Sposób na śląskiego faceta w średniowieczu? "Pokrzywy do uryny, kości do ognia, a mąż zapłonie miłością"

Dawne klasztorne archiwum opactwa cystersów w Rudach Raciborskich skrywało średniowieczny rękopis, który po odnalezieniu entuzjastycznie uznano za bezcenne świadectwo życia duchowego naszych przodków. Cenniejsze tym bardziej, że życie duchowe, do którego odnosił się autor, mnich imieniem Rudolf, przenikało się na wskroś z życiem bardzo cielesnym. A z punktu widzenia Kościoła, którego Rudolf był przedstawicielem - w sposób wielce grzeszny.

arc
Średniowieczni kochankowie wg ryciny w "Codex Manesse"

Archiwum, w którym przechowywano przez stulecia ten bezcenny manuskrypt, już nie ma. Podobnie zresztą jak i klasztoru cystersów w Rudach Raciborskich. To znaczy, nie ma go w sensie zakonnego zgromadzenia, gdyż klasztorny kompleks na szczęście przetrwał i dziś, jako Pocysterski Zespół Klasztorno-Pałacowy stanowi cenny pomnik naszej historii i kultury. Nie byliście jeszcze? Koniecznie odwiedźcie to nastrojowe miejsce, warto! Jednak dawnego cysterskiego archiwum już tam nie znajdziecie. Przestało istnieć wkrótce po skasowaniu klasztoru przez króla Prus, co nastąpiło 26 listopada 1810 roku. Staraniem profesora Jana Gustawa Bogumiła Buschinga udało się ocalić istotną część jego zasobów, która wśród innej pocysterskiej spuścizny trafiły do biblioteki uniwersyteckiej we Wrocławiu (jej utworzenie, jako centralnej biblioteki dla Śląska, było ideą właśnie Buchinga).

Wśród ocalałych tam cysterskich papierów znalazło się też interesujące nas dzieło. I tam - choć przewiezienie manuskryptu do Wrocławia było dopiero etapem jego burzliwej historii (która w 1945 roku miała rzucić go aż do Moskwy) - znajduje się obecnie, będąc przechowywane w zbiorach specjalnych Biblioteki Uniwersytetu Wrocławskiego. (Interesujesz się Śląskiem? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newsletter)

Trwające już z górą wiek badania rękopisu wykazały, że wbrew przypuszczeniom pierwszych interpretujących go historyków nie powstał on na Śląsku. Mało tego - wygląda na to, że jego autor rudzkiego opactwa prawdopodobnie w życiu na oczy nie widział. Dzieło mnicha Rudolfa (który wcale niekoniecznie był nawet cystersem) trafiło do Rud Raciborskich najprawdopodobniej drogą kupna. W dodatku zakup okazał się chyba chybiony, gdyż miejscowi spowiednicy preferowali inne poradniki. Mnich Rudolf nie pisał więc o Śląsku, niemniej w jakiś sposób dotknął zjawisk, które i na Śląsku, wśród Ślązaków i Ślązaczek musiały funkcjonować.

O co pytać przy spowiedzi

"Summa de confessionis discretione" to 148 stron, starannie i systematycznie (każda liczy równo 31 wierszy) zapełnionych tą samą ręką. "Traktat o tajemnicy spowiedzi", bo tak przekłada się na język polski jego łaciński tytuł, to poradnik dla spowiedników. Zamiarem autora, mnicha Rudolphusa czyli Rudolfa, było przygotować księży na to, co mogą usłyszeć od skruszonych penitentów w konfesjonale, a i podpowiedzieć, o co należy zapytać tych mniej skruszonych. Mogły to zaś być sprawy wielce czcigodnych ojców i braci gorszące, jako na przykład - a może zwłaszcza - magia miłosna.

Ta była obecna w europejskiej kulturze od tysiącleci, podczas gdy chrześcijaństwo jako religia panująca i powszechna miało wtedy za sobą lat zaledwie kilkaset. Średniowieczny Kościół cechował co najmniej niechętny stosunek (nomen omen) do płciowych aspektów ludzkiej natury, kultury i cywilizacji. Zanegować je było trudno, więc je piętnowano i potępiano przy każdej sposobności. To samo dotyczyło magii (a raczej wszystkiego, co za nią uważano i z nią wiązano). Magia miłosna była więc czymś po dwakroć godnym potępienia. A już uprawiana przez kobiety postrzegana była jako wyjątkowo rzecz wyuzdana i demoniczna. Rudolf poświęcił jej aż kilkanaście spośród ogółem 53 punktów "Summy"!

Ponętny grzech

W opiniach, głoszonych z ambon i nie tylko przez co bardziej złotoustych kaznodziejów, kobieta stanowiła "przyczynę męskiego zakłopotania", niewiasty były "szalonymi bestiami", "cuchnącymi różami" i "smutnym rajem". Kobietę określano "słodko-gorzką", "słodkim jadem" i naturalnie "ponętnym grzechem",

Poeta Robert z Blois zalecał: kobieta winna poruszać się prosto i dostojnie, nie pozwalać się dotykać w piersi ani całować w usta (chyba że mężowi). Nie powinna zaś na nikogo spoglądać (bo jeszcze biedaka uwiedzie...), nie przyjmować podarunków, nie nosić wydekoltowanej sukni, nie przeklinać, niewiele pić i najlepiej mało co jeść. "Klękać trzeba uprzejmie, modlić się i nie śmiać, jak również nie rozmawiać zbyt wiele" - instruował. I dodatkowo sugerował, że lepiej krótko obcinać paznokcie. Witajcie w patriarchacie! Ale nie koniec na tym.

Na temat mniemanej wrodzonej grzeszności kobiecej natury wypowiadały się największe kościelne autorytety, jak np. żyjący w XIII wieku Albert Wielki. Ten poświęcił tematowi całe dzieło, stanowiące komentarz do pism Arystotelesa, zatytułowany "O sekretach kobiet". Zdaniem Alberta kobieta czerpała większą przyjemność z seksu niż mężczyzna. Autor uzasadniał to nie fizjologicznie a... filozoficznie.

"Po pierwsze, zgodnie z nauczaniem mędrców, ponieważ materia dąży do przyjęcia formy, kobieta - ułomna istota ludzka - pragnie złączyć się z mężczyzną, gdyż to, co nieidealne, będzie zawsze dążyć do perfekcji" - streszczają wywody XIII-wiecznego uczonego Frances i Joseph Gies, autorzy książki "Życie w średniowiecznym zamku"

To miało wyjaśniać większy niż u mężczyzn apetyt seksualny i większą satysfakcję z seksu, odczuwaną jakoby przez kobietę. Z ta fizjologią to też zresztą nie do końca tak, bo i ona miała potęgować kobiece doznania. Szczegółów za to odpowiedzialnych, których nasz drogi Albert nie szczędził, lepiej tu wszelako nie drążyć.

"Podejście zaprezentowane przez Alberta było również wyrazem lekceważenia okazywanego słabszej płci przez duchownych" - dodają autorzy.

Co potępiał Kościół

Dla ukształtowanego przez takie autorytety spowiednika połączenie seks - magia - kobieta musiało być niebywale perfidną i diabelskiej natury sprawką. O obrzędach, o których zasłyszał podczas spowiedzi, pisze poczciwy Rudolf nieledwie ze wstrętem. Oto parę próbek jego stylu:

Żeby (ich mężowie) kochali, robią im na ramionach krzyż z wydzielin wspólnego stosunku płciowego.
Swoją krew menstrualną dają im do pokarmu albo napoju.
Przygotowują dla nich ciastka, do których mieszają włosy z całego ciała swojego i nieco swojej krwi.
Oprócz tego pokrzywy zamoczone we własnej urynie, kości umarłych, drzewo z grobów i wiele innych rzeczy wrzucają do ognia, aby jak one płoną w ogniu, tak mąż ich płonął miłością do nich.
Inne, które się mają za mądrzejsze w tej szatańskiej sztuce, robią sobie figurki mężów swoich to z wosku, to z ciasta, to z innego materiału i wrzucają je albo do ognia, albo do mrowiska, aby ich kochankowie cierpieli.

Zasłyszał też Rudolf o magicznej antykoncepcji:

Gdy siedzą albo leżą, kładą pod siebie kilka palców. Wierzą mianowicie, że tyle lat nie zajdą w ciążę, ile palców pod siebie podłożyły. To, co nazywają swoim kwiatem, rzucają na drzewo czarnego bzu i mówią: ty noś za mnie, a ja będę kwitła za ciebie.

Był to występek straszliwy. Podobnie też jak dzisiaj, Kościół potępiał współżycie bez ślubu. Lecz miał swoje zdanie również w kwestiach bardziej szczegółowych, przykładowo nakładając pokutę za stosunek w innych pozycjach niż - nazwijmy to tak - tradycyjna.

Małżeństwo w łóżku

Co jednak warto wiedzieć, średniowieczna ludowa moralność nie potępiała seksu przedmałżeńskiego.

Wydaje się, że społeczność wiejska wykazywała liberalne podejście do aktywności seksualnej młodych ludzi - czytamy w kolejnej książce Giesów, czyli "Życiu w średniowiecznej wsi".

Dopiero w XIII wieku IV sobór laterański uchwalił, że ważny ślub musi zostać zawarty publicznie (np. w drzwiach kościoła), choć nie wymagał jeszcze świadków (ten wymóg wprowadzono dopiero w XVI wieku!) ani nawet - uwaga! - udziału księdza. Wcześniej wystarczała wzajemna zgoda, oświadczenia woli... no i konsumpcja związku.

Niemniej nadal istniało na wsi tyle par, które wymieniały się przysięgami gdzie indziej (w lesie, w tawernie, a nawet w łożu), że tzw. potajemne małżeństwo było standardowym zmartwieniem sądów kościelnych - czytamy u Giesów.

Stwarzało to bowiem pole do nadużyć zaufania, polegających na wypieraniu się złożonego partnerce czy partnerowi przyrzeczenia. Głównie przez mężczyzn. Choć bywało i na odwrót, to głównie oni musieli tłumaczyć się z takiego zarzutu przed kościelnymi sądami. Toteż niejedna uwiedziona z pewnością uciekała się do magii miłosnej, by zatrzymać przy sobie partnera - tym bardziej, gdy związek wydawał swój owoc. Posiadanie przez kobietę dziecka ze związku pozamałżeńskiego bywało zresztą penalizowane.

Jednak także i chłop przy konfesjonale mógł usłyszeć pytanie "Czy kiedykolwiek przyrzekałeś małżeństwo i złamałeś tę obietnicę?". Bywało też, że ksiądz wypytywał go o to, czy "zgrzeszył lubieżnością", a jeżeli tak, to dociekliwemu spowiednikowi musiał wyznać z kim - panną, mężatką (tiaaa!) czy (ups!) zakonnicą. A ponadto ile razy i czy nie daj Boże w dzień święty. Ciężar pokuty był adekwatny do wagi występku. Inna kłopotliwa kwestia, której poruszenie doradzał jeden z poradników dla spowiadających, brzmiała: "Czy czyniłeś jakiekolwiek czary, by nakłonić kobietę, aby się z tobą pokładła?". Stosowanie magii miłosnej nie było bowiem zastrzeżone dla płci pięknej.

Wiedzmin Sapkowski Śląsk

Może Cię zainteresować:

Andrzej Sapkowski i Śląsk: od krasnoludów z "Wiedźmina" po trylogię husycką. "A jak pierdyknie metan?"

Autor: Tomasz Borówka

11/07/2023

Pałac Mieroszewskich

Może Cię zainteresować:

Miecz wikingów w Będzinie: drogocenna broń ze średniowiecza i jej zagadkowy właściciel. Oto kolejne miejsce w Metropolii, które warto odwiedzić

Autor: Tomasz Borówka

02/10/2022

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon