Prezydent i wicepremier najwyraźniej czegoś nie rozumieją. Pierwszy grzmi na wystawę „Nasi chłopcy” w Gdańsku, zdaniem drugiego upamiętniać należy jedynie Polaków broniących Ojczyzny przed nazistowskimi Niemcami do ostatniej kropli krwi.
Choć jeżeli faktycznie nie rozumieją, to nie ma w tym w sumie nic specjalnie dziwnego, bo wciąż nie rozumie tego chyba większość Polaków. W każdym razie tych nie będących Kaszubami ani Ślązakami. A co gorsza, zrozumieć nie zamierza i co przy tym może najsmutniejsze – nie chce. Mimo iż „Mianujom mie Hanka” wg Alojzego Lyski w TVP tak wspaniałą stworzyła po temu okazję. Dlatego hejt na gdańską wystawę o losach pomorskich żołnierzy Wehrmachtu wylał się właśnie z siłą wodospadu.
I jak takiemu jednemu z drugim, gdzieś tam hen, w dalekiej (również mentalnie) Polsce uświadomić, że tu, na Górnym Śląsku, naszych ojców, dziadków i pradziadków którzy poszli na wojnę w mundurach Feldgrau (bo też innej opcji zasadniczo nie mieli) upamiętniamy w najlepsze od lat?
Że Lysko poza, a właściwie przed „Hanką”, to wielotomowe „Duchy wojny” i fenomenalna książka, od której wszystko się zaczęło, czyli „To byli nasi ojcowie”? Że powstały u nas m.in. tak przejmujące dzieła, jak „Unicestwieni przez wojnę i kłamstwo 1939-1945. Ofiary wojny w gminie i parafii Chełm Śląski” Rafała Buli czy „Ożywieni przez miłość i pamięć. Ofiary wojen 1914-1918 i 1939-1945 z Nowego Bierunia i okolic”, napisane przez Henryka Ganobisa wraz z Alojzym Lyską? Że w ostatnich latach wyrosło już nowe, młode i śmiałe pokolenie lokalnych historyków, których świetnym przykładem jest Mateusz Paszenda, autor „W cieniu starcia totalitaryzmów. Losy Górnoślązaków w XX wieku”? Że już dawno tematykę Polaków, nie tylko Ślązaków, ale po prostu Polaków w armii Hitlera wziął na naukowy warsztat profesor Ryszard Kaczmarek, co w 2010 roku (15 lat temu!) zaowocowało znakomitą monografią „Polacy w Wehrmachcie”?
Upamiętniać ludzi nie znaczy gloryfikować Wehrmacht
– A dzisiaj by pan powiedział, że hitlery czy Rusy zabiły panu ojca? – pyta Alojzego Lyskę Krystian Węgrzynek w „Śląskiem wiedzionym”.
– To jest dobre pytanie… [długa
cisza] Hitlery! Dalej mówię, że hitlery. Bo jakie te nasze synki
mieli wybory? Jak chciałeś się uchylić od służby, to ci
zniszczyli rodzinę – brzmi odpowiedź.
Dziwne (choć może wcale nie?) że po upływie 80 lat nadal tylu Polaków, nawet tych z grona najważniejszych osób w państwie, wydaje się tego typu dylematów, czysto przecież egzystencjalnych, więc ogólnoludzkich – nie rozumieć. Ale zarazem nie wiedzą, że tu – na Śląsku – nie od dziś, a z roku na rok coraz bardziej świadomie i coraz odważniej pielęgnujemy pamięć o tych, którzy walczyli i zginęli służąc w Wehrmachcie. Choć przeważnie ani nie utożsamiali się z nazizmem, ani nie poczuwali się do niemieckiej narodowości. To ostatnie nie było zresztą dla Ślązaków konieczne, by zostać zaciągniętym w szeregi hitlerowskiej armii.
Mundur króla Prus i kajzera Ślązak przywdziewał od dziada pradziada, bo obligował go do tego prawny system państwa, w którym żył. Nawet jeżeli wojaczki nie kochał. Nieprecyzyjne więc, w wielu przypadkach nieodpowiadające rzeczywistości i mylące bywa wyświechtane sformułowanie o wcieleniu do Wehrmachtu. Do armii Ślązacy wcielani byli wcześniej od wieków. W latach 1922-1939 część z nich do innej. Inna sprawa, czy III Rzesza zaciągała Górnoślązaków z polskiej części przedwojennego Śląska do swoich sił zbrojnych legalnie z punktu widzenia prawa międzynarodowego. Otóż nie bardzo i Niemcy wycinali nie lada prawne fikołki, by to uzasadnić. Ale też totalitarny reżim nie miał z tym żadnego problemu.
W postawach Ślązaków w Wehrmachcie nie było takiego bohaterstwa, za które dostaje się ordery i awanse. Było za to inne, ciche i nieostentacyjne, wyrosłe na glebie odpowiedzialności za bliskich i lokalnej solidarności. Stąd dramat wyborów, których tak naprawdę nie było – była za to codzienna walka o przetrwanie rodzin, które starały się przeżyć w brutalnej rzeczywistości II wojny światowej. Tacy byli nasi ojcowie, nasi dziadkowie, nasi pradziadkowie, których pamięć tak właściwie nie potrzebuje ogólnopolskiego zrozumienia, by być prawdziwa. Ale zasługuje na szacunek.
Upamiętniać – nie znaczy gloryfikować Wehrmacht i zło zbrodniczego systemu rządzącego Niemcami. Upamiętniać – wsłuchajmy się w to słowo – znaczy przecież pamięć kultywować, pielęgnować, przekazywać ją kolejnym pokoleniom. Uświadamiać i edukować. Jak się wydaje, dokładnie tak pomyślana została i temu celowi ma służyć gdańska wystawa.
***
Wystawa „Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy” prezentowana jest w Galerii Palowej Ratusza Głównego Miasta w Gdańsku (ul. Długa 46/47) od 12 lipca 2025 roku do 10 maja 2026 roku.
Ekspozycja ma charakter monograficzny i została przygotowana w oparciu o materiały prywatne oraz zbiory muzealne z Pomorza Gdańskiego. Jej tematyka koncentruje się na indywidualnych losach mieszkańców regionu wcielonych do niemieckich formacji wojskowych podczas II wojny światowej, najczęściej pod przymusem.
Organizatorami wystawy są Muzeum Gdańska, Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku oraz Centrum Badań Historycznych Polskiej Akademii Nauk w Berlinie.
Wystawa podzielona jest na trzy części: „W Rzeszy”, „Ślady” i „Głos”. Towarzyszy jej program wydarzeń edukacyjnych i naukowych.

Może Cię zainteresować:
Jan Krajczok: Górnośląski James Bond i jego polskie wojsko z Wehrmachtu

Może Cię zainteresować: