Stracone i nieodżałowane. Zaginione śląskie dzieła kultury

Czy można żałować czegoś, czego się nie ma? Oczywiście, że tak. Czy można żałować rzeczy, które się straciło? Jeszcze jak. A czy wreszcie można żałować rzeczy, o których nic się nie wie, poza tym, że były? Tych historycy żałują najbardziej. Dziś będzie o wielu zaginionych śląskich dziełach kultury.

Niniejszy zbiór będzie zatem wyjątkowo subiektywny i ograniczy się do ograniczonej wiedzy autora, gdyż nie sposób na potrzeby jednego artykułu zliczyć wszystkie zaginione dzieła. Będzie więc trochę zrabowanych muzeów, trochę Górnego i Dolnego Śląska, kilka smaczków z Tarnowskich Gór i nawiązanie do wieszcza narodowego.

Beuthen

Często słyszymy, ile to dzieł sztuki Polska straciła w wyniku II wojny światowej. O Śląsku praktycznie się nie mówi, a Śląsk nie lepszy i też dużo stracił 80 lat temu. Ale po kolei.

Pierwsze straty w zbiorach Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu to już 1937 rok. Ministerstwo Propagandy na czele z Goebbelsem wpadło wtedy na pomysł, żeby zorganizować w Berlinie wystawę dzieł sztuki zdegenerowanej. Celem było wyśmianie sztuki ówczesnych malarzy jak Picasso, Chagall czy na wskroś antywojenny Otto Dix, a następnie sprzedanie części obrazów z zyskiem (tylko tak po cichu). Pozostałe miały zostać zniszczone. W marcu 1939 toku 5000 obrazów zdegenerowanych spalono w ramach ćwiczeń strażackich. I tak oto, na potrzeby wystawy Goebbelsa, z Bytomia bezpowrotnie odjechało wiele obrazów, do dziś niepoliczonych dokładnie.

W latach 1939-42 w Bytomiu przybywało wiele dzieł sztuki, gdyż zorganizowano tam jeden z wielu punktów gromadzenia zrabowanych z Polski dzieł. Zbiory Muzeum Górnośląskiego zaczęły ubożeć w wyniku wojennych ewakuacji. Rzesza, czując zagrożenie ze strony radzieckiej, postanowiła zabezpieczać zbiory i wywozić je do bezpiecznych miejsc. Zbiory o najwyższych priorytetach zwożono do kopalń soli. Te bytomskie dzieła sztuki wywożono do Miedar, Prudnika i Lublińca. Od 1942. W skrzyniach i rzadko opisując ich zawartość. Podawano jedynie wartość. Finalnie, w czerwcu 1945 roku w Bytomiu znajdowało się 60% zbiorów obrazów i 10% pozostałych zbiorów.

Nowa, polska władza stopniowo odzyskiwała dzieła, lecz był to mozolny proces i nadal nie udało się wszystkiego odnaleźć. Nie wiemy, gdzie wszystkie skrzynie trafiły, ile ich było i w co w nich było. Wiele depozytów zostało okradzionych w latach powojennych, a części nigdy nie odnaleziono. Inne zniszczono jeszcze w czasie wojny, gdy okazało się, że arcybezpieczne schrony jednak są dość łatwopalne i bombardowalne. Aktualnie na liście polskiego Departamentu Dziedzictwa Kulturowego dotyczącej strat wojennych, aż 23 pozycje to zaginione dzieła z Bytomia. Pojedyncze dzieła będziemy jeszcze latami odnajdywać, ale jedno jest pewne. Całość już nigdy nie odtworzymy.

Tarnogórskie annały

Wśród zaginionych obrazów z Bytomia był portret jednego z burmistrzów Tarnowskich Gór z XVII wieku. I właśnie z Tarnowskich Gór pochodzą kolejne zaginione dzieła, ale trochę innego typu. Tym razem to nie wojna je zabrała, a czas i brak świadomości. Ludzkiej. Nie wiemy też, co dokładnie straciliśmy.

W dość zawoalowany sposób nawiązujeę do postaci kronikarza tarnogórskiego z XIX wieku - Carla Winklera. Oprócz pasji grzebania w śmietnikach i zbierania kamieni chłop miał kilka pasji w życiu i jedną z nich było spisywanie dziejów miasta. Oraz przepisywanie dawnych dokumentów. A czasem ich wycinanie i sporządzanie kolaży z nich. Co ciekawe ratował je w ten dość specyficzny sposób, gdyż te XVI-wieczne dokumenty służyły jako uszczelka przeciekającego dachu fary. Efektem pracy Winklera była więc licząca blisko 3000 stron “Chronik der Stadt Tarnowitz”. Wszystko odręcznego pisma. Ale to nie wszystko. Kolaże i transkrypcje dokumentów opracowywał w dziele "Historische Nachrichten" (wiadomości historyczne). Opasłe tomy zawsze liczyły ponad tysiąc stron. Takowych powstało co najmniej 22. Niestety odnalezienie tomu „Ia” parę lat temu utrudnia nam sprawę - niewiemy, ile tomów mogło powstać i ile "dodatkowych" tomów istniało. Do dziś przetrwało ich 11 i są przechowywane w Archiwum Państwowym w Katowicach oraz Muzeum Tarnogórskim.

Wiedza, którą skrywała się w brakujących tomach, jest trochę świętym Graalem tarnogórskich historyków, choć prawdopodobnie były to rachunki miejskie w większości.

Rozprzedane dzieła

Podobne losy spotkała twórczość Friedricha Bernharda Werhnera. O twórczości tego śląskiego rysownika pisałem już wcześniej, ale gwoli przypomnienia. Wernher stworzył w XVII wieku wiele grafik i rycin śląskich miast i kościołów. Praktycznie nie było miasta, które by pominął. Do dziś przetrwało blisko kilka tysięcy grafik. Dzięki pięciu tomom Topografii Śląska, spisanej na 2742 stron, mamy aż 1183 ryciny ze Śląska.. Do tego wiele atlasów Europy i Scenografia Śląska z lat 40. XVIII wieku. Ogrom materiału, choć apetyt może być większy.

Wernher popadł w biedę na starość i zmuszony był sprzedać swoje dzieła życia: Topografię Śląska, Autobiografie i Wernher raczy wiedzieć co jeszcze. Jak na złość, pojedynczo sprzedawał tomy Topografii. Cztery udało się odkupić z prywatnych kolekcji ponad sto lat po śmierci rysownika W 1927 roku przypadkiem odnaleziono w Breslau piąty tom, ale topografia księstwa jaworsko-świdnickiego nadal pozostaje zaginiona. A szkoda, bo dzięki niej mielibyśmy najstarsze zachowane widoki wielu śląskich miast z tamtego rejonu.

Wandalizm

Skoro mowa o Wrocławiu (poniekąd, bo tam mieszkał Wernher) to warto przypomnieć losy zbiorów Biblioteki Uniwersyteckiej. Ale nie polskiego Uniwersytetu Wrocławskiego im. Bolesława Bieruta, tylko Śląskiego Uniwersytetu im. Fryderyka Wilhelma we Wrocławiu. W stolicy Śląska od XVIII wieku kolekcjonowano starodruki, średniowieczne annały, inkunabuły, iluminowane średniowieczne rękopisy i ręcznie kolorowane atlasy. Część pochodziła z klasztorów śląskich po kasacie na początku XIX wieku, gdy państwo pruskie zlikwidowało wszystkie niepożyteczne klasztory. Ostały się jedynie opiekuńcze i z misją edukacyjną.

Dzięki kasacie była to największa kolekcja starodruków w Europie, a co za tym idzie - na świecie. Łącznie cała kolekcja Uniwersytetu liczyła ponad 300 tysięcy zbiorów. Ich wartość była bezcenna, O wadze zbiorów zdawano sobie sprawę, lecz nie zdążono z ewakuacją przed ogłoszeniem Wrocławia twierdzą. Podczas oblężenia Festung Breslau zbiory miały najwyższy priorytet ochrony i umieszczono je w kościele św. Anny na wyspie Piasek. I udało się. Zbiory przetrwały trzy miesiące krwawego oblężenia miasta. Niestety, 11 maja 1945, po zdobyciu Wrocławia i ustawieniu nowej polskiej władzy, do kościoła wrzucono beczki z paliwem, a zbiory sowicie polano benzyną. Nie trzeba było dużo czasu. Pożar doszczętnie strawił ponad 300 tysięcy zbiorów, po największych zbiorach starodruków na świecie został jedynie proch. Brak słów opisujących to barbarzyństwo.

Skonfiskowane i zaginione

Ale skoro o zniszczeniach wojennych, to warto przytoczyć jeszcze jeden wątek, dość niszowy. Na początku wojny Niemcy skonfiskowali wiele dokumentów z gmin żydowskich. Zarekwirowano wszystkie akta osobowe, które w praktyce oznaczały spisy członków gminy i księgi pochówkowe cmentarzy. Dokumenty przesłano w głąb Rzeszy. Materiały miały być przyczynkiem do weryfikacji ostatecznego rozwiązania i dokładnego sprawdzenia pochodzenia obywateli III Rzeszy.

Część śląskich ksiąg pochówkowych udało się odnaleźć, jak na przykład katowicką w Lipsku, ale wiele pozostało zaginionych. Prawdopodobnie istnieje też obawa przed podawaniem do informacji publicznej informacji o żydowskich dokumentach przetrzymywanych w Niemczech.

I właśnie brak ksiąg pochówkowych jest chyba najbardziej odczuwalny przez nas. Po 1945 cmentarze żydowskie (jak i ewangelickie) były ograbiane i dewastowane, a niejednokrotnie było to legalne w świetle prawa PRL. Na każdym cmentarzu żydowskim na Górnym Śląsku mamy wiele grobów bez pomników nagrobnych. Bez tych ksiąg nigdy nie dowiemy się, kto tam jest pochowany. A przewodniczący katowickiego towarzystwa pogrzebowego Chewra-Kadiszy udowadnia, że mając księgę pochówkową, jesteśmy w stanie zidentyfikować każdego pochowanego w okradzionym grobie.

Nieodżałowane lost media

Ta dość krótka lista zaginionych i zniszczonych dzieł jest wyborem ograniczonym, jak wspomniałem, chociaż nie sposób pominąć jeszcze jednego straconego śląskiego dzieła kultury. Co ciekawie, najnowszego ze straconych. Nie zniknęło ono bowiem na skutek złego traktowania w historii. Nie zostało zniszczone w czasie wojny, ani wywiezione celem ochrony. Co ciekawe, zostało usunięte przez samego Autora. A tym lost media śląskiej kultury jest krótki filmik pt. "Szczepan Twardoch strzela do Polaka". To była przeróbka wykorzystująca fragment materiału z Twardochem, trzymającym broń oraz scenę z filmu o protestach z czasów PRL, w której demonstrant krzyczy do milicji: "no strzelaj do Polaka!" Następnie padał strzał i można było usłyszeć z ust pisarza "a masz kurwa”.

Niestety pisarz zablokował prawa do filmu, a kopia nigdy nie została sporządzona (wiem, bo kolega szuka od kilku miesięcy).

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon