Oczywiście nie mam złudzeń, że projekt o Korfantym powstanie dość prędko, o ile w ogóle. Serial utknął w fazie rozwojowej, a konflikt między PiS-em a Chełstowskim oraz pojawienie się nowego prezesa TVP nie wróży, żeby serial szybko wyszedł z limbo przedprodukcyjnego. Chociaż kto wie, może się uda.
Serial o śląsko-polsko-ukraińskiej historii dwóch rodzin
Tymczasem TVP zaserwowało nam „Dom pod Dwoma Orłami”, czyli polski serial o śląsko-polsko-ukraińskiej historii dwóch rodzin na przestrzeni XX wieku. Z jednej strony mamy śląską rodzinę Weberów mieszkających w Breslau, a z drugiej strony mamy polską rodzinę Szablewskich - arystokrację z kresów Rzeczypospolitej, która najpierw doświadcza tragedii II wojny światowej, a następnie trafia do spalonego, ale za to już polskiego, Wrocławia. Obie rodziny łączy ze sobą tytułowy dom, w którym mieszkali Weberowie i Szablewscy oraz „współczesny” wątek, w którym młoda dziewczyna imieniem Marianna odkrywa historię Szablewskich oraz Weberów.
Z jednej strony chciałbym utrzymać suspens i stopniowo obnażyć to dzieło kultury, ale zacznę od końca typowej recenzji. Czy warto oglądać „Dom pod Dwoma Orłami” ? To zależy od tego, jak bardzo potraficie się bawić i czerpać radość ze złych produkcji. Jest to produkcja tak tragiczna - ale nie nudna na szczęście - że daje nieskrępowaną radość odbiorcy. To coś jak "Rekinado", "The Room" albo rosyjski "T-34" z 2019 roku.
Czysta radość z oglądania czegoś tak tragicznego jak „Dom pod Dwoma Orłami”
Autentycznie więcej radości dał mi „Dom pod Dwoma Orłami” niż „Wielka Woda” Netflixa, która przecież jest o niebo lepszą produkcją. Jednakże po miniserialu Netflixa (chociaż z drugiej strony 6 odcinków to coraz bardziej norma) byłem bardziej zirytowany aniżeli zadowolony.
Człowiek z jednej strony widział absolutnie światowy poziom realizacji w postaci obłędnej scenografii, łączenia praktycznych efektów z cyfrowymi oraz świetnych symulacji CGI wody, ale z drugiej strony - bardzo niedopracowany scenariusz Kaspera Bajona. Scenariusz, w którym brakowało podstawowych dla scenopisarstwa zasad, jak strzelba Czechowa albo konstrukcja: wprowadzenie-przypomnienie-pay off. Do „Czarnobyla”, którym inspirowali się twórcy, było bardzo daleko. Warto przypomnieć, że w produkcjach katastroficznych nie można grać napięciem na zasadzie „zaleje albo nie?” albo „Titanic utonie czy nie?”. Widz już to wie. Nie ma miejsca na granie emocjami. Widz wie, że elektrownia w Czarnobylu wygenerowała w 4,2 nanosekundy sumę energii pozyskiwanej przez 12 lat, więc nie można grać na tym, czy reaktor wytrzyma. W gatunku katastroficznym mamy się martwić o bohaterów i czy oni przeżyją, a nie czy Wrocław zaleje. Ale dość o „Wielkiej Wodzie”.
Wróćmy do “Domu pod Dwoma Orłami”, na którym bawiłem się o niebo lepiej, mimo że to tragiczna produkcja. Istnieje bowiem dość specyficzna i bardzo indywidualna granica, gdy człowiek przestaje oczekiwać ambitnego kina, a chce czegoś innego. Siada do tego śmieciowego serialu, który nie jest nawet burgerem z Maca. To kebab z odgrzanego w mikrofali mięsa z gotowymi sosami. W dodatku jedzony o czwartej nad ranem. Jest obrzydliwy, ale o tej czwartej nad ranem, po całej nocy imprezowania, to najpiękniejsza rzecz na świecie. To rzecz, której właśnie potrzebujecie i to rzecz, która da wam dziecięcą radość. I takim kebabem jest właśnie „Dom pod dwoma orłami”.