny szpital i przychodnie. Miał do Szopienic czy na Nikisz może nie za blisko, za to do samych Katowic i do kopalni „Kleofas” na Załężu, która też należała do Giesche – już tak.

Pisze pan w książce o osiedlach z Katowic, Zabrza, Gliwic, Rudy Śląskiej, ale też aż o trzech z Knurowa…
Połowa Knurowa to jedno wielkie osiedle robotnicze. Kolonia I, II, III i IV. Projektant chciał, by Knurów zbudować od podstaw. Niektóre kolonie były dla robotników, ale była też kolonia przy ul. Dworcowej, prowadząca w stronę Gierałtowic, gdzie były tylko budynki urzędnicze. Ten urzędnik, niższy lub wyższy, zawsze jednak mieszkał w obiektach odróżniających się od familoków dla robotników.

Patron dbał o to, by jego osiedle było dobrze zaprojektowane, czy raczej chciał szybko i tanio wybudować jak najwięcej, niczym dzisiejszy patodeweloper?
Najczęściej osiedla wznoszono według projektu wyjściowego, przyjętego na początku budowy. Widać, że już 100 lat temu planowanie przestrzenne istniało. Budowano z głową. Domy miały być użyteczne, ale też architektonicznie nie spod sztancy. Nawet domy dla robotników stojących najniżej w hierarchii miały jakiś detal, choćby lekki gzyms czy cokół przełamujący monotonię. Przełamywano ją też placem centralnym, innym układem ulic czy wyróżniającym się budynkiem, np. gospodą. Osiedla projektowali ludzie wykształceni, z nazwiskami, często z dużych ośrodków jak Berlin czy Wiedeń. To pokazuje, że właściciel zakładu chciał, jak już coś buduje, się tym pochwalić. Często wzorowano się na zachodnich pomysłach. Sztandarowym jest idea miasta-ogrodu Anglika Ebenezera Howarda. Na tej podstawie Zillmannowie zaplanowali swój Giszowiec. Giszowiec to jest przykład bardzo niestandardowego osiedla robotniczego, bo to jest de facto górnośląska nowoczesna wieś.

Szkoda, że Giszowiec nie ocalał w całości.
Wiem jak to wyglądało od strony konserwatorskiej. Władza PRL-owska chciała wyburzać, to konserwator nie miał nic do powiedzenia. Często dowiadywał się już po fakcie, że jakiś obiekt nie istnieje. Tak się działo nie tylko z osiedlami robotniczymi, bo np. pałac w Świerklańcu wysadzono w powietrze bez żadnych konsultacji, mimo że konserwator nie zgadzał się na to.

Nieszczęście Giszowca polega też na tym, że w miejscu wyburzonych domów powstały wysokie, 10-piętrowe bloki, przytłaczające niską zabudowę osiedla.
Chciano maksymalnie wykorzystać przestrzeń, która była do zagospodarowania, by nie zabierać innej, pod którą można było fedrować de facto na zawał. Postanowiono wyburzyć domy, w których mieszkała jedna czy dwie rodziny, by na tym miejscu postawić blok na 100 czy 200 osób. Z ekonomicznego punktu widzenia było to zasadne, z punktu widzenia ochrony architektury – nie. Zwłaszcza że nie było to zwykłe osiedle robotnicze. Jego projektanci - Zillmannowie - zebrali XVIII- i XIX-wieczne projekty chałup śląskich i na ich podstawie zaplanowali budynki, które postawili w Giszowcu. To nawiązanie do tradycji wiejskiego budownictwa Górnego Śląska jeszcze sprzed industrializacji. Pomysł budowy takiej nowoczesnej wsi podsunął Zillmannom ówczesny dyrektor generalny spółki Giesche, czyli Anton Uthemann. Szkoda, że Giszowiec jest zachowany tylko w 1/3. By pokazać kontrast między nowym a starym, na okładce mojej książki jest kolaż bloku i zabudowy obecnego placu pod Lipami na Giszowcu.

Kamil Iwanicki

Może Cię zainteresować:

Kamil Iwanicki. Kustosz śląskich familoków przywraca pamięć o dawnych koloniach robotniczych

Autor: Katarzyna Pachelska

09/07/2022

Zandka, Zabrze

Może Cię zainteresować:

Zaniedbane zabytkowe familoki, urocze ogródki i obrzydliwe blaszane garaże. Taka jest Zandka w Zabrzu

Autor: Katarzyna Pachelska

02/02/2023

Nikiszowiec na dawnych fotografiach

Może Cię zainteresować:

Zdjęcia Nikiszowca przed II wojny światowej. Śląskie osiedle uwiecznił na kliszy znany fotograf z Warszawy

Autor: Patryk Osadnik

12/06/2023