Nie ma sensu rozpisywać się nad samą decyzją prezydenta Andrzeja Dudy. Nie jest ona wielkim zaskoczeniem, choć zaskakiwać może jej kuriozalne uzasadnienie. Na Śląsku przyjęto je z mieszaniną irytacji (bo tak blisko było) i filozoficznego spokoju, opartego na przekonaniu, że skoro tak długo czekaliśmy, to jeszcze trochę damy radę poczekać. „Trochę” w tym przypadku znaczy do wymiany prezydenta RP na takiego, który nie widzi w narzędziu do pielęgnowania niematerialnego dziedzictwa Ślązaków podłożonej przez ruskich agentów bomby, mającej wysadzić integralność Polski.
Możemy czekać, ale mamy też kilka innych ważnych spraw do załatwienia
Z czekaniem na zmianę w pałacu prezydenckim jest tylko ten problem, że temat języka śląskiego nie jest jedynym w naszej regionalnej agendzie. Podobnie zresztą jak nie jest tematem najważniejszym. Owszem, jest tematem ważnym, bo tematem godnościowym, bezpośrednio związanym z naszą tożsamością, a więc wywołującym duże emocje. Zwłaszcza, że prezydenckie argumenty łączące język śląski i „niedające się wykluczyć działania hybrydowe” jako żywo mogą kojarzyć się z wkurzającymi nas przed laty opowieściami o dziadku w Wehrmachcie i zakamuflowanej opcji niemieckiej.
Tyle, że mamy jeszcze parę innych ważnych spraw do załatwienia. Pierwszą jest oczywiście gospodarczo – społeczna transformacja regionu, w której nie chodzi o to, co zrobić z odchodzącymi z „gruby” górnikami, bo o nich już związkowcy nieźle się zatroszczyli. Chodzi natomiast o to, by te dobrze płatne miejsca pracy na kopalniach zastąpić w górniczych gminach porównywalnymi pod względem zarobków (nie jakimiś bieda-posadami), by przebranżowić firmy z górniczego zaplecza umożliwiając im kontynuację działalności (a pracuje w nich więcej ludzi niż w samych kopalniach), by stworzyć warunki do lokowania się tu i rozwoju sektorów gospodarki na miarę XXI wieku i by zapewnić taki model edukacji, który dostarczy wykwalifikowanych kadr dla tychże przedsiębiorstw.
Z tym ostatnim łączy się kolejne wyzwanie, z którymi musimy się zmierzyć, czyli postępująca depopulacja. Ucieczka młodych, już wykształconych, albo dopiero tego wykształcenia szukających do innych dużych ośrodków miejskich – Krakowa, Wrocławia, czy Warszawy. Ten proces to z jednej strony drenaż mózgów, gdzie inni zyskują naszym kosztem, z drugiej demograficzna równia pochyła, na której po minięciu pewnego punktu już nie sposób się zatrzymać.
Znów będziemy wałkować temat, który mógł być już załatwiony
W ślad za tym zaś pójdą kolejne komplikacje – chociażby koszty utrzymania przeskalowanej infrastruktury i zabezpieczenia rzeszy seniorów przez coraz bardziej osłabione finansowo samorządy (bo te wciąż w dużej mierze zależą od podatków swoich pracujących mieszkańców). Jeśli mamy ten odpływ młodych zatrzymać, to oczywiście zaraz pojawia się temat jakości kształcenia i szeroko rozumianej jakości życia. A skoro jakości życia, to i jakości środowiska wokół nas (rewitalizacja terenów poprzemysłowych, poprawa stanu wód i powietrza – to tylko pierwsze z brzegu sprawy) oraz jakości zarządzania usługami publicznymi. A stąd już tylko krok do tematu zmian w funkcjonowaniu Górnośląsko – Zagłębiowskiej Metropolii.
I tak pewnie wymieniać można by długo. Reasumując, mamy całą furę spraw, nad którymi trzeba się pilnie, ale też z wielką uwagą pochylić. Tymczasem my znowu będziemy trafić czas i energię, by wałkować temat, który mógł być już skutecznie załatwiony. I być może tego w kontekście decyzji Andrzeja Dudy szkoda najbardziej.
Może Cię zainteresować: