TVP
Serial dom pod dwoma orlami 1

Roman Balczarek: Śmieciowy serial TVP „Dom pod Dwoma Orłami” to nawet nie burger z Maca. To kebab z odgrzanego w mikrofali mięsa

Jakiś czas temu Telewizja Polska zapowiedziała, że z okazji tzw. powstań śląskich zrealizuje serial o Wojciechu Korfantym. Projektowi miał przypatrywać się sam marszałek województwa (wtedy jeszcze z ramienia PiS), a koszty produkcji były szacowane na 20 milionów złotych (dużo). Oczywiście większość śląskich środowisk zareagowała niezbyt przychylnie, oczekując połączenia „Blisko coraz bliżej” ze „Świętą wojną”. A tymczasem ja czekam na projekt jak na nic innego, bo najnowszy serial TVP „Dom pod Dwoma Orłami” dał nam przedsmak tego, jak zła może być produkcja o Korfantym.

Oczywiście nie mam złudzeń, że projekt o Korfantym powstanie dość prędko, o ile w ogóle. Serial utknął w fazie rozwojowej, a konflikt między PiS-em a Chełstowskim oraz pojawienie się nowego prezesa TVP nie wróży, żeby serial szybko wyszedł z limbo przedprodukcyjnego. Chociaż kto wie, może się uda.

Serial o śląsko-polsko-ukraińskiej historii dwóch rodzin

Tymczasem TVP zaserwowało nam „Dom pod Dwoma Orłami”, czyli polski serial o śląsko-polsko-ukraińskiej historii dwóch rodzin na przestrzeni XX wieku. Z jednej strony mamy śląską rodzinę Weberów mieszkających w Breslau, a z drugiej strony mamy polską rodzinę Szablewskich - arystokrację z kresów Rzeczypospolitej, która najpierw doświadcza tragedii II wojny światowej, a następnie trafia do spalonego, ale za to już polskiego, Wrocławia. Obie rodziny łączy ze sobą tytułowy dom, w którym mieszkali Weberowie i Szablewscy oraz „współczesny” wątek, w którym młoda dziewczyna imieniem Marianna odkrywa historię Szablewskich oraz Weberów.

Z jednej strony chciałbym utrzymać suspens i stopniowo obnażyć to dzieło kultury, ale zacznę od końca typowej recenzji. Czy warto oglądać „Dom pod Dwoma Orłami” ? To zależy od tego, jak bardzo potraficie się bawić i czerpać radość ze złych produkcji. Jest to produkcja tak tragiczna - ale nie nudna na szczęście - że daje nieskrępowaną radość odbiorcy. To coś jak "Rekinado", "The Room" albo rosyjski "T-34" z 2019 roku.

Czysta radość z oglądania czegoś tak tragicznego jak „Dom pod Dwoma Orłami”

Autentycznie więcej radości dał mi „Dom pod Dwoma Orłami” niż „Wielka Woda” Netflixa, która przecież jest o niebo lepszą produkcją. Jednakże po miniserialu Netflixa (chociaż z drugiej strony 6 odcinków to coraz bardziej norma) byłem bardziej zirytowany aniżeli zadowolony.

Człowiek z jednej strony widział absolutnie światowy poziom realizacji w postaci obłędnej scenografii, łączenia praktycznych efektów z cyfrowymi oraz świetnych symulacji CGI wody, ale z drugiej strony - bardzo niedopracowany scenariusz Kaspera Bajona. Scenariusz, w którym brakowało podstawowych dla scenopisarstwa zasad, jak strzelba Czechowa albo konstrukcja: wprowadzenie-przypomnienie-pay off. Do „Czarnobyla”, którym inspirowali się twórcy, było bardzo daleko. Warto przypomnieć, że w produkcjach katastroficznych nie można grać napięciem na zasadzie „zaleje albo nie?” albo „Titanic utonie czy nie?”. Widz już to wie. Nie ma miejsca na granie emocjami. Widz wie, że elektrownia w Czarnobylu wygenerowała w 4,2 nanosekundy sumę energii pozyskiwanej przez 12 lat, więc nie można grać na tym, czy reaktor wytrzyma. W gatunku katastroficznym mamy się martwić o bohaterów i czy oni przeżyją, a nie czy Wrocław zaleje. Ale dość o „Wielkiej Wodzie”.

Wróćmy do “Domu pod Dwoma Orłami”, na którym bawiłem się o niebo lepiej, mimo że to tragiczna produkcja. Istnieje bowiem dość specyficzna i bardzo indywidualna granica, gdy człowiek przestaje oczekiwać ambitnego kina, a chce czegoś innego. Siada do tego śmieciowego serialu, który nie jest nawet burgerem z Maca. To kebab z odgrzanego w mikrofali mięsa z gotowymi sosami. W dodatku jedzony o czwartej nad ranem. Jest obrzydliwy, ale o tej czwartej nad ranem, po całej nocy imprezowania, to najpiękniejsza rzecz na świecie. To rzecz, której właśnie potrzebujecie i to rzecz, która da wam dziecięcą radość. I takim kebabem jest właśnie „Dom pod dwoma orłami”.

Wątek polski cierpi na zaburzenie psychotyczno-poznawcze

Serial „Dom pod Dwoma Orłami” liczy 10 odcinków. Zadebiutował na początku 2023 roku, a jego emisja zakończyła się tydzień temu. Niestety napisy końcowe i opis ze strony producenta nie podają, kto jest showrunnerem produkcji (dla niewtajemniczonych - to osoba, która ma nadzór kreatywny nad całym serialem i często dowodzi grupą reżyserów, który to czuwają nad odcinkami), ale znamy producentkę wykonawczą oraz scenarzystów i reżysera. Serial wyprodukowała Anna Werenda, reżyseruje go Waldemar Krystek, a scenariusz reżyser napisał razem z Małgorzatą Kopernik. Prawdopodobnie ta ekipa odpowiada za finalny wygląd serialu, ale pragnę jedną rzecz zaznaczyć. Cytując Orsona Wellesa “pisarz potrzebuje pióra, malarz potrzebuję pędzla, ale twórca filmów potrzebuje całej armii”. Dlatego też wierzę, że cała armia ludzi pracująca nad tą produkcją chciała wykonać swoją pracę najlepiej, jak tylko potrafią, a aktorzy również grali tak, jak ich prowadzono i w jakim stopniu sami potrafią. Dlatego też zawsze pamiętajmy, że przy każdym filmie był ktoś, kto dał z siebie wszystko. Niestety nie zawsze finalny efekt był dobry. A czasem efekt bywa abominacją. Jak tu na przykład.

Mamy zatem dwie rodziny i wielką historię w tle. I zaczynając od tła wydarzeń, to już pierwszy moment, w którym serial nie potrafi tego zrobić dobrze. Wątek polski cierpi na zaburzenie psychotyczno-poznawcze, które nazywa się fachowo: mitologizacją kresów wschodnich. Jest równie rzewnie co nieprawdziwie, a głupiutko uśmiechający się Grzegorz Małecki (kocham!) tylko dodaje temu uroku. Z kolei aktor grający Maurycego Szablewskiego notorycznie zapomina, że jego postać jest niewidoma. Chociaż z drugiej strony to byłby już drugi serial w ostatnich latach, gdzie niewidoma postać tak naprawdę świetnie widzi ("Daredevil", 2015). Serial stara się pokazać napięcia na linii ukraińsko-polskiej na Kresach, ale robi to dość w wybielonej wersji. Są dobrzy Polacy, a Ukraińcy, sympatyzując z bolszewikami, chcąc własnego państwa. A II Rzeczpospolita to kraj mlekiem i miodem płynący. Koniec. Jakże piękne i proste. Szkoda, że historia jest bardziej skomplikowana.

Nieironicznie ciekawy jest za to śląski wątek Weberów. Nie są oni złem wcielonym i nie popierają ślepo nazizmu. To naprawdę zaskoczenie, bo spodziewałem się wszystkiego co najgorsze. Ponadto widzimy dość ciekawy i dobrze zarysowany konformizm wobec państwa totalitarnego, Żydzi śląscy są zasymilowani (chociaż z drugiej strony tylko jednego Żyda spotykamy w serialu), a młody Karl Weber czuje się przede wszystkim związany ze Śląskiem. To naprawdę duże zaskoczenie na plus, bo pokazuje, że chociaż w tym jednym wątku próbę zrozumienia tematu. Jest więc empatycznie, ale nie poprawnie. Wydarzenia historyczne są pokazane na bakier, skrótowo i chronologia nie ma sensu. Szczerze powiedziawszy mam wrażenie, że próbowano dokonać lustrzanego odbicia historii III Rzeszy i II RP. No i niestety, o ile jest to możliwe, to jest to dość skomplikowane i nie udało się twórcom.

Ponadto współczesny wątek też mocno rozjeżdża się z historią. I żeby to dobrze wybrzmiało. Nie oczekuję pokazania wydarzeń 1:1, bo to nie jest dokument, ale zrobienie z powodzi tysiąclecia niespodziewanego tsunami zalewającego w nocy dom to przesada. A kiepska realizacja nie pomaga w przedstawieniu powodzi.

Postaci papierowe i jednowymiarowe

Serial, jak to saga, przedstawia nam wielu bohaterów, o których trudno coś napisać tak naprawdę. Są, bo są. Tyle. Napisani są w sposób bardzo papierowy, jednowymiarowy i po obejrzeniu serialu mogę opisać charakter tylko trzech, może czterech postaci. Konceptualnie nie są tam złe pomysły, ale ich realizacja woła o pomstę do nieba. Cały serial regularnie daje nam przesłanki, że gdzieś tam były dobre pomysły, ale zamiast dramatu wyszła groteska.

Akcja serialu TVP "Dom pod dwoma orłami" rozgrywa się we Wrocławiu w XX wieku.

Obsada to mieszanka aktorów teatralnych, filmowych i z telenoweli

Nieironicznie - kocham ją. Obsada to mieszanka aktorów teatralnych, filmowych i z telenoweli. Nie jest to coś, co mogło zadziałać, bo widać gołym okiem, jak różny poziom jest aktorstwa, ale jak mówiłem: bawi to niemiłosiernie. 30-latkowie grają 16-latków, aktorzy wypowiadają tak nadęte dialogi, że superbohaterowie mogliby się od nich uczyć. Naprawdę, poziom dialogów jest straszny, ale jeśli podejdziemy do tego z dystansem, to staje się to prawdziwym diamentem. Dzięki temu serialowi zmieniłem nawet zdanie o pracy aktorów. Dotychczas myślałem, że świetny aktor odnajdzie się w każdej roli. Jak Andrzej Seweryn w “Królowej”, której akcja rozgrywa się na Śląsku notabene. Serial słaby, ale kreacja Seweryna - wyśmienita. Niestety ten sam Andrzej Seweryn w tym serialu pokazuje, że nawet on nie da rady pociągnąć tych patetycznych dialogów. Nie dziwne, że umiera w tym samy odcinku, w którym debiutuje. Jego rola w „Domu pod Dwoma Orłami" przypomina kreację, gdy na łamach programu Marcina Mellera czytał wiersze Mateusza Morawieckiego pisane w Excelu.

Drugą rzeczą, która rzuca się w oczy w grze aktorskiej, jest to, że postaci albo grają na wielkim patosie, albo zachowują się, jakby byli cały czas na xanaxie. Nigdy nie widziałem, żeby tak spokojnie można było przyjąć informacje o śmierci ojca, pożarze wsi, gwałcie matki i własnym albo powodzi. Adam Ferency przyjął powódź tysiąclecia oraz informacje o tym, że teściowa jego postaci trafiła do szpitala, tak spokojnie i z takim uśmiechem, jakby właśnie wziął kilogram xananów i spalił marihuanę. Albo jeden z bohaterów widzi na własne oczy, jak jego brat popełnia samobójstwo, po czym spokojnie udaje do pokoju obok i tłumaczy młodym Weberom, że to był jego brat (o którego istnieniu nie wiedzieliśmy wcześniej) i właśnie się zabił. Naprawdę tak było, nie zmyślam. I wiecie co, to nie jest wina aktorów chyba, bo nie wierzę, żeby Ferency, Seweryn i Frycz naprawdę nie potrafili grać. Ktoś ich ewidentnie nie potrafił prowadzić.

Creme de la creme... Scenariusz

Z jednej strony już trochę pisałem o strasznych dialogach, ale trzeba wyjaśnić, jak działa scenariusz. Mianowicie rzeczy się dzieją, bo scenarzystom jest tak wygodnie. Nic tam nie ma sensu, wszystko opiera się na zbiegach okoliczności, a pomysły na sceny są groteskowe. Postać Paula (nieistotne kim jest) jedzie do Ukrainy w 1997 roku i tam każda scena wygląda tak: Paul szuka informacji o Szablewskich, ludność ukraińska nie wita go ciepło, Paul znajduje tablicę, gołymi rękami, niczym odkurzaczem, czyści tablicę, na której jest napisane SZABLEWSCY. I tak pięć razy. Nie żartuję, Paul pięć razy powtarza schemat z czyszczeniem tablicy.

Nie lepsza jest narzeczona Paula, której każda rozmowa z matką wygląda tak:

Marianna: Patrz, mamo, dowiedziałam się czegoś o Weberach.
Matka: Nie interesuje mnie to.
Marianna: Dlaczego Ciebie to nie interesuje? Przecież oni mieszkali w naszym domu!
Matka: I co z tego? (Matka wychodzi).

Sam problem jest całkiem fajny, ale nie rozumiem, dlaczego scenę powtarzamy jedenaście razy i za każdym razem wygląda to tak samo.

Poza tym warto tu wspomnieć, że pojęcia czasu i geografii to abstrakcja dla scenarzystów. Szablewscy raz mieszkają dwa przystanki koleją za Lwowem, a raz na Wołyniu. Bohaterowie albo za szybko dorastają, albo za wolno. Chronologia nie trzyma się historii, wychodzi, że współlokatorzy przez 4 lata nie wymienili ze sobą choćby jednego słowa, i tak dalej.

Realizacja jak z teatru. Umowna i nienaturalna

Na koniec zostawiłem sobie realizację. Jest ona bowiem dość teatralna. Ale nie w dobrym, albo złym tego słowa rozumieniu. Jest po prostu umowna i nienaturalna. Plany wyglądają po prostu jak sceny w teatrze. Nie pasują do świata i mają służyć bohaterom albo robić „klimat”. Teoretycznie mogłoby to działać jak w „Procesie” z 1962 albo „Jesus Christ Superstar”, ale tu po prostu to nie działa. To nie jest artystyczny serial z przemyślanymi zdjęciami. To trochę lepiej wykonana telenowela.

"Dom pod Dwoma Orłami” to serial, który zdecydowanie gorąco polecam. Nieironicznie. Nie żałuję ani jednej minuty seansu. Jednak ta produkcja pokazuje, jak bardzo oceny numeryczne nie mają sensu. Bo ile miałbym dać: 2, 3 na 10? Przecież ja się bawiłem na tym jak prosię i mógłbym dać zarówno 10/10 jak i 1/10. Ocena nie może być nigdy numerem, bo to nam nic nie mówi. Tak samo w szkole oceny numeryczne nic nam nie mówią, ale to opowieść na zupełnie inny czas.

Szczepan twardoch w aucie alpine

Może Cię zainteresować:

Szczepan Twardoch, Gigachad i Król Memów. Jak pisarz z Pilchowic funkcjonuje w dwóch światach

Autor: Roman Balczarek

25/02/2023

Rodzina kanderow

Może Cię zainteresować:

"Rodzina Kanderów" to najgorszy w historii serial o Śląsku i Ślązakach. Obejrzałem, żebyście wy nie musieli

Autor: Roman Balczarek

26/11/2023

Landkarte von Schlesien

Może Cię zainteresować:

Roman Balczarek: Czyj był Śląsk? Polski, niemiecki, czeski? A może swój? Hałda mitów i błędów narosła wokół przynależności Śląska

Autor: Roman Balczarek

09/12/2023

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon