Spośród naszych beskidzkich schronisk to właśnie Szyndzielnia najbardziej wyróżnia się swoją architekturą. Obiekt, otwarty w roku 1897 przez bielski oddział niemieckiej organizacji turystycznej Beskidenverein, nawiązywał do alpejskich wzorców Bawarii i Tyrolu. Szczególną uwagę zwraca górująca nad budynkiem wieżyczka – element w Beskidach wręcz unikatowy. Dziś już tylko wytrawni znawcy historii zagospodarowania turystycznego Beskidów czy uważni czytelnicy górskich przewodników wiedzą, że w mieściło się tam obserwatorium meteorologiczne założone przez bielszczanina Karla Kolbenheyera, wybitnego członka BV i autora bestsellerowych przewodników po Wysokich Tatrach i Beskidach Zachodnich. Ale niemal nikt nie sobie sprawy z tego, że blisko siedemdziesiąt lat temu narodziła się koncepcja, by wieżyczkę tę rozbudować tak, by pomieściła... obserwatorium astronomiczne.
Nie, to nie fantazja! W 1955 roku otwarto Śląskie Planetarium i Obserwatorium Astronomiczne w Wojewódzkim Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie (początkowo – w Stalinogrodzie). Była to inwestycja prestiżowa, ale szybko okazało się, że o ile planetarium rzeczywiście przyciąga całe rzesze spragnionych kosmicznych wrażeń widzów, o tyle warunki obserwacyjne w sercu przemysłowej konurbacji są bardzo trudne dla astronomów. I na niewiele zda się największy i najnowocześniejszy w Polsce refraktor (czyli soczewkowy teleskop) w sytuacji gdy światła miast i łuny hut rozświetlają niebo, zanieczyszczenia atmosferyczne utrudniają obserwację, a wstrząsy sejsmiczne spowodowane przez eksploatację górniczą (niestety odczuwalne, mimo iż Planetarium wzniesiono na specjalnych fundamentach) zakłócają pomiary i wskazania precyzyjnych przyrządów. Podnoszono tez argument, że kopuła Planetarium przeszkadza w prowadzeniu obserwacji nieba nisko (tzn. aż do wysokości 17,5 stopnia) nad południowo-zachodnim horyzontem. Nic więc dziwnego, że w 1959 roku naukowcy nadający kierunek działalności badawczej Planetarium Śląskiego zadeklarowali jasno:
Rada naukowa uważa za konieczne wybudowanie stacji obserwacyjnej w okolicy posiadającej dobre warunki do badań astronomicznych.
Astronomowie od pewnego już czasu rozważali przeniesienie części instrumentów (z tymi najcenniejszymi włącznie) w bardziej sprzyjające miejsce. To zaś nasuwało się samo.
Szyndzielnia – naturalny wybór
Szczyty górskie od dawna uchodzą za miejsca optymalne dla lokalizacji obserwatoriów astronomicznych, ponieważ zapewniają czyste, przejrzyste niebo, mniejszy wpływ zanieczyszczeń świetlnych i atmosferycznych oraz stabilniejsze warunki do prowadzenia precyzyjnych obserwacji. Wysokość nad poziomem morza ogranicza warstwę powietrza, przez którą musi przebijać się światło gwiazd, co zmniejsza efekt rozmycia i migotania obrazów. Dlatego właśnie w pierwszej połowie XX wieku powstawały słynne górskie obserwatoria w USA: Mount Wilson w Kalifornii (na wysokości 1742 m, gdzie George Ellery Hale ulokował największe wówczas teleskopy, w tym 100‑calowy Hooker, który pozwolił Edwinowi Hubble’owi odkryć rozszerzanie się Wszechświata), czy Palomar Observatory na szczycie Palomar Mountain w San Diego County, gdzie w 1948 roku uruchomiono gigantyczny 200‑calowy teleskop Hale’a – przez dekady największy na świecie. Bliżej nas znajduje się słowackie obserwatorium astronomiczne na Łomnicy w Wysokich Tatrach (2632 m n.p.m.), a oczywiście w tamtych czasach polskim astronomom najbardziej wypadało przywoływać za przykłady tego rodzaju placówki badawcze w ZSRR. Jak chociażby obserwatorium astrofizyczne na Kamienskim Płato (Plateau) w pobliży Ałam-Aty (Almaty) w górach Tienszan. Także Polsce przed II wojną światową powstały dwa ważne górskie obserwatoria astronomiczne: niewielkie na Lubomirze w Beskidzie Wyspowym oraz monumentalne Obserwatorium Astronomiczno‑Meteorologiczne na Pop Iwanie w Czarnohorze, zwane „Białym Słoniem” – jedno z najnowocześniejszych w Europie, otwarte w 1938 roku. Przepadło wraz z II Rzeczpospolitą, choć – tu ciekawostka – po drugiej wojnie światowej część jego wyposażenia (w tym elementy podwójnego refraktora) trafiła do... Planetarium Śląskiego!
