Dobiegła
końca trwająca przez wiele miesięcy batalia o nowe normy jakości
paliw stałych. 4 listopada 2024 r. w Dzienniku Ustaw opublikowano wspólne
rozporządzenie Ministra Przemysłu oraz Ministra Klimatu i
Środowiska w sprawie „wymagań jakościowych dla paliw stałych”.
To, że pod tym dokumentem podpisana jest zarówno kierująca
resortem przemysłu Marzena Czarnecka, jak też nadzorująca „klimat”
Paulina Hennig-Kloska o tyle zwraca uwagę, że na etapie prac nad
tym rozporządzeniem oba ministerstwa fundamentalnie się ze sobą w
tej sprawie nie zgadzały.
„Klimat” miał trzy powody, by zaostrzyć normy dla paliw stałych
- Ten projekt nie ma na celu wyeliminowania węgla. Ten projekt ma na celu sprawienie, że węgiel, który będzie spalany w kotłach będzie spełniał odpowiednie normy jakości i w związku z tym poprawiał jakość powietrza – tak przekonywał Krzysztof Bolesta, sekretarz stanu w Ministerstwie Klimatu i Środowiska, gdy pod koniec kwietnia resort ten przedstawił projekt nowelizacji rozporządzenia w sprawie wymagań jakościowych dla paliw stałych.
Dokument ten miał określać normy jakościowe dla spalanego w gospodarstwach domowych oraz instalacjach o mocy mniejszej niż 1 MW węgla kamiennego, brykietów lub peletu zawierającego co najmniej 85 proc. węgla kamiennego, a także „produktów w postaci stałej otrzymywanych w procesie przeróbki termicznej węgla kamiennego lub brunatnego przeznaczonych do spalania”.
Nowelizacja rozporządzenia zakładała konieczność usunięcie z handlu takich nazw jak ekogroszek lub ekomiał (jako wprowadzających w błąd co do ich ekologicznego charakteru), ale przede wszystkim zmianę minimalnych parametrów objętych tą regulacją paliw: zawartości popiołu i siarki całkowitej, wartości opałowej oraz zawartości wilgoci całkowitej.
- Robimy to dlatego, żeby poprawić jakość powietrza i zdrowie Polaków. Drugi powód to jest dostęp do pieniędzy z KPO. Nie realizując tego kamienia milowego straciliśmy 3 miliardy złotych na wymianę „kopciuchów”. Trzeci powód to są nowe regulacje, które są na ostatniej prostej w UE. Bez względu na to jakie stanowisko zajmiemy pojawi się nowa dyrektywa o jakości powietrza, która zaostrzy normy jakości powietrza – tłumaczył wiceminister Bolesta.
Resort przemysłu obawiał się braków węgla na rynku i kolejnej fali importu
Urzędnicy z Ministerstwa Klimatu i Środowiska przekonali liczne organizacje pozarządowe, Śląski Urząd Marszałkowski, Instytut Technologii Paliw Energii oraz Śląski Związki Gmin i Powiatów. Nie przekonali natomiast górniczych koncernów, związków zawodowych oraz sprzedawców węgla, którzy ostrzegali, że proponowane normy są tak wyśrubowane, że eliminują z obrotu zarówno węgiel krajowy, jak i większość węgla z importu.
- To nic innego jak wyrzucenie węgla z sektora komunalno-bytowego, nie wprowadzając generalnego zakazu jego używania, ale przyjmując wymagania, którym nie sposób sprostać – alarmowała Polska Izba Gospodarcza Sprzedawców Węgla.
Propozycje „klimatu” nie przypadły do gustu także Ministerstwu Przemysłu. Resort obawiał się, że zaostrzenie norm dotyczących zawartości siarki może skutkować niedoborem węgla „na ścianie wschodniej już w najbliższym sezonie grzewczym” (tamtą część Polski zaopatruje w węgiel kopalnia „Bogdanka”, której złoża po prostu mają większą zawartość siarki). Przede wszystkim jednak minister Czarnecka zwracała uwagę, że ograniczenie możliwości sprzedaży węgla opałowego polskim kopalniom w żaden sposób nie przełoży się na ograniczenie liczby gospodarstw domowych korzystających z tego paliwa do ogrzewania.
-
Jeśli gospodarstwa domowe nie będą kupować węgla z polskich
kopalń, to będą kupować węgiel importowany. A ja nic od pół
roku nie robię tylko kombinuję jak ten import węgla zablokować,
bo i tak skarb państwa dopłaca do likwidowania kopalń –
tłumaczyła Czarnecka na czerwcowym posiedzeniu sejmowej Podkomisji
Stałej ds. Sprawiedliwej Transformacji nawiązując w tych słowach
do sytuacji z lat 2022- 2023 kiedy to po wprowadzeniu embarga na
rosyjski węgiel Polska w panice skupowała węgiel z całego świata.
Czyniła to z myślą o zabezpieczeniu w opał gospodarstw domowych,
ale ze względu na specyfikę światowego handlu tym surowcem (nie
handluje się węglem opałowym, lecz tzw. niesortem, z którego
dopiero trzeba odsiać opał dla domowych kotłów) zasypano Polskę
milionami ton miałów, które do dziś jeszcze zalegają w portach
lub na zwałach przy elektrowniach.
Zmiany w czterech krokach. Ich finał w roku 2031
Zgodnie z opublikowanym finalnie tekstem rozporządzenia zmiany wdrażane będą w czterech etapach. Pierwszy ma trwać bardzo krótko, bo tylko do końca listopada. W tym czasie z handlu ma zniknąć „ekogroszek”. Paliwo to ma być teraz sprzedawane pod nazwą „węgiel groszek” (zmiana nazwy ma pozbawić możności reklamowania go jako produktu „eko”, choć i tak już od pewnego czasu w reklamach pojawiał się jako „ekonomiczny”, czyli po prostu tani). Zarazem pod takim samym szyldem sprzedawane mają być wszystkie pozostałe kategorie „groszków” (wszystkie one muszą mieć już wartość opałową na poziomie 22,00 MJ/kg, dotychczas było to 21 MJ/kg). Zdaniem sprzedawców ta zmiana wcale klientom nie wyjdzie na dobre.
- Podstawową różnica między groszkiem, a ekogroszkiem była spiekalność. Groszek przeznaczony był tradycyjnie do kotła zasypowego, gdzie spiekalność nie ma takiego znaczenia, a ekogroszek był węglem o odpowiednio niskiej spiekalności do kotła z automatycznym podawaniem. Teraz to wszystko się staje groszkiem i już widzimy, że część firm, w tym także niektórzy duzi producenci, oferuje jako ten nowy groszek produkty o bardzo wysokiej spiekalności, które będą bardzo dużym problemem dla kupujących – ostrzega Łukasz Horbacz, prezes Polskiej Izby Gospodarczej Sprzedawców Węgla.
Kolejne
okresy dostosowawcze zaplanowano między 1 grudnia tego roku a 30
czerwca roku 2025, między 1 lipca roku 2025 a 30 czerwca roku 2027
oraz między 1 lipca roku 2027 a 30 czerwca roku 2031. W
tym czasie w węglu opałowym
(groszku, kostce, orzechu) systematycznie
ma spadać dopuszczalna zawartość popiołu, siarki i wilgoci, a
rosnąć
minimalna wartość opałowa.
Powietrze ma być lepsze. Chcecie „węgla, którego nie ma” – oceniają sprzedawcy
- Podnoszenie norm jakości węgla rozłożono w czasie do 2031 r. Wtedy do gospodarstw domowych trafi jedynie ten węgiel, który pozwala na osiągnięcie standardów ekoprojektu, ale pierwsze efekty będą już w 2025 np. zmniejszenie dopuszczalnej zawartości popiołu = mniej pyłu w powietrzu – ocenia Andrzej Guła, lider Polskiego Alarmu Smogowego.
Na ile jednak przyjęte właśnie nowe normy paliw stałych faktycznie odpowiadają temu, co wiosną proponowało Ministerstwo Klimatu i Środowiska? Sam resort niespecjalnie się tym chwali, sprzedawcy węgla twierdzą, że to coś „pomiędzy” tym co pierwotnie wyszło z MKiŚ, a normami obowiązującymi wcześniej, natomiast Ministerstwo Przemysłu przekonuje, że jego propozycje zostały uwzględnione.
- Nowo wprowadzone wymagania dotyczące jakości paliw stałych nie wpłyną na ceny i podaż ofertowanych paliw. Opublikowane rozporządzenie nie przyczyni się do generowania dodatkowych kosztów dla przedsiębiorstw, gospodarstw domowych, obywateli, wynika to z faktu, iż obecnie dostępne są na rynku paliwa, które spełniają parametry w nim wskazane – stwierdza w przesłanym nam komentarzu Tomasz Głogowski, rzecznik Ministerstwa Przemysłu. Jego zdaniem rozłożenie zmian na etapy pozwoli dostosować się producentom i samym klientom, a prowadzony przez resort monitoring nie wskazuje na ograniczoną podaż, czy rosnące ceny opału. Na razie, dopowiadają sprzedawcy węgla.
- Te zmiany będą systematycznie wypierać z rynku węgiel krajowy, bo import się dostosuje, ale tego, co wydobywamy u siebie pod względem zawartości popiołu, czy siarki nie da się zmienić. Przy czym to, co ma obowiązywać w 2031 roku, to jest węgiel, którego – śmiem twierdzić – nie ma. I to nie tylko w Polsce – komentuje Łukasz Horbacz.
Może Cię zainteresować: