Prof. Jerzy Jaroszewicz: Pandemia się nie skończyła. COVID-19 jest i zostanie z nami na długo

Prof. Jerzy Jaroszewicz do niedawna kierował oddziałem covidowym I Szpitala Specjalistycznego w Bytomiu, który na powrót został przekształcony w oddział chorób zakaźnych. Jak ocenia, koronawirus będzie ewoluował w kierunku wariantów bardziej zakaźnych, ale mniej śmiertelnych. Choć obostrzenia w Polsce zniesiono niemal całkowicie, przypomina o maseczkach. - To powinno wejść nam w nawyk - podkreśla lekarz.

Patryk Osadnik
Prof. Jerzy Jaroszewicz

Zacznę od pytania, które zadaje od kilku tygodni wiele osób. Pandemia w Polsce się skończyła?
Nie, nie skończyła się. Nawet z prawnego punktu widzenia w Polsce nadal obowiązuje stan epidemii. Choroba zakaźna COVID-19 jest i zostanie z nami na długo, choć chwilowo obserwujemy spadek liczby zakażeń i oby trwał on jak najdłużej.

Czy to oznacza, że poradziliśmy sobie z wirusem, wyrobiliśmy sobie zbiorową odporność?
Wirus ewoluuje w kierunku mniej groźnym, ale bardziej zakaźnym. Widzieliśmy to już na przykładzie wariantu Omikron, kiedy w poprzedniej fali chorowało bardzo wiele osób. W mojej ocenie wówczas zakażenie przeszła zdecydowana większość Polaków. Nabyliśmy odporność poszczepionkową, pochorobową, ale jedna i druga za jakiś czas spadnie i zaatakuje kolejny wariant, który to wykorzysta.

Obostrzenia w zasadzie przestały funkcjonować. W maseczkach nie chodzi nikt. Czy to się na nas odbije?
Nadal przestrzegamy zasady noszenia maseczek w zakładach ochrony zdrowia, a także raportujemy liczbę zakażeń. Myślę, że odbije się na nas przede wszystkim naturalny przebieg pandemii. Odporność populacyjna będzie się zmniejszać, pojawi się kolejny wariant, który będzie zakażać. Patrząc z perspektywy ostatnich lat, wiemy, że w okresie letnim przypadków covidu jest najmniej, a znaczącego wzrostu możemy spodziewać się w październiku.

Jak wygląda aktualna sytuacja na pańskim oddziale?
Nasz oddział nie jest już oddziałem covidowym. Został przekształcony w typowy oddział chorób zakaźnych. Zostało kilku pacjentów z COVID-19, których leczymy w izolatkach, ale przyjmujemy także ludzi z innymi chorobami. Tak naprawdę oddziały covidowe przestały istnieć. Traktujemy COVID-19 jak każdą inną chorobę zakaźną.

Na Ukrainie poziom wyszczepienia, nawet tego podstawowego, jest zdecydowanie niższy niż w Polsce. Czy powinniśmy się obawiać?
Każda migracja jest zagrożeniem z punktu widzenia chorób zakaźnych. Jaka jest skala? Trudno na razie powiedzieć. Nie zaobserwowaliśmy jeszcze tego problemu w skali oddziału, poradni czy infolinii.

Czyli nie zgłaszają się do państwa Ukraińcy z pytaniami o szczepienia?
Nie. Wiem, że gdzieniegdzie zdarzają się pojedyncze osoby, ale to raczej domena lekarzy rodzinnych i punktów szczepień, gdzie zainteresowanie może być większe.

Po trzech latach pandemii, wzmocnieniu ruchów antyszczepionkowych, poziom szczepień w Polsce spadnie jeszcze bardziej?
Pandemia była tylko katalizatorem. Proces wzmacniania antyszczepionkowców rozpoczął się kilka lat wcześniej. Od dawna odsetek noworodków i dzieci zaszczepionych przeciw chorobom zakaźnym w Polsce spada. Do niedawna poziom wyszczepienia na ospę, odrę, różyczkę czy HPV wynosił 99 proc. Obecnie w niektórych regionach spada poniżej 90 proc. i to jest ta granica, gdzie liczba zachorowań będzie rosnąć. W województwie śląskim przerobiliśmy już wzrost przypadków odry, wirusowego zapalenia wątroby typu A. Mieliśmy na oddziale kilka przypadków błonicy, która od lat 90 nie występowała, a teraz wróciła. Niezależnie od tego grupy antyszczepionkowe będą tworzyć własną narracje, bo są oderwane od danych naukowych.

To oznacza, że dalej wirus będzie coraz łagodniejszy?
Tego nikt do końca nie wie, ponieważ scenariuszy jest wiele. Najbardziej prawdopodobny rzeczywiście zakłada, że wirus będzie coraz łagodniejszy. Dlaczego? Ponieważ zależy mu na przetrwaniu, więc bardziej opłaca się większa zakaźność i mniejsza śmiertelność. Zmienność genetyczna bywa jednak nieprzewidywalna, więc nikt nie może zagwarantować, że nie pojawi się kolejny wariant, podobny do Delty, gdzie śmiertelność na oddziałach szpitalnych sięgnie 30-40 proc. hospitalizowanych. W mojej ocenie bardziej możliwy jest jednak pierwszy wariant.

Większa liczba zakażeń może znów sparaliżować ochronę zdrowia.
Ochronę zdrowia i nie tylko. Więcej chorych, to więcej osób na L4, zamknięte żłobki, przedszkola, szkoły, problem z dostępem do usług etc. Na pewno nie chcemy, aby znów chorowało w tym samym czasie kilka lub kilkanaście milionów Polaków.

Rozstaliśmy się z maseczkami. Warto mieć zawsze jedną w kieszeni?
Tak, to powinno wejść nam w nawyk. Zwłaszcza w miejscach zatłoczonych, gdzie cyrkulacja powietrza jest słaba. Modelowy przykład to transport publiczny, gdzie nieraz siedzimy obok kogoś przez kilkanaście lub kilkadziesiąt minut, a także sklepy.

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon