Diuna film

Roman Balczarek: "Diuna", czyli historia o kolonializmie i fedrowaniu. Nie węgla, a przyprawy

Już dzisiaj, 1 marca, na ekranach kin zadebiutuje “Diuna: część druga” w reżyserii Denisa Villeneuve, na podstawie kultowej już powieści Franka Herberta z 1962. Recenzje z pokazów przedpremierowych donoszą o arcydziele, przewiduje się ogromny sukces finansowy nowej części, a Warner Bros szykuje nam jeszcze kilka produkcji ze świata wykreowanego przez Herberta.

Pierwsza część "Diuny" to dziwny film. Ogólnie to wszystkie filmowe "Diuny" to bardzo specyficzne dzieła. Nieudane podejście Lyncha w 1984 roku, serial z 2000 r. o zdecydowanie za małym budżecie dla skali opowieści. No i najnowsza "Diuna", która to jest najlepszym złym filmem, jaki powstał.

Drugiej "Diunie" nie trzeba wróżyć sukcesu

Z jednej strony to wielu miejscach wyrób filmopodobny, bo ekranizuje połowę książki i urywa się bez konkluzji i nie tłumaczy zasad funkcjonowania świata, ALE jest w tym coś pięknego i świetnie się to ogląda Pierwsza "Diuna" to film, który powinien być zły, gdy przystawimy do niego wszystkie ramy krytyki filmowej, ale jakoś tak się nie dzieje. Jest ciekawie, jest pięknie i jest miło. A to chyba najważniejsze. Jest też obsada, ale to po prostu kosmos pod względem angażu tak wielu wspaniałych aktorów. A kolejna cześć będzie miała jeszcze większą obsadę (dawać mi już Christophera Walkena jako Imperatora!).

Druga "Diuna" będzie hitem kasowym roku. Jej prognozowane otwarcie to 170 mln dolarów. Dzięki cięciom w budżecie, których dokonał David Zaslav (CO Warner Bros. Discovery), "Diunie" wystarczy 420 milionów, żeby zarobić, a to pewne w tej chwili. Będzie to sukces finansowy i artystyczny zapewne też, bo w serwisie Rotten Tomatoes zebrał blisko 200 recenzji z pokazów prasowych i jego finalny wynik to 97% pozytywnych recenzji. (Interesujesz się Śląskiem i Zagłębiem? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newsletter)

"Diuna", mimo problemów, rośnie na silną markę, co bardzo cieszy, bo Hollywood potrzebuje nowych franczyz. A wspomnianych problemów było dużo. Pierwszy film przełożono o rok z powodu COVID-u, a potem miał premierę jednocześnie w kinach i na HBO MAX. Na szczęście minimalnie zarobił na siebie i rozpoczęto prace nad drugą częścią i serialem, który zadebiutuje w tym roku (“Diuna: Przepowiednie” opowie o żeńskim zakonie Bene Gesserit). Druga "Diuna" jednak też miała masę problemów. Z powodu strajku aktorów stała u progu porażki, bo mając taką obsadę, trzeba ją promować, a strajkujący aktorzy mieli zakaz promocji swoich dzieł. Na szczęście film idzie w dobrą stronę, a strajk zakończył się pod koniec zeszłego roku. Poza tym sugeruję, że na seans warto się wybrać do kin IMAX. Nie jest to promocja tej sieci kin, a uwaga wynikająca z uważnego słuchania słów operatora "Diuny" Greiga Frasera. Pierwszy film był kadrowany w klasycznym scope (proporcje obrazu 1.78), ale kontynuacja jest kręcona z myślą o ekranach kin IMAX (1:43). Oznacza to, że w kinach niebędących IMAX-em zobaczymy mniej obrazu, gdyż Diuna wchodzi w dwóch wersjach. Pełnej IMAX-owej i okrojonej pod resztę kin.

Kolonializm w "Diunie"

Arcydzieło sci-fi Franka Herberta jest przepastnym oceanem przemyśleń, wątków i historii. Dla wielu to historia kultu religijnego i mesjasza, dla innych to opowieść o naturze ludzkiej, która znajduje sposób by przekroczyć swoje fizyczne ograniczenia. Ale to też historia o kolonializmie i walce o podkłady przyprawy (przepraszam, ale nie będę używać określenia melanż, polscy tłumacze nie mieli tu wyczucia).

Na planecie Arrakis zamieszkanej przez tubylczych* Fremenów znajduje się najcenniejszy surowiec we wszechświecie - przyprawa melanż. Jest to podstawowy surowiec dla funkcjonowania świata Diuny, pozwala wydłużyć życie i zwiększyć zdolności mózgu, a wielu graczy w galaktyce ma na niego chrapkę.

Fremeni doświadczają kilku kolonizacji w ciągu swojej egzystencji. Choć sami używają przyprawy, starają się żyć w zgodzie z naturą i brać tylko tyle, ile potrzeba. Planetę zdobyło jednak imperium Harkonenów, które jest symbolem starego kolonializmu. Mając gdzieś lokalną ludność, zaczęli bez umiaru fedrować przyprawę. Niszczyli tym samą planetę i zdarzało się, że szkody górnicze doprowadzały do zagłady siczy (osad) Fremenów. Niekontrolowane wydobycie i wyciśnięcie wszystkiego z prowincji były mottem Harkonenów. Ludność lokalna została zepchnięta do rezerwatów, albo zapędzana do niewolniczej pracy.

W pewnym momencie, za sprawą największych graczy we wszechświecie, czyli Imperatora i Rady, odebrano Arrakis Harkonenom i przyznano imperium Atrydów. Fremenom po raz kolejny narzucono władzę, tym razem prowadzącą nowy kolonializm.

Książę miał być mesjaszem, ale nie wyszło

Fremeni zostali dopuszczeni do piastowania funkcji niższego szczebla i Atrydzi chcieli się pokazać jako szanujący ich władcy. Ograniczyli wydobycie przyprawy i głosili, że szanują naturę. W praktyce jednak kolonizowali inaczej. Ograniczyli wydatki na planetę i starali się włączyć ludność lokalną do swojej maszyny, która tylko pod pozorami szacunku prowadziła do pozbawienia Fremenów ich tożsamości. Mieli oni być idealnymi pozyskiwaczami przyprawy, a zamiast spychać ich do rezerwatu, mieli być zindoktrynowani przez niosących cywilizację Atrydów. I jak Harkoneni byli brutalni i wulgarni, tak Atrydzi byli cyniczni i wyrachowani w swoich działaniach. Ponadto mamy też wątki nawiązywania do wspólnego ziemskiego pochodzenia. Atrydzi byli jednym z niewielu rodów we wszechświecie, które miały udokumentowane pochodzenie ziemskie, pod które włączono Fremenów celem ich podporządkowania. Dla kontekstu dodam, że "Diuna" rozgrywa się w naszym świecie, tylko wybiega 20 tysięcy lat w przyszłość. Ludzkość opuściła ziemię już i tylko niektóre rody potrafiły poświadczyć skąd pochodzą. Coś jak my dzisiaj, tylko w większej skali. Większość ludzkości nie wie, co robili ich przodkowie w starożytności, ale są grupy etnicznie (Żydzi bez przikłod), które potrafią udowodnić, gdzie byli te trzy tysiące lat temu. Wróćmydo "Diuny" jednak.

Atrydzi nie mieli oporów, aby wykorzystać kulturę i wierzenia Fremenów podsuwając im księcia, który miał być ich mesjaszem. Nie przewidzieli jednak , że ich chytry plan to kroczenie po z góry zaplanowanej ścieżce przeznaczenia, która przyniesie prawdziwego Mesjasza Diuny. O tym będzie jednak trzecia część trylogii, która zadebiutuje najpewniej za dwa lata. Póki co zobaczymy konkluzję pierwszej książki Franka Herberta, a w przyszłości wielu innych dzieł jego autorstwa.

"Diuna" i Frank Herbert dużo miejsca poświęcają kolonializmowi, jego formom i opresji. Herbert przestrzega, że choć stary kolonializm upadł wraz z cesarstwami po I wojnie światowej tak na naszych oczach narodził się neokolonializm, który ma miejsce na całej ziemi, nie tylko w państwach rozwijających się, bo w pierwszym i drugim świecie jest nadal dużo historii kolonializmu i opresji.

*Fremeni trafili na Diunę podczas Dżihadu 10 tysięcy lat przed akcją książek i najprawdopodobniej brali udział w przyniesieniu tam czerwi, ale po 10 tysiącach lat (przypominam, że ludzka cywilizacja ma 12 tysięcy) możemy ich uznać za tubylców. Tak też są postrzegani przez Harkonenów i Atrydów.

Serial 1670

Może Cię zainteresować:

Roman Balczarek: Cierpiałem na "Chłopach", głośno śmiałem się na "1670". A gdzie śląska historia ludowa?

Autor: Roman Balczarek

25/02/2024

Rodzina kanderow

Może Cię zainteresować:

"Rodzina Kanderów" to najgorszy w historii serial o Śląsku i Ślązakach. Obejrzałem, żebyście wy nie musieli

Autor: Roman Balczarek

26/11/2023

Serial dom pod dwoma orlami 1

Może Cię zainteresować:

Roman Balczarek: Śmieciowy serial TVP „Dom pod Dwoma Orłami” to nawet nie burger z Maca. To kebab z odgrzanego w mikrofali mięsa

Autor: Roman Balczarek

19/03/2023

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon