W wieku 66 lat zmarł Stanisław Soyka – ceniony wokalista, kompozytor i pianista, którego twórczość przez dekady kształtowała polską scenę muzyczną. Informację o jego śmierci potwierdził Jacek Cygan. Artysta zmarł 21 sierpnia 2025 roku, najprawdopodobniej w wyniku nagłego zasłabnięcia podczas próby przed koncertem w Sopocie.
Śląskie korzenie Stanisława Soyki
Soyka urodził się w Żorach, gdzie rozpoczął swoją muzyczną drogę jako organista w lokalnym kościele. W młodości uczęszczał do szkoły muzycznej w Gliwicach, a następnie studiował kompozycję i aranżację na Akademii Muzycznej w Katowicach. Śląsk był dla niego nie tylko miejscem pochodzenia, ale też źródłem wartości, które często podkreślał: rzetelność, punktualność, szacunek do pracy.
Soyka był artystą wszechstronnym – od jazzu, przez piosenkę literacką, po muzykę sakralną. W jego dorobku znajdują się m.in. interpretacje sonetów Szekspira, poezji Miłosza i tekstów własnych. Występował w pamiętnej śpiewogrze „Pozłacany warkocz” Katarzyny Gärtner,. Warto przypomnieć, że jego głos można usłyszeć w kultowym filmie „Piłkarski poker”, gdzie wykonał utwór tytułowy.
Do najbardziej znanych piosenek Soyki należą „Tolerancja”, „Cud niepamięci” i „Absolutnie nic”. Współpracował z wieloma artystami, m.in. z Michałem Urbaniakiem, Grzegorzem Turnauem, Kayah i Anną Marią Jopek.
Śląski Soyka
Stanisław Soyka miał w sobie śląskość. Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że przez całe życie niósł w sobie śląski etos. Może nie jako deklarację, lecz jako praktykę. W jego wypowiedziach, szczególnie tych dotyczących dzieciństwa w Żorach i młodości w Gliwicach, wyraźnie pobrzmiewa przekonanie, że śląskość to coś więcej niż geografia. To styl życia, oparty na rzetelności, staranności i odpowiedzialności. Jak wyraził się kiedyś w wywiadzie dla Onet Kultura: „Każdy Ślązak wie, że kąt prosty ma 90 stopni, a nie 89”. To jedno zdanie w prosty sposób oddaje jego podejście do pracy, sztuki i relacji międzyludzkich.
Soyka wyrósł w rodzinie, gdzie muzyka była obecna naturalnie – dziadek był organistą, matka rodem z Wisły Małej nuciła pieśni, a wspólne śpiewanie przy stole było częścią codzienności. To nie była tylko tradycja, ale sposób budowania wspólnoty i wrażliwości. Wspominał godzinki i nieszpory, które miały szczególny śląski rytm, który później odnajdywał w swojej muzyce, niezależnie od gatunku.
Jego edukacja muzyczna – od szkoły w Gliwicach po Akademię Muzyczną w Katowicach – była nie tylko drogą artystyczną, ale też formacją duchową uwarunkowaną śląskim pochodzeniem, wychowaniem i otoczeniem. Soyka podkreślał, że śląska kultura religijna, ukształtowana częściowo pod wpływem protestantyzmu, nauczyła go powściągliwości, skupienia i szacunku do formy. To właśnie ta duchowa głębia sprawiała, że jego twórczość była tak autentyczna. W jego życiu nie było miejsca na bylejakość. Niezależnie od tego, czy śpiewał jazz, sonety Szekspira, czy pieśni sakralne, robił to „tak, jak trzeba” – z pokorą wobec materiału i z szacunkiem dla słuchacza. Dojrzałość artystyczna, o której mówił, była dla niego nie tylko kwestią wieku, ale też etycznego podejścia do sztuki: nie niszczyć, nie zniekształcać, lecz wydobywać piękno z tego, co już istnieje.
Soyka nie był tylko muzykiem ze Śląska. Był muzykiem śląskim – w najgłębszym sensie tego słowa. Jego śląskość nie polegała na folklorze, lecz na wartościach: rzetelności, duchowości, wspólnocie i pracy. I właśnie te wartości – ciche, ale trwałe – pozostają z nami i będziemy je u Soyki pamiętać.
Śmierć Stanisława Soyki to bolesna strata dla naszej kultury. A Śląsk żegna dziś artystę, który nigdy nie zapomniał, skąd pochodzi. I to sobie cenił.