Tak to góry – dzięki wysokości, izolacji i czystemu powietrzu – były naturalnym wyborem dla budowy obserwatoriów, które miały otwierać nowe perspektywy w badaniach kosmosu. Ale zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy nazwie Kamienskoje Płato, budzi ona bowiem intrygujące skojarzenie. Kiedy na przełomie XIX i XX wieku bielscy Niemcy z Beskidenvereinu tworzyli infrastrukturę turystyczną w Beskidzie Śląskim, ich wzrok padł na miejsce, które ochrzcili Kamintzer Platte, czyli po naszemu: Kamienicka Płyta. Brzmi znajomo? To teraz najciekawsze: to tam zbudowali i tak pierwotnie nazwali schronisko, które dziś nosi nazwę schroniska... na Szyndzielni. Czyżby któryś z chorzowskich astronomów zdawał sobie z tego sprawę i to zainspirowało wybór miejsca dla projektowanej lokalizacji ich górskiego obserwatorium?
Gdyż właśnie na Szyndzielni miało ono stanąć! Choć prawdopodobniej o jej wyborze zadecydowały inne, czysto praktyczne względy. Być może ktoś w Planetarium Śląskim przypomniał sobie lub usłyszał o dawnej stacji meteorologicznej Kolbenheyera? A już z całą pewnością nie był bez znaczenia fakt, że popularny już dawniej wśród beskidzkich turystów szczyt nad Bielskiem (od 1951 roku Bielskiem-Białą) stał się od niedawna jeszcze łatwiej dostępny. A to dzięki kolejce linowej uruchomionej w 1953 roku. Zaś przestronne schronisko, wyremontowane po wojnie i rozbudowane w latach 1954–1957, zapewniało odpowiednie, wygodne zaplecze. Planowano więc współpracę z PTTK, które zarządzało obiektem.
Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze przebuduje wieżę schroniska na Szyndzielni w Beskidzie Śląskim i urządzi w niej przy współpracy Śląskiego Planetarium obserwatorium astronomiczne. Projektowane obserwatorium służyć będzie wczasowiczom i turystom jako przyjemna i pożyteczna rozrywka – oznajmiła Rada naukowa w 1959 roku.
Obserwatorium na Szyndzielni, następca tamtejszej stacji meteorologicznej, lecz na miarę nowej ery badań zjawisk przyrody, przyciągałoby turystów i wczasowiczów, oferując im dodatkową atrakcję prowadzenia amatorskich obserwacji astronomicznych.
„Przyszła nasza siedziba”...
Jednak rola obserwatorium na Szyndzielni nie sprowadzałaby się tylko do popularyzacji astronomii. W planach znalazły się także ambitne cele naukowe. Jeszcze w tymże samym 1959 roku Trybuna Robotnicza ujawniła nie lada konkrety:
Wniosek w tej materii Rady naukowej Obserwatorium spotkał się z pełnym poparciem władz wojewódzkich, a już w szczególności „z sercem” podszedł do tego projektu zastępca przewodniczącego Prez. Woj. R.N. tow. Ziętek. Wojewódzka Rada Narodowa obiecała wysupłać ze swej kasy odpowiednie fundusze na budowę nowego obserwatorium. Obecnie – informuje kierownik naukowy Planetarium i Obserwatorium Astronomicznego mgr Maria Pańków – opracowuje się wstępne projekty i założenia budowy naszej nowej placówki astronomicznej. Zastanawiamy się, jakie będą nam potrzebne na Szyndzielni pawilony, przeprowadzamy badania warunków atmosferycznych na terenie przyszłej naszej siedziby. Okres opracowywania planów wstępnych potrwa około 3 miesięcy. Później przyjdzie kolej na opracowanie dokumentacji technicznej. Do budowy przystąpimy zapewne jeszcze pod koniec br.
Projekt miał więc bezcenne poparcie Jerzego Ziętka, wiceprzewodniczącego (a potem przewodniczącego) Wojewódzkiej Rady Narodowej w Katowicach, legendarnego twórcy i mecenasa WPKiW:
Tow. Ziętek ze szczególnym uznaniem wyraził się o inicjatywie wybudowania stosunkowo niskim kosztem obserwatorium na szczycie Szyndzielni – relacjonowała w 1958 roku Trybuna Robotnicza.
Astronomowie zapowiadali zainstalowanie na Szyndzielni nie tylko refraktora, ale i bogatego oprzyrządowania, obejmującego spektroskop protuberancyjny, podwójną astrokamerę do fotografii nieba i nowy czechosłowacki koronograf. Astronomowie nie oświadczali wprost, że trafi tam największy podówczas w kraju 30-centymetrowy refraktor Zeissa, czyli „główna lufa” chorzowian (poza nią dysponowali jeszcze trzema mniejszymi, 8-centymetrowymi). Lecz to bardzo możliwe. W przeciwnym razie ogołocenie macierzystego obserwatorium z całej reszty specjalistycznego arsenału nie miałoby większego sensu. W artykule pada zresztą jednoznaczne stwierdzenie:
„Stare” obserwatorium przeznaczone zostanie na popularyzację wiedzy astronomicznej.
Co więcej, pomyślano nawet o zainstalowaniu w przebudowanej wieży schroniska sterowanej elektrycznie obrotowej podłogi – rozwiązania unikatowego w skali kraju (choć nie wiadomo, czy informacja o podłodze, którą dyrektor Planetarium Józef Sałabun podzielił się z prasą, nie była aby jego sarkastycznym żartem w odpowiedzi na zarzut, który swego czasu pojawił się w fachowej prasie, że takiej podłogi nie posiada obserwatorium w Chorzowie).
„Szczególny protektor wszelkich zamierzeń”
Zapowiadana jeszcze na 1959 rok budowa wprawdzie nie ruszyła, ale jeszcze w roku 1962 dyr. Sałabun wyjaśniał reporterowi tygodnika Goniec Górnośląski, co zamierza wywieźć z Chorzowa w Beskidy:
Tylko instrument nadający się wyłącznie do prac naukowych, tzw. refraktor z astrokamerami, czyli zespół do prowadzenia obserwacji fotograficznych i fotoelektrycznych. Tutaj kosztowne to urządzenie nie może być należycie wykorzystane, zaś umieszczone we właściwym punkcie umożliwi prowadzenie wielu ciekawych badań. Będzie spełniać rolę, do jakiej jest przeznaczone, a naszym pracownikom naukowym stworzy właściwy warsztat pracy. Natomiast opracowywać wyniki badań będziemy tu na miejscu. Wykorzystamy je do celów naukowych i popularyzacyjnych.
Te słowa Józefa Sałabuna brzmią pewnie i konkretnie. Mogą świadczyć o tym, że wciąż był pewien poparcia „Projektu Szyndzielnia” przez Jerzego Ziętka, w tym czasie już nie wiceprzewodniczącego, lecz przewodniczącego Prezydium WRN (co w praktyce równało się randze wojewody). Jak pisał znany astronom Ludwik Zajdler w pośmiertnym wspomnieniu o dyrektorze Planetarium, opublikowanym na łamach czasopisma Uraniaw (Józef Sałabun zmarł w 1973 roku):
Jest rzeczą godną zaznaczenia, że Dyrektor Sałabun od samego początku Swej działalności w Planetarium znalazł zrozumienie u władz partyjnych i administracyjnych województwa katowickiego. Szczególnym protektorem wszelkich zamierzeń Planetarium był zawsze Przewodniczący Prezydium WRN, gen. Jerzy Ziętek, co Zmarły stale podkreślał.
„Jorg” hojnie przyobiecał astronomom zapewnienie finansowania z funduszy wojewódzkich. Mogłoby się więc wydawało się, że sprawa jest przesądzona. W 1959 roku autentycznie można było odnieść wrażenie, że astronomowie szykują się już do przeprowadzki na Szyndzielnię – z teleskopem, oprzyrządowaniem i specjalnymi, ocieplanymi strojami (te już mieli, zakupione z myślą o pracy w zimowych warunkach na miejscu w Chorzowie). Nie zapominając o termosach na gorącą kawę o choćby i najpóźniejszej porze nocy.
A jednak obserwatorium na Szyndzielni nigdy nie powstało.
Kryzys w świecie astronomów
Dlaczego? Można wskazać kilka przyczyn: mimo wszystko zbyt wysokie koszty inwestycji, trudności techniczne związane z adaptacją schroniska, czy też zmianę priorytetów władz wojewódzkich. Ale na pierwszym miejscu, jako najbardziej prawdopodobny i pierwotny powód powinniśmy uwzględnić kilkuletni kryzys w Polskim Towarzystwie Miłośników Astronomii (PTMA). Zjazd organizacji we Wrocławiu w 1958 roku ujawnił konflikty personalne i proceduralne, które przez długi okres czasu negatywnie oddziaływały na całe obszary działań Towarzystwa, w tym i na kwestie finansowe. W kolejnych latach zamiast prezesa kierował PTMA kurator, siłą rzeczy mniej sprawczy – najpierw Jan Kutrzebski, potem Eugeniusz Rybka. W 1961 roku w Chorzowie odbył się Walny Zjazd, ale uchwały zostały zawieszone przez Urząd Spraw Wewnętrznych. Polskie gwiezdne wojny trwały w najlepsze jeszcze przez parę lat.
Józef Sałabun znalazł się w samym centrum tego kryzysu. Z jednej strony, swoją stosunkowo krótką działalnością w Śląskim Planetarium zapracował sobie na ogromny szacunek ze strony wielu najbardziej znanych polskich astronomów, którzy podkreślali jego kompetencje i zaangażowanie. Uchodził za człowieka energicznego i wizjonera. Z drugiej jednak strony nie był akceptowany przez część środowiska. Sałabun nie posiadał formalnego tytułu naukowego w dziedzinie astronomii (którą studiował, lecz wyższe studia ostatecznie ukończył z dyplomem fizyka). Wspomnienia uczestników zjazdu we Wrocławiu w 1958 roku świadczą o tym, że spotkał się wówczas z otwartą nieufnością czy wręcz ostracyzmem wśród niektórych delegatów. „Kim pan jest, my pana nie znamy, jak pan śmie…” – usłyszał między innymi. Atmosfera konfliktu na najwyższych szczeblach Towarzystwa, na którego pierwszą linię trafił Józef Sałabun, z pewnością nie sprzyjała kosztownej inwestycji w ramach kierowanej przezeń placówki. Co znamienne, na koniec to akurat on, dyrektor chorzowskiego Planetarium, został wybrany prezesem PTMA i wyprowadził Towarzystwo z kryzysu. Niestety, stało się to dopiero w 1964 roku.
Ziętek zmienia priorytety
I szkoda, że tak późno. Gdyż „Projektowi Szyndzielnia” najwyraźniej nie było dane dotrwać tej chwili. Dlaczego Sałabun nie wskrzesił go po objęciu funkcji prezesa? Być może dlatego, że okazało się, iż najlepszy czas dla wielkich inwestycji w Wojewódzkim Parku Kultury i Wypoczynku już minął. Z początkiem lat sześćdziesiątych nawet wszechwładny Ziętek musiał pogodzić się z ograniczeniem rozmachu. W 1964 roku zmarł też Aleksander Zawadzki, przewodniczący Rady Państwa PRL. Należał do wąskiego grona najbardziej wpływowych dygnitarzy PRL, a z Ziętkiem łączyła go wieloletnia zażyłość czy nawet dość bliska przyjaźń. Mając jego poparcie, Ziętek był w stanie przepchnąć w stolicy niejedno. Odtąd nie miał już w Warszawie tego ważnego sojusznika. Owszem, od niedawna sam był członkiem Rady Państwa (czyli „kolegialnego prezydenta” PRL), lecz nie znaczył we władzach centralnych tyle, co dawniej Zawadzki. A to mogło mieć negatywne przełożenie na finansowanie WPKiW i związanych z nim podmiotów, do których należało również Planetarium Śląskie.
I rzeczywiście, w latach 60. skupiono się na samym utrzymaniu Parku Kultury (samym w sobie pochłaniającym krocie) oraz kilku kluczowych przedsięwzięciach dopełniających to opus magnum Ziętka: kąpielisku „Fala”, kolejce linowej „Elka”, Górnośląskim Parku Etnograficznym, ośrodkach harcerskim i PTTK. Można się zresztą zastanawiać, czy uruchomienie hotelu PTTK w 1962 roku nie było efektem wcześniejszego kompromisu między władzami wojewódzkimi a Towarzystwem Turystyczno-Krajoznawczym, które w zamian za przychylność wobec astronomicznej inwestycji na Szyndzielni otrzymało „kosmiczną łapówkę” w postaci nowoczesnego hotelu w WPKiW. Ale może jedno i drugie nie mają ze sobą niczego wspólnego. Ot, zwyczajna koincydencja.
Obserwatorium na Szyndzielni pozostało w sferze planów. Dziś przypominają o nim tylko nieliczne wzmianki w prasie i literaturze. Projekt, który mógł połączyć turystykę górską z nauką o kosmosie, nigdy nie wyszedł poza fazę koncepcji. Pozostała wieża schroniska (odbudowana na szczęście po pożarze, który uszkodził ją w 1985 roku) – niemy symbol niespełnionego snu śląskich astronomów. O obserwatorium górującym nad Bielskiem tak jak Mount Wilson nad Los Angeles, możemy sobie tylko pomarzyć patrząc pogodną nocą w rozgwieżdżone beskidzkie niebo.
Może Cię zainteresować:
Kup sobie Planetarium (i nie tylko). Powstała Parkopolis, czyli gra planszowa o Parku Śląskim
Może Cię zainteresować:
