Daniel Lekszycki: Will Smith witany w Polsce jak Natalia Oreiro. Szopka rodem z lat 90.

Podobno Polacy dorównali bogactwem Japończykom, nasz premier przez 5 lat był przewodniczącym Rady Europejskiej, a do tego mamy trzecią największą armię w NATO. Można by pomyśleć, że wreszcie weszliśmy do pierwszej ligi, staliśmy się Zachodem pełną gębą. Sam zacząłem odnosić takie wrażenie, aż tu do Polski przyleciał Will Smith i obudził dawne kompleksy.

Facebook: Lech Wałęsa / Will Smith / Mirosław Duży
Will smith w polsce

Chcemy być zachodem

Po upadku żelaznej kurtyny Polska otwarła się na świat. Tyle, że świat nie był za bardzo zainteresowany nami. Za to nasi krajanie byli tak zafascynowani zachodem, a w szczególności Stanami Zjednoczonymi, że każda informacja o przyjeździe nad Wisłę jakiejś amerykańskiej gwiazdy rozgrzewała emocje do czerwoności. Michael Jackson, czy nawet Natalia Oreiro (jeśli ktoś jej nie pamięta, to taka urugwajska aktorka z argentyńskiego serialu "Zbuntowany Anioł") byli witani tu z rozmachem godnym głów państw. Ich wizyty nie tylko przyciągały tłumy rozemocjonowanych fanów, którzy mimo zimna, deszczu lub śniegu wyczekiwali przed hotelami na swoich idoli. Ze znanymi muzykami lub aktorami chcieli też się spotykać politycy najwyższego szczebla i lokalni celebryci, którzy w towarzystwie zagranicznych gwiazd sami przestawali gwiazdorzyć.

Przyjazdy takich osobistości, jak Steven Seagal, Mike Tyson, Paris Hilton i innych leczyły nasze narodowe kompleksy, bo miały świadczyć o tym, że nasz kraj jakkolwiek jest dostrzegany na świecie. Problem w tym, że trzydzieści, dwadzieścia, czy nawet kilkanaście lat temu niewielu z nich chciało tu przyjeżdżać z własnej woli. Zwykle takie wizyty były sowicie opłacane przez organizatorów, którzy robili świetny biznes na niskiej samoocenie naszego społeczeństwa. Zamiast wydawać miliony na kampanie reklamowe wystarczyło ściągnąć kogoś znanego i całe państwo żyło tym przez okrągły tydzień. Doskonale, gdy jedna, czy druga gwiazdka rzuciła ze sceny coś miłego o Polsce. Gorzej, jeśli - tak, jak Whitney Houdson - w przypływie szczerości powiedzieli to, co rzeczywiście myślą o miejscu, do którego przyjechali.

20-latek zawstydził polskich youtuberów

Sądziłem, że Polacy już przywykli do obecności różnych gwiazd w swoim kraju. Przecież obecnie line-up dowolnego festiwalu w ciągu wakacji zawiera tylu artystów światowego formatu, ilu nie widziano tu przez całe lata 90-te. Byłem przekonany, że dziś znana twarz z Ameryki może co najwyżej spotkać się z prośbami przechodniów o selfie, a nie z powitaniem chlebem i solą przez oficjeli. Niestety się myliłem. Światowi celebryci wciąż cieszą się tu wręcz boskim statusem.

Moje dobre samopoczucie zaburzyła zeszłoroczna wycieczka tiktokera IShowSpped. Popularny 20-latek z Cincinnati zawitał wtedy m.in. do Krakowa i Warszawy. Może już zamieniam się w dziadersa, ale moim zdaniem to, co się tam działo urągało ludzkiej godności. Nasi rodzimi youtuberzy dwoili się i troili, aby przynajmniej na krótką chwilę zwrócić jego uwagę. Goście, którzy zgarniają poważną mamonę na galach FameMMA i występują przed wielotysięczną publiką w największych halach w kraju robili się śmiesznie mali przy niezbyt wysokim i o połowę młodszym Amerykaninie. Na szczęście nasz premier nie postąpił jak szef albańskiego rządu i nie przyjął Darrena Watkinsa Jr. w swoim gabinecie, bo to już byłaby zupełna wiocha.

The Fresh Prince of Belweder

To jednak był jakiś tam streamer. Jego twórczość internetowa polega na wygłupach, a nasi content creatorzy po prostu weszli w tę konwencję, bo ich publiczność również oczekuje takiego widowiska. Tymczasem to, co ma miejsce w związku z wizytą Willa Smitha w Polsce żywcem przypomina obrazki z lat 90-tych. Po skandalu na oscarowej gali w 2022 roku jego kariera nieco przyhamowała i ewidentnie stara się ją znowu rozpędzić poprzez odgrzewanie starych przebojów kinowych ("Bad Boys: Ride or Die", "Jestem Legendą 2", "Hancock 2"). Z tego okienka możliwości (lub raczej słabości) skorzystała marka alkoholi Dictador i ściągnęła aktora do naszego kraju. Ten pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę, bo cała Polska podnieciła się przyjazdem amerykańskiego gwiazdora.

Od kilku dni możemy oglądać sympatyczne, acz lekko krępujące obrazki. Aktor został zakwaterowany w 5-gwiazdkowym hotelu z widokiem na Pałac Prezydencki, spotkał się z prezydentem RP i laureatem pokojowej Nagrody Nobla Lechem Wałęsą oraz z jednym z najbogatszych Polaków, właścicielem firmy InPost Rafałem Brzoską, wziął także udział w gali Top Charity 2025 wraz z polskimi celebrytami: Omeną Mensah, Małgorzatą Rozenek, Agnieszką Woźniak-Starak, Anją Rubik i Ewą Chodakowską.

Podczas wizyty takiego VIP-a nie może zabraknąć zespołu ludowego. No i był! Dictador sprowadził Willa Smitha helikopterem do Mikołowa, gdzie powstaje nowa siedziba firmy. Na miejscu czekał na niego Studencki Zespół Pieśni i Tańca "Katowice" Uniwersytetu Śląskiego. Aby znany gość się nie nudził urządzono mu w garażu jeszcze prywatny koncert zwycięzcy programu Must Be The Music Aliena BSC. Do kompletu na wystawie malarstwa Mariusza Warasa zupełnie przypadkiem trafił na starostę mikołowskiego Mirosława Dużego i obydwoje uścisnęli sobie misia.

Lata mijają, Polska się bogaci, wiele krajów może zazdrościć nam osiągnięć z ostatnich 30 lat, a jednak wciąż w naszej duszy tkwi jakieś takie wschodnioeuropejskie poczucie niższości wobec zachodu. Wystarczy, że jakiś obcokrajowiec powie coś po polsku i wszyscy tracimy głowy. Szopka wokół przyjazdu Willa Smitha dowodzi, że nadal brakuje nam pewności siebie. Sam aktor na pewno będzie dobrze wspominać tę wizytę, bo potraktowaliśmy go, jak króla. Tylko czy my w końcu lepiej poczujemy się sami ze sobą?

Subskrybuj ślązag.pl

google news icon
Reklama