Radosław Kaźmierczak
Ofka Piechniczek

Ofka Piechniczek: Śląska Prohibicja powstała na Nikiszowcu, bo 5 lat temu uwierzyliśmy w potencjał tego osiedla

Restauracja Śląska Prohibicja na Nikiszowcu 4 grudnia będzie obchodzić 5-lecie istnienia. - Gdy przystępowaliśmy do tego projektu, nie mieliśmy żadnego doświadczenia w gastronomii - przyznaje Ofka Piechniczek, dziś prezes Berg Holding, która razem ze wspólnikiem, Kamilem Kitą, założyła restaurację. Ich firma, Śląskie Kamienice, specjalizowała się w remontach kamienic. - Dziś jestem dumna z tego miejsca i z jego załogi. Prohibicja odniosła sukces dlatego, że jest normalna i otwarta na każdego gościa - dodaje Ofka Piechniczek.

Rozmowa z Ofką Piechniczek, prezesem Berg Holding, właściciela restauracji Śląska Prohibicja na Nikiszowcu w Katowicach

Proszę wybaczyć niedyskretne pierwsze pytanie: Skąd wzięło się pani oryginalne imię?
To pytanie często słyszę. Dotąd, a mam już 38 lat, nie spotkałam nikogo innego o tym imieniu. Ofka to imię staropolskie. Jest ono mocno związane z Górnym Śląskiem, bo tak nazywano często księżniczki – Piastówny śląskie. Mój tata jest historykiem sztuki. Moja mama studiowała we Wrocławiu. Tata ją tam odwiedzał i w katakumbach Piastówien Śląskich odkryli nagrobki Ofek i obiecali sobie, że jak im się kiedyś urodzi córka, to będzie mieć na imię właśnie Ofka. Długo czekali, bo mam dwóch starszych braci. Bardzo lubię swoje imię.

Jest takie… sympatyczne.
Tak, bo brzmi jak zdrobnienie.

Jest pani urodzoną katowiczanką?
Urodziłam się w Knurowie, bo tam był szpital, w którym lekarz odważył się prowadzić trudną ciążę mojej mamy. Od pierwszych dni życia jestem związana z Katowicami i uważam je za mój hajmat, moje najbliższe miejsce – mimo że teraz mieszkam w Tychach.

Na wizytówce widzę przed pani imieniem i nazwiskiem dopisek „dr”. A wyczytałam, że skończyła pani Wydział Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego. Jest pani doktorem nauk politycznych?
Doktorem nauk humanistycznych. Mam doktorat z dość wąskiej dziedziny, bo socjologii polityki, którą na Uniwersytecie Śląskim zajmuje się prof. Jacek Wódz, mój fantastyczny promotor. Ja zajmowałam się w mojej pracy doktorskiej regionalizmem.

No właśnie, wynotowałam nawet tytuł pani pracy doktorskiej: „Polityczność regionalizmu górnośląskiego”.
Myślałam, że właśnie tym będę się zajmować w życiu zawodowym, może zostanę na uczelni. Jednak moje życie się ułożyło zupełnie inaczej. W ogóle nie przypuszczałam, że moja sytuacja zawodowa będzie wyglądać tak jak teraz.

No właśnie. Tam nauki humanistyczne, polityczne a tu wielki biznes. Jak to się stało, że trafiła pani do biznesu?
Gdy skończyłam studia, a studiowałam filozofię na Uniwersytecie Śląskim i politologię w Międzynarodowej Szkole Nauk Politycznych, francuskojęzycznej szkole działającej przy Wydziale Nauk Społecznych UŚ.

Tak, mówiło się, że to taka elitarna szkoła.
Była elitarna dlatego, że studiowanie w niej wymagało biegłej znajomości języka francuskiego, ponieważ wykładowcy przyjeżdżali do nas na zjazdy wprost z uniwersytetów francuskich.

Skąd pani znała tak dobrze francuski?
Skończyłam Liceum Ogólnokształcące im. Kopernika w Katowicach, chodziłam do 5-letniej klasy francuskiej. Wracając do pytania o moje początki w biznesie, to po studiach szukałam pracy i trafiłam do chorzowskiej firmy na płatny staż. Przechodziłam tam przez kolejne szczeble w dziale marketingu, PR. Po pewnym czasie jeden z moich współpracowników zaproponował, żebyśmy wspólnie stworzyli nową firmę, spółkę. Ponieważ zarówno jego, jak i mnie najbardziej fascynowały kamienice, i zdawaliśmy sobie sprawę, że jest to bogactwo w naszym industrialnym regionie. Bogactwo, które do tej pory w ogóle nie było dostrzegane. Wiedzieliśmy, że mówi się o kamienicach warszawskich, krakowskich, gdańskich, a nikt nie dostrzegał piękna budynków, które mamy na Górnym Śląsku, na przykład w Katowicach. Postanowiliśmy założyć firmę Śląskie Kamienice i poszukać budynku do kupienia. Znaleźliśmy go w Załężu.

Na Załężu, czyli zaczęliście od tzw. trudnej dzielnicy Katowic?
Wtedy Załęże cieszyło się złą sławą. My jednak uważaliśmy, że Załęże jest tak świetnie zlokalizowane, jest tak blisko do centrum, że na pewno mieszkania, które wyremontujemy w tym budynku się sprzedadzą.

I sprzedały się?
W trzy tygodnie. Naszym pomysłem było wyremontowanie ich w całości, by kupujący nie musiał już nic robić. Pierwsze dwa wyremontowaliśmy i urządziliśmy, łącznie z kupieniem naczyń i sztućców oraz kompletu trzech pościeli. To był pomysł, który się sprawdził, bo okazało się, że dla naszych klientów najtrudniejszy jest etap wykańczania i urządzania mieszkań. W związku z tym, że nasza oferta była inna niż wszystkie, mieszkania szybko się rozeszły. Wyremontowane mieszkania sprzedawaliśmy po 2,5 tysiąca złotych za metr kwadratowy.

To dziś cena nie do uwierzenia.
Wszystkie środki, jakie zarobiliśmy na pierwszej kamienicy zainwestowaliśmy w kolejne. Kamienice kupowaliśmy tylko od prywatnych właścicieli. 10 lat temu, to były bardzo dobre czasy dla nieruchomości i dla kamienic.

Skąd mieliście ofert sprzedaży kamienic?
Z internetu. Ja przeczesywałam strony internetowe w poszukiwaniu kamienic przeznaczonych do sprzedaży. Potem już nasza firma, Śląskie Kamienice, była już tak znana, że często sami właściciele budynków zgłaszali się do nas bezpośrednio z ofertą sprzedaży wiedząc, że my te budynki remontujemy i nadajemy im nowe życie.

Skąd u Was to przekonanie, że ludzie będą chcieli mieszkać w kamienicach? Wydawałoby się, że pożądają nowych budynków.
Ja korzystałam z doświadczenia europejskiego. Jeżdżąc wcześniej po świecie zauważyłam, że najlepsze lokalizacje są w centrach miast. W centrum miast nie buduje się nowych osiedli, tylko trzeba korzystać z budynków, które już tam są. My przeczuwaliśmy intuicyjnie, że kamienice zostaną za chwilę docenione. I rzeczywiście tak było. Początkowo myśleliśmy, że większość budynków będziemy sprzedawać rodzinom jako miejsca do mieszkania. Na początku 40 proc. sprzedawaliśmy osobom, które szukały lokum dla siebie i swojej rodziny a 60 proc. dla inwestorów. Z czasem liczba inwestorów była o wiele większa.

Pamięta pani, ile kosztowała pierwsza kamienica, ta w Załężu, którą kupiliście?
Około pół miliona złotych.

Cała?
Tak, z 11 mieszkaniami. Trzeba jednak pamiętać, że te 500 tysięcy 10 lat temu to było bardzo dużo pieniędzy, a my byliśmy firmą bardzo młodą. Gdy uderzaliśmy do banków po kredyty, słyszeliśmy, że jak nie mamy nawet roku to musimy odczekać ten rok i dopiero bank może udzielić kredytu. Przez pierwsze miesiące działalności pożyczaliśmy pieniądze prywatnie, by je potem szybko oddać. Dopiero jak mieliśmy zdolność kredytową zaczęliśmy się finansować kredytami. W bardzo krótkim czasie kupiliśmy bardzo dużo budynków, inwestując wszystko, co zarobiliśmy. W sumie dzisiaj mogę powiedzieć, że spółka Śląskie Kamienice, dziś część Berg Holding, kupiła ponad 40 budynków. Wyremontowaliśmy je, przywracając je do tkanki miejskiej. Kilka z nich po remoncie sprzedaliśmy w całości już innej firmie.

To chyba jesteście ulubieńcami urbanistów miejskich, którzy grzmią, że Katowice za bardzo rozlewają się, budując nowe budynki np. na południu miasta, zamiast wykorzystując dostępną tkankę miejską?
Jesteśmy dumni, że nasze wyremontowane kamienice ożywiają centrum czy przyległe do niego dzielnice. Są nawet ulice w Katowicach, gdzie mamy dwa budynki, np. Moniuszki. To wielka radość dla nas i motywacja do dalszej pracy, gdy widzimy, że inni właściciele kamienic przy tych ulicach idą w nasze ślady i też modernizują swoją własność. Ulica dzięki temu zmienia charakter.

Jednak od kamienic długa droga do gastronomii. Jak to się stało, że stworzyliście restaurację Śląska Prohibicja na Nikiszowcu? Tak jak o nieruchomościach nie mieliście za dużego pojęcia, wchodząc w biznes z kamienicami w roli głównej, to z gastronomią było tak samo?
Mam wrażenie, że to był jeszcze bardziej odważny krok z naszej strony. Ale mówi się, że wielu deweloperów po jakimś czasie i tak ląduje z jakąś restauracją na koncie. My wprawdzie nie jesteśmy zwykłymi deweloperami, którzy budują coś od początku, ale u mojego wspólnika Kamila Kity pojawił się pomysł, by założyć restaurację. Wiedzieliśmy jednak, że chcemy ją otworzyć tylko we własnym lokalu. W „Gazecie Wyborczej” przeczytaliśmy ogłoszenie, że restauracja SITG (od skrótu: Stowarzyszenie Inżynierów i Techników Górnictwa - przyp. red.) jest na sprzedaż. To już było chyba drugie ogłoszenie o tym przetargu. Stwierdziliśmy, że może nie ma wielu zainteresowanych. Obejrzeliśmy lokal, zobaczyliśmy potencjał w nim – bo nie chcieliśmy małej restauracji, a Prohibicja ma 750 m2. Znając wszystkie zagrożenia biznesowe dla gastronomii, wiedzieliśmy że duży budynek z dużą liczbą miejsc jest w stanie przetrwać na tym trudnym rynku. Zgłosiliśmy się do tego przetargu, wpłaciliśmy wadium.

Rozumiem, że wygraliście ten przetarg?
Cudem nam się udało. Ja akurat jechałam do siedziby Spółki Restrukturyzacji Kopalń, gdzie odbywała się procedura przetargowa, z mojego domu, a mój wspólnik – ze swojego. Stanęłam w wielkich korkach i byłam już pewna, że nie zdążę. A akurat ja byłam zgłoszona jako osoba reprezentująca firmę. Jak już tam wpadliśmy spóźnieni, to zobaczyliśmy tłum kłębiący się na korytarzu. Pomyśleliśmy, że wszyscy ci ludzie chcą „naszą” restaurację. To był w ogóle pierwszy przetarg, w którym uczestniczyliśmy, więc zaczęliśmy się stresować, umawiać się co zrobimy, jak inni potencjalni kupcy zaczną podbijać cenę. Otworzyły się drzwi, weszliśmy tam i okazało się, że jesteśmy jedynymi chętnymi na lokal po SITG-u, bo reszta ludzi szła na jakieś inne spotkanie. Zostaliśmy właścicielem i zaczął się prawie roczny remont.

Za ile kupiliście restaurację?
Nie były to duże pieniądze jak na tę lokalizację. Nikiszowiec nie miał wtedy tak dobrej prasy jak teraz. Dziś Nikisz stał się dzielnicą modną, gdzie jeździ się na niedzielne spacery, na obiad.

Co Wy widzieliście w Nikiszowcu, że zdecydowaliście się na stworzenie tam tak dużej restauracji?
Widzieliśmy tam duży potencjał. Gdy kupiliśmy lokal po SITG-u na katowickim rynku gastronomicznym było duże poruszenie. Wszyscy się pukali w głowę: co wy, przecież wy nie macie żadnego doświadczenia w gastronomii? A my, jak się zaprzemy, to potrafimy realizować zadania. Tym bardziej, że wiedzieliśmy, co chcemy tam osiągnąć. Wiedzieliśmy, że chcemy stworzyć miejsce, w którym wszyscy będą się czuć dobrze, restaurację nastawioną na całe rodziny – co było spójne z górnośląską tradycją wspólnego wielopokoleniowego biesiadowania. Dlatego też zdecydowaliśmy się na bardzo duże stoły w Prohibicji.

Oj tak, są spore.
Niektórzy zawodowcy uważali to za przedziwny pomysł, bo przecież ważne jest, by były mniejsze stoliki i jak największa liczba miejsc konsumpcyjnych. My, może dlatego że mieliśmy taką dużą przestrzeń do zagospodarowania, zdecydowaliśmy się na duże stoły, bo chcieliśmy, żeby przychodziły do nas duże rodziny. Gdy zaczęliśmy zbierać zespół do restauracji, to ludzie, którzy przychodzili na rozmowy pytali nas, jak i dlaczego chcemy tu zakładać restaurację i jak zamierzamy ich przekonać, że to się uda.

Ich obawy były chyba uzasadnione?
Tak, rozumiałam je. Myślę, że zaskoczyliśmy wszystkich, którzy w nas nie wierzyli. Powiem pani nawet, że do dzisiaj czujemy się zaskoczeni i wzruszeni, jak widzimy jak Śląska Prohibicja funkcjonuje i jak wiele osób zwraca nam uwagę na to, że to jest miejsce, w którym chcą spędzać czas.

Pamiętam, jak pięć lat temu otwieraliście Prohibicję. Trzeba przyznać, że była to (i nadal jest) restauracja zrobiona z rozmachem. Jak się tam wchodzi, to jest efekt „wow”. Świetnie, że zostawiliście główną, dużą salę w takim rozmiarze, w jakim była w SITG-u.
Chcieliśmy, by było to miejsce bez zadęcia. Prohibicja odniosła sukces dlatego, że jest normalna i otwarta na każdego gościa. Pamiętam, że na otwarciu Śląskiej Prohibicji podszedł do mnie jeden z katowickich polityków, zresztą mieszkający na tym osiedlu, i powiedział: „Ale po co otworzyliście taką restaurację tutaj, na Nikiszowcu? Chyba nie zrobiliście tego dla lokalsów, tylko dla ludzi z zewnątrz”. Wtedy sobie uświadomiłam, że my, Ślązacy, mamy kompleksy nawet wobec siebie samych. Kręcimy się w tych kompleksach, nie umiejąc się z nich wydostać. Nie rozumiem, jak można było powiedzieć, że Prohibicja nie będzie dla lokalsów. Co więcej, od pierwszego dnia otwarcia mniej więcej przez półtora roku codziennie przychodził do nas jeden z sąsiadów, który siadał przy barze i zamawiał jedno piwo. To byli ci klienci, z których byliśmy najbardziej dumni. My zapraszamy wszystkich. Nawet jak jest problem z ugoszczeniem 5-osobowej rodziny, bo wiadomo, jakie są dziś ceny, to przyjdźcie do nas na kawę czy ciasto.

W Prohibicji nie wstydzicie się, że jesteście na Śląsku i ze Śląska. W menu widać język śląski, zresztą macie wiele dań kuchni śląskiej, na czele z nieśmiertelną roladą. U Was królową menu jest rolada, prawda?
Tak, śląski klasyk, czyli rolada wołowa z kluskami i modrą kapustą, jest w naszym menu od początku. Przez 5 lat działania restauracji sprzedaliśmy dziesiątki tysięcy sztuk klasyka. Tak samo jest z golonką, która też jest od samego początku w karcie. Na Nikiszowcu nie da się inaczej. Nigdy w życiu się tego nie wstydziliśmy. Na całym świecie, zresztą wróciłam ostatnio z Bawarii, gdzie sprzedaje się lokalne kiełbasy, regionalne dania czy produkty cieszą się wielkim powodzeniem. Mam znajomych z Rzeszowa, który jak do nas przyjeżdżają, to zawsze zamawiają śląski klasyk, dobierając sobie jeszcze całą miskę klusek, bo uważają, że jest to najpyszniejsza rzecz na świecie.

No właśnie, skąd pomysł na darmową dokładkę klusek śląskich do rolady? W McDonald’się mają wielką dolewkę coca-coli a w Śląskiej Prohibicji jest wielka dokładka klusek śląskich.
Chodziło o to, by nawiązać do zasad, jakie obowiązują w każdym domu. Gdy w niedzielę idziemy do mamy czy babci na obiad, to tam zawsze można poprosić o dokładkę.

I ludzie rzeczywiście sobie nakładają repetę klusków?
Tak, chętnie korzystają z tej możliwości. A warto dodać, że porcja na talerzu jest bardzo duża. W Prohibicji chcieliśmy by wyjście do restauracji, tak jak to było dawniej, było sprawą codzienną a nie nadzwyczajną. Chociaż oczywiście chcieliśmy by obsługa, klasa dań, kuchni, cukierni czy alkoholi, jakie mamy, była jak najwyższa. Uważaliśmy, że każdy klient zasługuje na jak najwyższą jakość obsługi i jedzenia. Jestem bardzo dumna z zespołu, bo to oni przede wszystkim dbają, by poziom nie spadł ani o milimetr. Za nami dwa bardzo trudne lata COVID-u, gdy wydawało się, że się z tego nie podniesiemy. Ale się udało.

No właśnie. Prohibicja przetrwała, i macie plany dotyczące jej przyszłości. Czy może pani uchylić rąbka tajemnicy?
Trzy lata temu na przetargu kupiliśmy budynek starej przepompowni, która jest w sąsiedztwie ogródka Prohibicji, razem z piękną wieżą ciśnień, która góruje nad Nikiszowcem. Zdecydowaliśmy, że chcemy tam zrobić salę bankietową. U nas w Prohibicji nie ma na to miejsca.

Ale macie tam mniejsze sale na organizację przyjęć.
Tak, ale mamy tak wielu gości a la carte, że bardzo rzadko decydujemy się, by zamknąć Prohibicję na jakieś wesele czy urodziny. Jest wielu klientów, którzy chcieliby skorzystać z takiej oferty Prohibicji. Dlatego kupiliśmy starą przepompownię. Jest to budynek w bardzo złym stanie technicznym. Dwa lata trwało pozyskiwanie pozwolenia na budowę, uzgodnienia projektu, też z konserwatorem zabytków. Projekt robił nam świetny architekt, Marcin Jagiełło. Właśnie dzisiaj (rozmowa odbyła się 17 listopada – przyp. red.) odbyły się pierwsze ustalenia, dotyczące rozpoczęcia prac budowlanych. Mam nadzieję, że za jakiś rok, dwa będziemy mogli już otworzyć kalendarz sali bankietowej i zapisywać rezerwacje.

Ile tam osób się zmieści?
Około 200-250 osób, więc będziemy mogli tam organizować np. wesela.

A co będzie w wieży? Tam chyba nie zmieści się żadna sala bankietowa?
Wieża jest dość niewielkim budynkiem. Co mogłoby być na górze? Myśleliśmy o obserwatorium astronomicznym, ale boimy się, że oświetlenie osiedla będzie zbyt intensywne dla tego rodzaju działalności. Myśleliśmy też o apartamencie dla nowożeńców. O tym zdecydujemy w ostatniej fazie inwestycji.

Nikiszowiec na dawnych fotografiach

Może Cię zainteresować:

Zdjęcia Nikiszowca przed II wojny światowej. Śląskie osiedle uwiecznił na kliszy znany fotograf z Warszawy

Autor: Patryk Osadnik

12/06/2023

Waldemar Jan

Może Cię zainteresować:

Waldemar Jan: Nikiszowiec jest magiczny, ale... Większość mieszkańców chce po prostu spokojnie żyć, a prawa do tego trzeba pilnować

Autor: Patryk Osadnik

30/07/2022

A skąd właściwie nazwa „Prohibicja”? Bo że Śląska, to wiadomo.
Wymyślamy nazwy wszystkich naszych firm i przedsięwzięć razem z moim wspólnikiem. Często podczas burzy mózgów. Ostatnim naszym projektem jest spółka NETSU, zajmująca się produkcją pomp ciepła, wpisująca się w nurt ekologicznego ogrzewania. Nazwa Śląska Prohibicja to miał być trochę taki żart, takie „mrugnięcie okiem” do klienta. Wiadomo przecież, że co to za prohibicja, skoro mamy taki duży bar w lokalu (śmiech). Bliskie nam były też lata dwudzieste XX wieku i ten styl, więc prohibicja była nawiązaniem do tamtego czasu.

Kto jest Waszym klientem w Prohibicji? Czy to ludzie z Katowic, czy z osiedla, czy wycieczki?
To pełen przegląd. Pamiętam, że jak zaczynaliśmy się zabierać za remont, to znajomi mówili, że nikt tu nie przyjedzie. Restauracja, która nie znajduje się w „traffiku” – to jest strzał w kolano. My jednak uważaliśmy, że sam Nikiszowiec jest takim miejscem, który przyciągnie ludzi. Nikiszowiec jest bardzo dobrze skomunikowany, z każdej strony można do nas dojechać. Jak pani pyta, kim są nasi klienci, to odpowiadam, że to ludzie z Katowic, ale też ze wszystkich miast aglomeracji. Bardzo dużo przyjeżdża do nas Krakusów.

O, to ciekawe. W Krakowie nie ma podobnych miejsc?
Nawet ostatnio organizowaliśmy wesele gości z Krakowa i oni powiedzieli, że u nich nie ma tak fajnej klimatycznej restauracji jak Śląska Prohibicja, dlatego oni wolą do nas przyjechać z całą imprezą. Oczywiście, że mamy też sporo ludzi, którzy przyprowadzają do nas swoich gości, np. z zagranicy. To są dla nas ogromne powody do dumy, bo 5 lat temu jako ludzie bez doświadczenia w gastronomii porwaliśmy się na tak duży projekt. A teraz ta restauracja zdobywa nagrody, jest uznawana na polskim rynku gastronomicznym, wśród zawodowców. A przede wszystkim – jest doceniana przez naszych klientów, naszych gości. Jesteśmy z tego wraz z całym zespołem nieprawdopodobnie dumni.

Nie da się ukryć, że ostatnie miesiące to trudny czas dla gastronomii. Dotknęły Was podwyżki energii czy produktów? Udaje się Wam to spinać?
Podwyżki cen energii bardzo nas dotknęły, co spowodowało, że musieliśmy podnieść ceny naszych dań w karcie. To nie jest rzecz, z której się cieszymy, bo chcemy, żeby nasza restauracja była dla wszystkich. Jednak dobra jakość składnika musi odbić się w cenie dania. Nie chcieliśmy obniżać jakości składników, dlatego zdecydowaliśmy się na to, że będziemy musieli co jakiś czas podnosić ceny.

Macie z tego powodu mniej gości?
Na razie nie widzimy żadnego odpływu gości spowodowanego wyższymi cenami. Goście rozumieją, że wszystko drożeje. Tak jak kiedyś wyjście do restauracji było częstsze, to teraz ludzie nie przestali chodzić do restauracji, ale zaczęli robić z tego większe wydarzenie. Jak już idziemy do restauracji, to z jakiegoś powodu, by coś świętować, z czegoś się cieszyć. Myślę, że tych okazji u naszych gości nie zabraknie, a my musimy zrobić wszystko, by nie zniżyć poziomu, by goście na wyjątkowe okazje wybierali właśnie Śląską Prohibicję.

Wynotowałam sobie, że Wasz klasyk, czyli rolada wołowa z kluskami i modrą kapustą, kosztuje teraz 57 zł.
Musimy pamiętać, ile kosztuje wołowina w zwykłym sklepie. Dobrej jakości mięso musi kosztować. Trzeba pamiętać, że w restauracji na cenę dania składają się nie tylko produkty użyte do jego przygotowania, ale też koszt sprzętu w kuchni, np. leasingowanego, pracownicy, koszt światła i ogrzewania, klimatyzacji.

Czyli koszty składników to ile procent ceny dania?
Około 30 proc. To nie jest tak, że jak składniki stanowią tak niedużą część ceny dania, to resztę, czyli 70 proc., zarabia ten chciwy restaurator (śmiech). Z przerażeniem patrzę, że kolejne restauracje w Katowicach się zamykają. To jest dramat też dla nas jako restauratorów. Zawsze uważaliśmy, że im więcej miejsc, w których katowiczanie mogą spędzić czas, tym lepiej dla Katowic.

Jakie macie doświadczenie z zagranicznymi gośćmi? Co oni mówią na nasz żur (bo oczywiście nie żurek!) czy roladę?
Oni są zachwyceni. Tak samo jak my, gdy jemy regionalne potrawy w jakichś innych rejonach świata. Regionalne potrawy zazwyczaj są pyszne. Dlatego, że są robione przez wiele dziesiątek lat, przez to, że przepisy są tak dopracowane przez naszych przodków, przez to, że w tych daniach jest dużo tłuszczu, masła, który jest nośnikiem smaku. Myślę, że jest niewiele osób, którym nie smakują nasze rolady i kluski.

Śląska Prohibicja wzbudziła w Was apetyt i otworzyliście kolejny lokal, tym razem nad morzem.
Tak, otworzyliśmy z moim wspólnikiem Morskiego Zająca na Półwyspie Helskim. To już ze względu na moją miłość do Kuźnicy. Jeżdżę tam od 2. roku życia regularnie co roku. Jeżeli Katowice są moim pierwszym miejscem na Ziemi, to Kuźnica jest tym drugim. Morski Zając, którego otworzyliśmy trzy lata temu, to zupełnie inna restauracja niż Prohibicja ze względu na kuchnię i na specyfikę miejsca. Półwysep Helski działa w określonym sezonie, od kwietnia do około 10 listopada. Restauracja dotąd działała całorocznie, bo chcieliśmy spróbować, czy jeżeli będzie tam miejsce, w którym będzie można zjeść, to wtedy goście mimo wszystko będą przyjeżdżać na Półwysep Helski. Jednak okazało się, że jest to rzecz nie do przeskoczenia. Zdecydowaliśmy się zamknąć 14 listopada. Ale zespół restauracji nie zapada w sen zimowy, tylko rozpoczyna produkcję naszej autorskiej kawy Baltissima.

* dr Ofka Piechniczek - prezes katowickiego Berg Holding, skupiającego takie spółki jak Śląskie Kamienice, Śląska Prohibicja, NETSU, Farmy Fotowoltaiczne, Hornigold. W 2022 roku Berg Holding kupił pakiet akcji Merlin SA.

Agata Twardoch 22

Może Cię zainteresować:

Dr hab. Agata Twardoch: Metropolia potrzebuje metropolitalnej polityki mieszkaniowej. I lepszej marki

Autor: Katarzyna Pachelska

12/11/2022

Majok

Może Cię zainteresować:

Martyna Majok zdobyła Pulitzera, a teraz podbija Broadway. "Amerykański teatr potrzebuje jej wrażliwości"

Autor: Katarzyna Pachelska

23/10/2022