Raków nie dojechał do pucharów. A było tak blisko...

Wydawało się, że Rakowowi Częstochowa daleko do typowych polskich klubów, które w europejskich pucharach potrafią się przewrócić na prostej drodze. Niestety, piłkarze Marka Papszuna pożegnali się z Ligą Konferencji Europy w bardzo bolesnym stylu.

lke
Raków Częstochowa kolejny raz przekonuje się, jak bezlitosne są eliminacje do europejskich pucharów

Raków Częstochowa nie zagra w fazie grupowej Ligi Konferencji Europy. Szansa na pokazanie się w europejskich pucharach, a także zarobienie wielkich pieniędzy przepadła w niezwykle bolesny sposób. Nic nie wskazywało na to, że piękna przygoda "Medalików" skończy się w tak koszmarny sposób.

Częstochowianie w pierwszym meczu ze Slavią Praga pokazali moc. Na własnym stadionie wygrali 2:1, choć zwycięstwo powinno być bardziej okazałe. Z jednej strony nie pomogli sędziowie, którzy nie podyktowali dwóch rzutów karnych (na tym etapie rozgrywek nie było VAR-u), a z drugiej w niektórych sytuacjach zabrakło skuteczności. Raków jednak był zespołem lepszym, więc kibice ze spokojem wyczekiwali rewanżu.

W drugim meczu to Slavia miała inicjatywę, ale podopieczni Marka Papszuna czyhali na kontry. To prawie przyniosło efekt, ale Ivi Lopez w świetnej okazji trafił w słupek. W drugiej połowie bliski szczęścia był Mateusz Wdowiak, który miał przed sobą pustą bramkę i... trafił w boczną siatkę.

Czesi nie spuszczali z tonu, a to w końcu się opłaciło. W 62. minucie częstochowska obrona została złamana, gdy gola strzelił Moses Usor. Bramka mocno zachwiała pewnością siebie graczy Rakowa, którzy zaczęli skupiać się na defensywie, a momentami bronili się wręcz rozpaczliwie. Widać było, że "Medaliki" zaczynają myśleć o rzutach karnych, które zobaczylibyśmy, gdyby po dogrywce nadal było 1:0 dla Slavii.

Gdyby Raków dotrwał do rzutów karnych, a potem w nich wygrał, to wszyscy rozpływaliby się w zachwytach nad genialną taktyką Papszuna. Niestety, tym razem taka postawa się zemściła. Kilkadziesiąt sekund przed konkursem jedenastek defensorzy klubu z Częstochowy nie upilnowali w polu karnym Ivana Schranza, a ten głową pokonał Vladana Kovacevicia. Na stadionie w Pradze zobaczyliśmy eksplozję radości.

- Życzę każdej polskiej drużynie, by z takim przeciwnikiem stworzyła tyle sytuacji bez względu na to czy wygra. Taki jest sport i mogło to pójść w dwie strony. Przeciwnik miał przewagę w posiadaniu piłki, szczególnie w trzeciej tercji, ale my mieliśmy bardziej klarowne sytuacje. To największy ból, jaki przeżyłem jako trener, bo zrobiliśmy bardzo dużo, by awansować. To strzał w serce - mówił po spotkaniu szkoleniowiec klubu z PKO Ekstraklasy.

Raków Częstochowa drugi raz z rzędu przekonuje się, jak bezlitosne są eliminacje do europejskich pucharów. Rok temu drużyna Papszuna nie przegrała pięciu spotkań, w ostatniej rundzie ograła w pierwszym meczu KAA Gent 1:0, ale w rewanżu Belgowie odrobili straty (3:0) i weszli do fazy grupowej. Teraz "Medaliki" także nie przegrały pięciu spotkań, ale wszystko wysypało się tuż przed linią mety.

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon